Islandzka erupcja futbolu

Islandzka erupcja futbolu
Barbra Ford/Shutterstock
Czy wyobrażaliście sobie kiedyś, że na Mistrzostwa Europy może pojechać reprezentacja złożona z mieszkańców Katowic, w dodatku tworzona z zasobów piłkarskich jeszcze do niedawna teoretycznie równie mizernych, co Liechtenstein? Jeśli przyjrzycie się odległej - położonej tam, gdzie nie sięgają ludzkie oczy, myśli czy nawet wyobraźnia - Islandii, to stwierdzicie, że w futbolu niemożliwe nie istnieje.


Dalsza część tekstu pod wideo
To, co nie udało się Islandii przed dwoma laty, czyli awans na mundial w Brazylii - przegrane baraże z Chorwacją - jest już dawno zapomnianą przeszłością. Islandia bowiem wczorajszego wieczoru wywalczyła historyczny awans na Euro 2016.


Era cudów i herosów


Zajmowała 121 miejsce w rankingu FIFA, do eliminacji do mundialu w Brazylii rozlosowywano ją z ostatniego, szóstego koszyka (w wyższym, piątym, znalazły się m. in. Wyspy Owcze). W kwalifikacjach do dwóch poprzednich Mistrzostw Świata oraz dwóch ubiegłych Mistrzostw Europy wygrała zaledwie 5 z 38 spotkań. W grupach plasowała się albo na dnie tabeli albo wyprzedzała amatorów z Liechtensteinu i Malty lub słaby Cypr.


Reprezentacja Islandii zaistniała dopiero dwa lata temu, w eliminacjach do mistrzostw w Brazylii. Wtedy po raz pierwszy po prostu zachwyciła. Strzeliła więcej goli od Hiszpanii oraz Francji  i toczyła decydujące boje z Chorwacją o wyjazd na mundial. Teraz obyło się bez smutnego zakończenia, bo Islandia wywalczyła awans na Euro 2016 na dwie kolejki przed końcem kwalifikacji.


Niemożliwego dokonała drużyna z nieco ponad 300-tysięcznego państwa, gdzie jest więcej telefonów komórkowych niż ludzi, a zarejestrowanych graczy niemal pięćdziesięciokrotnie mniej niż w Polsce. Do Brazylii może pofrunąć zespół przez wieki zagrzebany pod grubą warstwą piłkarskiej przeciętności, od zawsze martwy dla futbolowej części świata. 


W czym zatem tkwi fenomen Islandii?


Idzie nowe


Poprzednich kwalifikacji do Mistrzostw Europy wcale nie uznano za blamaż. Drużyna zdobyła wprawdzie jedynie cztery punkty, mając za rywali Danię, Portugalię oraz Norwegię, ale nie to było wówczas najistotniejsze. W trakcie eliminacyjnych bojów pierwsze, bezcenne szlify zbierała ekipa, składająca się z młodocianych perełek, które dziś zachwycają Stary Kontynent. To dlatego przejął ją Lars Lagerbäck.


Szkoleniowiec, który pięciokrotnie wprowadzał na turnieje mistrzowskie Szwecję, a potem pojechał na mundial do RPA z Nigerią, w wywiadzie dla „The Guardian” stwierdził, że podjął pracę na dalekiej wyspie właśnie ze względu na szereg obiecujących zawodników. Przyznał, że z zainteresowaniem obserwował poczynania tamtejszego zespołu do lat 21. Widział m. in. jak rozbija młodzieżówkę Niemiec 4-1 w drodze na Mistrzostwa Europy U-21 w 2011 roku. 


Lars miał bardzo dobry wpływ na młodych graczy. Nadał im profesjonalnego wyglądu, bazując na ciężkiej pracy i wierze, że da się wygrać każdy mecz. Nigdy nie bał się mówić swoim podopiecznym, że mogą awansować do rundy barażowej lub walczyć o zwycięstwo w grupie. To wszystko dało im pewność siebie – wyjaśniał na łamach fifa.com Vidir Sigurdsson, miejscowy dziennikarz.


Jego zdaniem punktem zwrotnym stał się jednak szokujący, wyjazdowy remis 4-4 ze Szwajcarią. Gospodarze jeszcze na 35 minut przed końcem spotkania prowadzili 4-1 i byli pewni swego - Ten pojedynek okazał się punktem zwrotnym. To wtedy ludzie z naszego kraju zdali sobie sprawę, że jesteśmy w stanie dokonywać wielkich rzeczy. W jednej sekundzie przeklinali, by w następnej krzyczeć z podniecenia. Od tamtego czasu pozytywna aura wokół reprezentacji tylko rosła i rosła.










Fenomenu Islandii zupełnie gdzie indziej doszukuje się działacz tamtejszego związku futbolowego, Omar Smarasson, twierdząc, że rozwiązanie islandzkiej zagadki jest niezmiernie proste – za obecnymi sukcesami stoją spore inwestycje w infrastrukturę oraz stworzenie wykwalifikowanej kadry szkoleniowej. 


Wszyscy zaczynamy od zera


W 2002 roku na wyspie istniało pięć boisk ze sztuczną nawierzchnią, jedna hala piłkarska i 7 mini-boisk. Aktualnie posiadają 17 boisk ze sztuczną murawą, 7 hal oraz około 130 mini-boisk, położonych bezpośrednio w sąsiedztwie szkół. 


Wybudowali dużo obiektów sportowych. Dzisiaj, możesz trenować tam przez cały rok. To się zaczęło jakąś dekadę temu i myślę, że to kluczowe wyjaśnienie tego, co spowodowało u nich taki postęp – tłumaczył Lagerbäck w rozmowie z żurnalistami agencji „Reuters”. 


Niegdyś w piłkę na Islandii dało się grać raptem przez parę miesięcy. Sezon nadal trwa tylko od początku maja do końca września, lecz jak podkreśla w „The Guardian” Eidur Gudjohnsen - Jeżeli spojrzysz na dziesięcioletnich chłopców, uganiających się teraz za futbolówką, to jest to prawdopodobnie pierwsza generacja dzieciaków, która może grać na okrągło.


Wraz z budowanymi boiskami, rosła liczba szkoleniowców. Władze rozpoczęły ich kształcenie, wysyłając na kursy organizowane przez UEFA. Liczne pierwszoligowe kluby posiadają w tej chwili rzesze wykwalifikowanych trenerów, zajmujących się określonymi rocznikami.


Wytrenujmy sobie złotą generację


W parze z tymi zmianami nastąpiła jeszcze jedna równie ważna, swoista rewolucja w kwestii szkolenia juniorów. Do lamusa odszedł, bowiem siermiężny trening fizyczny, zamiast tego postawiono przede wszystkim na technikę, którą dzieci udoskonalały podczas gierek na małych boiskach w drużynach złożonych z niewielkiej ilości zawodników. Dzięki temu współczesna reprezentacja Islandii to już nie tylko piłkarze wykorzystujący swoją siłę, ale także o doskonałej technice.


Islandzki futbol poprawił się zdecydowanie na przestrzeni ostatnich lat. Zrobiliśmy ogromny krok do przodu, szczególnie pod względem techniki. Program tworzenia nowych i unowocześniania starych ośrodków sportowych powoduje, że młodzi mają szansę, by grać i szlifować swoje umiejętności przez okrągły rok. To zaprocentuje w przyszłości – stwierdził na łamach fifa.com gracz Tottenhamu Hotspur, Gylfi Sigurdsson.


W tym samym artykule napastnik Alfred Finnbogason tłumaczył - Jeżeli Islandia posiada aktualnie tak znakomitych atakujących, to jedynie dzięki pracy szkoleniowej jaką wcześniej wykonano.


Zespoły juniorskie w czterech ubiegłych latach dostarczyły do pierwszej kadry 17 graczy. Z lokalnej ligi w wielki piłkarski świat wyjechało kilkunastu uzdolnionych młodzianów. Samo pierwszoligowe Breidablik UBK dochowało się takich zawodników jak wspomniani Sigurdsson czy Finnbogason.


Grający w Swansea Gylfi Sigurdsson, Aron Gunnarsson z Cardiff City, Birkir Bjarnason z FC Basel, Emil Hallfredsson z Hellas Werona, Rurik Gislaosn z Nurnberg, snajper Nantes Kolbeinn Sigdorsson, Johann Berg Gudmundsson z Charlton i napastnik Olympiakosu Pireus Finnbogason – jeszcze nigdy w swej historii ten kraj nie miał tylu graczy w tak wymagających rozgrywkach i silnych klubach, odgrywających w nich jednocześnie znaczące role. 


Wzór do naśladowania


Podobno na tej odległej wyspie żyje największa liczba pisarzy oraz artystów różnej maści na osobę. Powiadają, że nie ma tam mieszkańca, który nie pisałaby lub nie tworzył sztuki. Do miana artyzmu w ich wykonaniu aspirować może z pewnością futbol. Wziąwszy bowiem pod uwagę fakt, że liczba zarejestrowanych piłkarzy w tym kraju nie przekracza 16 tysięcy, to doprawdy niebywałe w jaki sposób wychowali tylu fantastycznie zapowiadających się graczy. 


Nigdy zresztą nie było ich tam tak wielu. Kiedy zastanowisz się nad tym, że populacja Islandii wynosi niemal tyle samo co Boltonu, to zadziwiające staje się wówczas to, skąd oni biorą tylu dobrych zawodników. Przecież oni występują w całej Europie – głowił się swego czasu Sam Allardyce. 


W racjonalne wyjaśnienia fenomenu Islandii nikt nie chce uwierzyć. Jeden z irlandzkich dziennikarzy zauważył, że mogłaby ona stanowić 33 hrabstwo w jego państwie i to w dodatku dopiero piąte pod względem liczebności. A jej sukcesy przyciągają niczym magnes. Od niedawna na wzór islandzki rozwijać swój futbol pragnie nieco od niej większa – trochę ponad 400 tysięcy mieszkańców – Malta. 


Bilet na piłkarski księżyc


Mimo iż piłka kopana jest sportem numer jeden, to dotychczas ligowe zmagania nie cieszyły się zbyt dużą popularnością – raptem około dwóch tysięcy widzów na mecz, choć biorąc pod uwagę populację Islandii nie jest to wynik najgorszy. 


Islandczycy najwyraźniej woleli oglądać filmy w kinie – na seanse chodzą najczęściej na globie, pięć razy w ciągu roku – lecz ostatnimi czasy bardziej pasjonująco bywa na stadionach. Raz po raz, gdy gra drużyna narodowa, przeżywają noce prawdziwych futbolowych gorączek. Do niedawna największa zapanowała przed bojem z Chorwacją. Wejściówki rozeszły się w trzy i pół godziny, a na pojedynek chciało się dostać przeszło 30 tysięcy ludzi, średnio co dziesiąty obywatel Islandii. 


Przetrwałaby ona światowe niedobory wody – ich woda należy do najczystszych i najlepszych na kuli ziemskiej – oraz globalny kryzys naftowy – energia geotermalna zapewnia im prąd oraz ciepło. Nie udało się przetrwać chorwackie piekiełka, ale udało w cuglach awansować na Euro 2016. Lot na mistrzostwa jest dla nich niczym pierwszy dla ludzkości lot na księżyc. 


Wszak ostatni raz kiedy ktokolwiek wspominał o Islandii w kontekście piłkarskim, był wybuch wulkanu Eyjafjallajökull w kwietniu 2010 roku. To on zakłócił komunikację powietrzną na Starym Kontynencie i znacznie utrudnił Barcelonie podróż do Mediolanu na półfinałowe starcie z Interem w Lidze Mistrzów. Stwierdzono wtedy, że to islandzki wulkan przyczynił się do porażki wielkiej Barcelony Guardioli i Messiego. Tym razem jednak wyspa kipi od emocji piłkarskich, jest bliska temperatury wrzenia, a na erupcję czeka tamtejszy futbol. Podczas Euro 2016 będzie zatem gorąco.


Kamil Kaźmierczak








Przeczytaj również