Belgia i Anglia: Czarne konie francuskiego EURO?

Belgia i Anglia: Czarne konie francuskiego EURO?
CP DC Press / Shutterstock.com
Impreza we Francji w powszechnym mniemaniu ma trzech wielkich faworytów: oprócz obrońców tytułu Hiszpanów wymienić należy oczywiście Mistrzów Świata - Niemców, a także gospodarzy turnieju - Francuzów. Ciszej o dwóch niżej notowanych drużynach, które mają w składzie znakomitych graczy, wielki potencjał piłkarski, z drugiej jednak strony także problemy, które mogą uniemożliwić im sięgnięcie po trofeum lub choćby awans do półfinału.


Dalsza część tekstu pod wideo
Na początku należy poczynić pewnego rodzaju zastrzeżenie. Znany mi od połowy lat dziewięćdziesiątych, kiedy zaczynałem interesować się piłką nożną, termin "czarny koń" oznacza dziś coś zupełnie innego niż wtedy. Być może trudno to sobie dziś wyobrazić młodszym czytelnikom, ale jeszcze kilkanaście lat temu mało kto znał wszystkie drużyny uczestniczące w wielkich imprezach, a przyjazd zespołów z Azji, Czarnego Lądu, a nawet mniej znanych drużyn europejskich był zawsze sporą niewiadomą, którą można porównać do wyczekiwania na to co takiego pokażą na boisku kolejni przeciwnicy drużyny kapitana Tsubasy - wiadomo było tylko tyle, że prawdopodobnie nie będą ryzykowali uderzania piłki ręką. W dzisiejszych czasach, gdy przy odrobinie wysiłku co tydzień można śledzić nawet najbardziej egzotyczne ligi piłkarskie świata, żaden zawodnik nie jest w stanie zaskoczyć nas swoją grą, może co najwyżej potwierdzić drzemiący w nim od dawna potencjał. Termin "czarny koń" odnosi się więc dziś również do zespołu naszpikowanego gwiazdami piłki, który z jakichś powodów jeszcze nie pokazał, że może rywalizować o najwyższe cele. Tak jak wspomniana przeze mnie dwójka.


Anglia, czyli jak nie teraz to... następnym razem?


Reprezentacji Anglii kibicuję od turnieju w 1996 roku, na którym swoją grą zachwycał do tej pory mój ulubiony piłkarz Alan Shearer, a który dla gospodarzy zakończył się kiepsko - dotarli wówczas do półfinału gdzie po rzutach karnych przegrali z mistrzami - Niemcami. Paradoksalnie był to jednak i tak najlepszy występ dumnych Synów Albionu na dużych imprezach, a piłkarzy przecież mieli z roku na rok coraz lepszych. Wraz ze swą ulubioną ekipą przeżywałem zatem atak Beckhama na Simeone w 1998 roku i porażkę z Argentyną po rzutach karnych, koszmar w 2000 roku kiedy Anglicy prowadzili i z Portugalią i z Rumunią, a nawet nie wyszli z grupy fatalnie przegrywając oba spotkania, a później porażki w 2002 roku z Brazylią i w 2004 roku z Portugalią, które sprawiły, że odpadnięcie po fazie grupowej na ostatnim Mundialu przyjąłem właściwie wzruszeniem ramion. Dziś o drużynie Roya Hodgsona wspomina się rzadko, mało kto wymienia ją w gronie faworytów Euro 2016, co może być akurat dla angielskich kibiców dobrym znakiem.


Jedno w tej ekipie nie zmienia się od lat: Anglicy niemal za każdym razem przywożą na turniej młodego gracza, którego jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie znał nikt, a w poprzedzających imprezę główną miesiącach przebojem wchodzi on na scenę międzynarodową. Michael Owen, Wayne Rooney czy Theo Walcott przeżywali to samo co obecnie jest udziałem Marcusa Rashforda, rewelacji tego sezonu z Manchesteru United, choć tym razem należy tu wspomnieć również o drugim graczu: Dele Allim z Tottenhamu, który ma nawet większe szanse na grę na boiskach we Francji. 


Kadra angielska wygląda dziś ciekawie, choć patrząc na chłodno nie sposób nie zauważyć kilku problemów. O ile jeszcze obrona z duetem bocznych defensorów z Tottenhamu, Smallingiem i Cahillem na środku, a także świetnym Joe Hartem prezentuje się bardzo dobrze, to już w pomocy Roy Hodgson ma mnóstwo problemów. Dowodzą tego kontrowersje wokół powołania dla Jacka Wilshere'a, gracza podatnego na kontuzje, ale jednocześnie jednego z najbardziej kreatywnych zawodników angielskich. Ani Adam Lallana, ani też moim zdaniem nazbyt chimeryczny Ross Barkley nie gwarantują kreatywności w środku pola, a Alli we Francji ma dopiero nabierać doświadczenia. Martwią braki na skrzydłach gdzie Anglicy mieli kiedyś zawodnika wybitnego jakim niewątpliwie był Beckham, dziś muszą się zadowolić wspomnianym Lallaną czy Sterlingiem. Zastanawia również pozycja Rooneya, który z jednej strony może zabierać miejsce w ataku komuś z dwójki Kane - Vardy albo któremuś ze środkowych pomocników. Ustawienie Rooneya przed trzema pomocnikami jako swoistego trequartistę (brzmi zabawnie) prowadzi nieuchronnie do pytania: czy Anglicy poświęcą skrzydła kosztem środka pola? Niełatwe zadanie czeka więc Hodgsona, ale jeśli znajdzie idealną jedenastkę duet Kane - Vardy wspomagany Rooneyem może być jednym z najlepszych na turnieju, a wtedy Anglicy mogą powalczyć o miejsce w strefie medalowej.


Belgia czyli Czerwone Diabły coraz mniej zielone


Niemal trzydzieści lat czekali Belgowie na nawiązanie do dawnych tradycji piłkarskich; ich największym sukcesem na Mundialu było czwarte miejsce w Meksyku gdzie w półfinale przegrali z prowadzoną przez Maradonę Argentyną, a w meczu o trzecie miejsce minimalnie lepsi okazali się od nich Francuzi; w tamtym zespole grali tacy zawodnicy jak choćby Enzo Scifo, Jean Marie Pfaff czy Eric Gerets. W latach 1972-1980 dwukrotnie meldowali się w strefie medalowej na Mistrzostwach Europy. Od kilku sezonów Belgowie postawili na metodyczne kształcenie piłkarskiej młodzieży i choć belgijska Jupiler League, delikatnie mówiąc, nadal nie jest w czołówce europejskich lig dostarcza wielu znakomicie przygotowanych do gry na najwyższym poziomie młokosów, którzy później stają się gwiazdami najlepszych lig europejskich. 


Dwa lata temu w Brazylii Czerwonym Diabłom nie udało się pokrzyżować planów wielkim faworytom, drużynie w decydującym momencie jakby zabrakło niezbędnego na tym etapie doświadczenie, na tyle że uzasadnione wydawało się złośliwe przekręcenie oficjalnego nicku drużyny na Zielone Diabły. Na Mistrzostwach Europy częściej jednak zdarzają się wielkie niespodzianki pokroju wygranej Greków czy wcześniej Duńczyków więc teoretycznie to turniej skrojony pod podopiecznych Marca Wilmotsa.


O tym czy rzeczywiście tak jest powinniśmy się przekonać już po pierwszym spotkaniu, bo w poniedziałek Czerwone Diabły zagrają z Włochami. Squadra Azzurra to rywal bardzo niewdzięczny: niby nie grzeszący ofensywnym talentem, ale piekielnie mocny w defensywie, złożonej z obrony mistrzowskiego Juventusu, a do tego lubujący się w upokarzaniu drużyn mniej doświadczonych, jednocześnie teoretycznie lepszych pod względem piłkarskim. Na papierze Belgowie do Francji przywożą jeden z najlepszych składów ze wszystkich ekip, ale mają też pewne problemy. 


Pierwszy to niewątpliwie mała liczba bocznych obrońców przez co na skrzydłach być może będą musieli zagrać zawodnicy, którzy w minionym sezonie z powodzeniem występowali na pozycji środkowego defensora jak Alderweireld czy Verthonghen. I na tych pozycjach są w stanie sobie poradzić, ale wydaje się, że tracą tu część swojego potencjału, w dodatku Belgowie nie mają wartościowych zmienników na obu flankach.


Druga sprawa to brak zawodnika, który w minionym sezonie był w świetnej dyspozycji przez cały czas. Kevin de Bruyne powoli wpasowywał się w taktykę Manchesteru City, sporą część rozgrywek stracił z powodu kontuzji. Eden Hazard grał słabo przez niemal cały sezon, dopiero ostatnie mecze należały do niego, z kolei Romelu Lukaku miał słabszą końcówkę rozgrywek w lidze. Mój prywatny kandydat na gwiazdę Divock Origi dopiero co wykurował się po kontuzji, a Michy Batshuayi może nie przebić się do pierwszej jedenastki. W teorii Belgowie powinni grać w ustawieniu 4-2-3-1 z dwoma środkowymi pomocnikami: Nainggolanem i Dembele lub Witselem, Mertensem, de Bruyne, Hazardem ustawionymi za Lukaku. Jeśli zdołają w każdym spotkaniu zdominować posiadanie piłki, a dobry turniej zagrają de Bruyne i Hazard, drużyna z Beneluxu może zajść daleko, obrona wygląda bowiem również bardzo solidnie. Obawiać się powinni najbardziej drużyn o wysokiej kulturze piłkarskiej, które mogą im odebrać przyjemność z gry i zamienić w zespół bijący głową w mur. Dlatego poniedziałkowy włoski test to dla mnie najciekawsze spotkanie pierwszej rundy rozgrywek obok meczów "polskiej" grupy.

Przeczytaj również