Hegemon i postrach europejskich gigantów sięgnął dna. Kibice są wściekli. "Sytuacja jest naprawdę poważna"

Hegemon i postrach europejskich gigantów sięgnął dna. Kibice są wściekli. "Sytuacja jest naprawdę poważna"
Foto Daniela Porcelli/Just Pictures/SIPA USA/PressFocus
W XXI wieku aż 12 razy sięgali po mistrzostwo Szwajcarii, a w europejskich pucharach byli w stanie pokonać takie drużyny jak Bayern czy Manchester United. FC Basel od dłuższego czasu jest jednak w ogromnym kryzysie, a aktualnie szoruje po dnie Swiss Super League. Dlaczego?
Kiedy na początku poprzedniej dekady spoglądaliśmy w tabelę ligi szwajcarskiej, było niemal pewne, że na jej czele ujrzymy FC Basel. Klub ze St. Jakob-Park seryjnie zdobywał wtedy kolejne mistrzostwa, a za nimi przyszły też wyczekiwane sukcesy w rozgrywkach kontynentalnych. “RotBlau” zdołali w tamtym okresie dwukrotnie wyjść z grupy Ligi Mistrzów, otarli się też o finał Ligi Europy. Nic nie zapowiadało wtedy, by dominacja Basel miała się w najbliższym czasie zakończyć, a klub zaczął drżeć o ligowy byt, co ma miejsce obecnie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Dziś wszyscy kibice z Bazylei mogą bowiem jedynie z utęsknieniem wspominać tamte sukcesy. Klubu nie ma nawet w fazie grupowej europejskich pucharów. W dodatku w lidze ekipa z północnej Szwajcarii spisuje się po prostu fatalnie. W 11 meczach zdołała wygrać zaledwie jedno spotkanie i z pięcioma punktami na koncie szoruje po dnie ligowej tabeli. To kolejny lokalny gigant po Ajaksie w Holandii i Lyonie we Francji, którego fani przeżywają teraz prawdziwy koszmar. A największym problemem jest to, że w przypadku Basel końca tego kryzysu na razie zupełnie nie widać.
tabela ligi szwajcarskiej
własne

Filozofia pozbawiona sukcesu

Aby odnaleźć źródło kryzysu “Bebbi”, należy cofnąć się do lata 2017 roku. To właśnie wtedy Bernhard Heusler, ówczesny prezydent i właściciel, zdecydował się na sprzedaż udziałów w klubie Bernhardowi Burgenerowi. Wraz z poprzednim prezydentem odszedł też dyrektor sportowy Georg Heitz, który przez niemal dekadę zbudował sportową potęgę Basel. To właśnie za kadencji tej dwójki zespół stał się hegemonem ligi szwajcarskiej i postrachem europejskich bogaczy w pucharach.
- Nowym prezesem został wtedy właśnie Bernhard Burgener, a filozofią tego nowego rozdziału w historii klubu miało być odważniejsze stawianie na wychowanków i silną identyfikację z “RotBlau”. Niestety jakość młodych piłkarzy okazała się niewystarczająca, trenerzy nie dostawali wystarczająco dużo czasu, pojawiło się potężne Young Boys, a FC Basel z powodu złego zarządzania i między innymi braku awansu do Ligi Mistrzów wpadło w problemy finansowe. Protesty fanów i nasilająca się krytyka zmusiła Burgenera do sprzedaży swoich udziałów Davidowi Degenowi. Fani przyjęli to z ulgą, ale, jak widać, nadal jest duży bałagan w zarządzaniu klubem - mówi nam Adam Sankowski ze “Szwajcarskiej Piłki”.
Klub rzeczywiście postawił wtedy odważniej na młodzież, ale to doprowadziło również do odejścia bardziej doświadczonych piłkarzy. Wraz z Heuslerem i Hitzem drużynę opuścili Marc Janko i Seydou Doumbia oraz trener Urs Fischer - zdobywca ostatniego dubletu z Basel. Choć w kolejnym sezonie, 2017/18, w Bazylei nie zdołali obronić mistrzostwa, wydawało się, że zmiany mogą mieć sens. Zespół dawał radę w Europie, dotarł do 1/8 finału Ligi Mistrzów.

Od kryzysu do kryzysu

Następne lata przyniosły jednak kolejne wstrząsy. Latem 2018 roku Basel przegrało play-offy o udział w Lidze Europy z Apollonem Limassol i tym samym po raz pierwszy od 14 lat zabrakło go w fazie grupowej europejskich pucharów. Jesienią tego samego roku utytułowany zespół przegrał z Young Boys 1:7, co zdaniem niektórych kibiców Basel było momentem przekazania palmy pierwszeństwa w szwajcarskim futbolu w ręce drużyny z Berna. W następnych miesiącach napięcie na linii władze - kibice tylko wzrastało, czemu nie pomagało utworzenie drużyny e-sportowej czy inwestycja Basel w… indyjski Chennai City FC.
Fani “RotBlau” przede wszystkim już wtedy nie potrafili zrozumieć fatalnej postawy sportowej swoich ulubieńców. Nie pomogło zatrudnienie byłego selekcjonera reprezentacji Austrii, Marcela Kollera, pod którego wodzą drużyna sięgnęła co prawda po swoje ostatnie trofeum, Puchar Szwajcarii, lecz konflikt z dyrektorem sportowym i legendą klubu Marco Strellerem nie poprawił atmosfery wokół klubu. Ostatecznie Streller odszedł, a Koller w kolejnym sezonie doprowadził piłkarzy do ćwierćfinału Ligi Europy, ale też zaledwie trzeciego miejsca w lidze, czyli najniższej lokaty od sezonu 2008/09.
Można powiedzieć, że ostatnie lata to odliczanie od kryzysu do kryzysu. Żaden z następców Kollera (Ciriaco Sforza, Patrick Rahmen, Guille Abascal, Alex Frei, Timo Schultz) nie zdołał bowiem doprowadzić zespołu do kolejnego trofeum. W dodatku żaden z nich nie wytrzymał na stanowisku dłużej niż rok. Basel w lidze w minionych sezonach oglądało już nie tylko plecy Young Boys. Ostatnio zajęło dopiero piąte miejsce (najniżej od 1999 r.!). W Pucharze Szwajcarii raz dawny hegemon dał się wyrzucić za burtę drugoligowcowi, a niedawno ekipie z trzeciego poziomu rozgrywkowego.

Trener kozłem ofiarnym

Obraz całej tej sytuacji mogła nieco zakłamywać postawa piłkarzy FC Basel wiosną tego roku. Choć zespół tymczasowo prowadził dyrektor sportowy Heiko Vogel, to zdołał on ugasić pożar pozostawiony przez legendę szwajcarskiego futbolu, Alexandra Freia. Mimo piątej pozycji w lidze, co i tak dało przepustkę do gry w eliminacjach europejskich pucharów, w Lidze Konferencji ekipa z Bazylei otarła się o finał, ulegając minimalnie w półfinałowym dwumeczu Fiorentinie.
- Latem doszło jednak do sprzedaży wszystkich najważniejszych graczy, co było częściowo wymuszone wspomnianymi problemami finansowymi. Z kadry Basel w półfinale Ligi Konferencji Europy przeciwko Fiorentinie zostało tylko ośmiu piłkarzy, a nie licząc głębokich rezerwowych - tylko pięciu. Są wśród nich dwie klubowe legendy: Fabian Frei oraz Taulant Xhaka, kilku innych zawodników po trzydziestce, do tego leczący wówczas kontuzje Arnau Comas i Sergio López oraz Jean-Kevin Augustin. Latem zakontraktowano aż 17 nowych piłkarzy, kadrę uzupełniono juniorami, a nowym trenerem został Timo Schultz. W taki sposób trudno zbudować drużynę - uważa Sankowski.
Skutki tych zmian było widać od początku kadencji Schultza. Pierwszym postawionym przed nim zadaniem był awans do fazy grupowej Ligi Konferencji. Basel pod wodzą niemieckiego szkoleniowca wyłożyło się już jednak na pierwszym rywalu - kazachskim Tobole Kustanaj. W dodatku w lidze od początku tego sezonu prezentowało się naprawdę mizernie. Schultz ostatecznie został zwolniony pod koniec września, a drużyna pod jego wodzą zdołała wygrać łącznie tylko trzykrotnie - raz w Swiss Super League i dwa razy w Pucharze Szwajcarii.
- Władze zaczęły od najprostszego, czyli zwolnienia trenera Schultza. Kibicom nie spodobała się ta decyzja, uznali to za znalezienie przez władze klubu kozła ofiarnego. Wymowny jest skierowany do nich baner, który fani wywiesili w kolejnym meczu: “Jeśli bylibyśmy tak niecierpliwi jak wy, już by was tu nie było”. Bardziej od tego, co się dzieje na boisku, irytuje ich chaotyczne zarządzanie klubem, o czym świadczy fakt, że mimo fatalnych wyników frekwencja na meczach jest wyższa niż w zeszłym sezonie - mówi Sankowski.

Logika nie zawsze pomocna

Po Schultzu stanowisko trenera znów objął Heiko Vogel. Tym razem gaszenie pożaru nie wyszło mu już jednak tak jak wiosną. W czterech meczach pod jego wodzą piłkarze nie tylko nie zdobyli ani jednego punktu, ale nie strzelili też choćby jednego gola. Bilans 0:10 prezentuje się tak jak drużyna - fatalnie. Klub właśnie ogłosił, że rozstaje się z Niemcem. Do końca sezonu FC Basel ma poprowadzić Fabio Celestini, były opiekun Lausanne-Sport, Lugano, Luzern i Sionu.
Reasumując, niekoniecznie widać światełko w tunelu dla zespołu, który jeszcze kilka lat temu stanowił o sile całego szwajcarskiego futbolu. Teraz w klubie z Bazylei nie ma już jednak ani dobrych wyników, ani kolejnych wypuszczanych w świat talentów. A przecież to właśnie w tym klubie na szerokie wody wypływali kiedyś tacy gracze jak Mohamed Salah, Granit Xhaka czy Xherdan Shaqiri. Oczywiście, przed tym sezonem za niemal 19 milionów euro do Burnley odszedł Zeki Amdouni, a Andy Diouf powędrował za 10 milionów do Lens, ale żaden z nich nie jest wychowankiem akademii FC Basel. Ostatnimi sprzedanymi do lepszych klubów za duże pieniądze piłkarzami z akademii są Breel Embolo i Manuel Akanji.
Abstrahując jednak od braku kolejnych piłkarskich talentów, Basel aktualnie musi przede wszystkim skupić się na jak najszybszym opanowaniu sytuacji w lidze. W obecnym sezonie po 33. kolejce tabela zostanie podzielona na pół, a w grupie spadkowej klub z St. Jakob-Park będzie mimo wszystko faworytem do utrzymania i powinien ze spokojem zapewnić sobie ligowy byt. W tej sytuacji priorytetowy staje się również Puchar Szwajcarii, w którym drużyna z Bazylei już w środę 1 listopada zmierzy się z SC Kriens z trzeciego poziomu rozgrywkowego. Nie ulega jednak wątpliwości, że sytuacja w tej ekipie jest już naprawdę poważna i w kolejnych tygodniach musi dojść do kolejnych zmian, jeśli Basel chce podnieść się z dna.
- Logika podpowiada, że Basel powinno się utrzymać, w końcu piłkarzy ma naprawdę dobrych, ale według logiki też powinni po 11 meczach mieć więcej niż pięć punktów. Problem jest taki, że na razie ci piłkarze nie tworzą drużyny, Basel musi kiedyś zacząć wygrywać, ale pytanie kiedy. Druga kwestia jest taka, że liga jest wyrównana i oprócz Young Boys, każdy jest w stanie wygrać z każdym. Brakuje więc “luźniejszych” meczów, żeby móc opanować sytuację. Jeśli miałbym zabawić się we wróżbitę - myślę, że Basel się utrzyma, ale skończy sezon w grupie spadkowej i po raz pierwszy od ponad 20 lat w ogóle nie zakwalifikuje się do europejskich pucharów - podsumowuje Sankowski.

Przeczytaj również