Kończył karierę, nie zdążył zacząć nowego życia. Rok od śmierci Jose Antonio Reyesa

Kończył karierę, nie zdążył zacząć nowego życia. Rok od śmierci Jose Antonio Reyesa
katatonia82/shutterstock.com
Nam 1 czerwca kojarzy się raczej z Dniem Dziecka, ale w hiszpańskim futbolu ta data już zawsze będzie utożsamiana z tragicznym wypadkiem, w którym śmierć poniósł Jose Antonio Reyes. Równo rok temu zaledwie 35-letni były piłkarz m.in. Sevilli i Arsenalu odszedł na tamten świat.
1 czerwca 2019 r., w okolicach samego południa, Mercedes Brabus S550 wypadł z drogi łączącej Sewillę i niewielkie andaluzyjskie miasteczko, Utretę. Choć do dziś trudno w to uwierzyć, wypadek pochłonął za sobą dwie ofiary śmiertelne - Jose Antonio Reyesa oraz jego kuzyna, Jonathana. Przeżył Juan Manuel Calderon, który tak opisuje całe zdarzenie:
Dalsza część tekstu pod wideo
- W czasie wypadku nie patrzyłem na drogę, podziwiałem widoki przez okno. Nie pamiętam, co się dokładnie stało i co zrobił Jose. Wiem, że w pewnym momencie samochód zaczął lecieć - wspominał drugi z kuzynów zmarłego zawodnika. Może on mówić o niesamowitym szczęściu, ponieważ o skali zniszczeń najlepiej mówi stan pojazdu, a raczej tego, co zostało z luksusowego Mercedesa.

Sevilla na zawsze

Reyes kończył grać w piłkę w Extremadurze, lecz niewątpliwie jego najważniejszym klubem pozostawała Sevilla. To tam trafił do akademii już w wieku 9 lat. Przedzierał się przez kolejne sekcje młodzieżowe, dając się poznać jako utalentowany zawodnik ze zmysłem do gry kombinacyjnej, co zaowocowało debiutem w La Liga jeszcze przed siedemnastymi urodzinami. Pod wodzą Joaquina Caparrosa regularnie grał w podstawowym składzie.
Jako lewonożny gracz ze znakomitym przeglądem pola, potrafił z powodzeniem występować na prawym skrzydle, środku ataku czy jako "mediapunta" - klasyczna "dziesiątka" odpowiedzialna za kreację. Dobre występy w barwach "Los Nervionenses" przyczyniły się do debiutu w kadrze narodowej, gdy miał za sobą zaledwie 20 wiosen.
Jego pierwsza przygoda na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan zakończyła się przedwcześnie, jednak nie ze względów sportowych, ale finansowych. Sevilla znajdowała się pod kreską, a oferty za uzdolnionego wychowanka spływały z zawrotną prędkością. Prezydent klubu José Maria del Nido po prostu nie mógł odrzucić dwudziestu milionów euro, które zaproponował Arsenal.
- Nie mieliśmy pieniędzy, chociaż jednocześnie wiedzieliśmy, że Reyes był ulubieńcem fanów. Jego sprzedaż to jedna z najsmutniejszych rzeczy, jaką kiedykolwiek musieliśmy zrobić - wspominał były sternik Andaluzyjczyków. 20-latek uratował klubowy budżet, jednocześnie opuszczając piłkarski dom, w którym się wychowywał.
- Reyes nie chciał jechać do zimnego, deszczowego Londynu. Zgodził się, bo wiedział, że to uratuje Sevillę, która miała problemy finansowe. Nawet agenci nie dostali wtedy prowizji. Całość trafiła na poczet klubowego budżetu - tłumaczył Carlos Perez, dziennikarz z Sewilli.

Invincibles

Hiszpański pomocnik przywdział trykot "Kanonierów" w połowie pamiętnego sezonu 2003/04. Choć Arsenal znajdował się na nieodwracalnym kursie po mistrzostwo, kibice wiele obiecywali sobie po nowym nabytku. Sam Reyes nie czekał długo, aby przedstawić się kibicom na Highbury. Już w trzecim meczu w nowych barwach wziął na swoje barki ciężar odpowiedzialności i spotkaniu przeciwko Chelsea w ramach Pucharu Anglii zanotował dublet, co pozwoliło podopiecznym Wengera na demonstrację stołecznej dominacji.
Tamta kampania na zawsze pozostanie w pamięci wszystkich kibiców brytyjskiego futbolu. Architektami niebywałego sukcesu "The Gunners" można nazwać Lehmanna, Henry'ego, Vieirę czy Piresa, ale Jose Antonio Reyes również dołożył cenną cegiełkę do legendarnego wyczynu. W 36. kolejce Arsenalowi przyszło zmierzyć się w "chłodny, deszczowy wieczór" w Portsmouth. Gospodarze byli zaangażowani w walkę o uniknięcie relegacji i mieli przy okazji plan zaprzepaścić marzenia "Kanonierów" o sezonie bez porażki. Do 50. minuty szło zgodnie z pomysłem, jednak wtedy do akcji wkroczył nietuzinkowy reprezentant Hiszpanii.
W przedostatniej serii gier Arsenal wygrał na wyjeździe 1:0 z Fulham, a rywali znów “ukłuł” Reyes. Do Anglii trafił dopiero w styczniu, grał sporadycznie, ale jego wkład w magiczną kampanię "Invincibles" pozostanie wieczny.

Powrót do domu i występ na wagę mistrzostwa

Teoretycznie, wszystko układało się po myśli klubu, Wengera oraz samego zawodnika. W trakcie kolejnej kampanii Reyes częściej znajdował się w pierwszym składzie, a Arsenal śrubował liczbę spotkań bez ligowej porażki. Niebywała passa "Kanonierów" zakończyła się w dniu, gdy wychowanek Sevilli zrozumiał, że nie pasuje do futbolu na Wyspach. Niepokonana ekipa przyjechała na Old Trafford, gdzie nie zamierzano brać jeńców.
- Reyes był młody i za każdym razem, gdy dostawał piłkę, Gary go niszczył, ja go kopałem, Scholes podcinał. Zszedł niemal od razu po przerwie. Pamiętam, że spojrzał na mnie i w jego oczach widziałem pytanie: "Co ja robię w angielskiej piłce" - opowiadał Phil Neville.
Hiszpan zakończył sezon ze znakomitym dorobkiem liczbowym w postaci dziewięciu trafień i jedenastu asyst w Premier League. Podświadomie czuł jednak potrzebę powrotu na Półwysep Iberyjski, gdzie po założonej siatce z trybun niosło się gromkie "Ole", a krewki rywal nie zamierzał w odwecie połamać ci nogi.
- To tak, jakbyś chciał poślubić Miss Świata, ale ona cię nie chciała. Co możesz z tym zrobić? Możesz działać, próbować, jednak decyzja została podjęta - powiedział Arsene Wenger zapytany o odejście pomocnika. Francuski menedżer ewidentnie nie chciał się go pozbywać, lecz brytyjski klimat i sposób gry nie współgrały z iberyjskim charakterem.
Tak oto Reyes trafił na wypożyczenie do Realu Madryt. Fabio Capello z umiarem na niego stawiał, bo w kadrze "Los Blancos" znajdowali się także Beckham, Robinho czy Guti. Gdyby nie dzień 17 czerwca 2007 r., zapewne mało kto w ogóle by pamiętał o tym epizodzie w karierze wychowanka Sevilli. Jeden występ wystarczył, aby przejść do historii stołecznego klubu.
Ligowy sezon 2006/07 na hiszpańskich boiskach musiał elektryzować całą Europę. Barcelona Franka Rijkaarda chciała za wszelką cenę obronić mistrzostwo, co oczywiście kolidowało z planami Realu Madryt. W przedostatniej kolejce doszło do derbowego cudu, tzw. Tamudazo, nazwanego na cześć napastnika Espanyolu, który w pojedynkę zapewnił "Papużkom" remis. “Barça” straciła dwa oczka i fotel lidera. "Królewscy" musieli wygrać ostatni mecz, aby zasiąść na ligowym tronie bez oglądania się na rywala.
Zadanie wydawało się banalne, ponieważ na Santiago Bernabeu przyjechała Mallorca. Klub z Balearów postanowił jednak napsuć nieco krwi gigantowi i za sprawą trafienia Vareli objął prowadzenie, które utrzymywało się aż do 66. minuty. Capello musiał reagować, więc podjął zaskakującą decyzję o zdjęciu "Becksa", aby wprowadzić Reyesa. Ten w przeciągu kilkunastu minut odwrócił bieg wydarzeń, zapewniając 30. tytuł mistrzowski w historii "Królewskich".

Rekordzista

Pomimo ogromnego wkładu w końcowy sukces, Real nie zdecydował się na permanentny zakup lewonożnego wirtuoza. Na Bernabeu preferowano stworzyć małą holenderską kolonię, ściągając Arjena Robbena i Wesleya Sneijdera. Odrzucony Reyes za wszelką cenę chciał pozostać w Hiszpanii, zatem podpisał kontrakt z… Atletico.
W koszulce "Rojiblancos" rozpoczął swój marsz po miano najbardziej utytułowanego gracza w dziejach Ligi Europy. Z madrytczykami dwukrotnie sięgał po to trofeum. Apogeum nastąpiło dopiero po upragnionym powrocie w rodzinne strony. Od 2012 r. Jose Antonio znów bronił barw ukochanej Sevilli, którą przed laty zostawił dla wspólnego dobra. Europejski tryptyk Andaluzyjczyków sprawił, że w sezonie 2015/16 pomocnik został zawodnikiem z największą liczbą trofeów spadkobierczyni Pucharu UEFA. Pięć skalpów pozwoliło nawet na umieszczenie jego nazwiska w Księdze Rekordów Guinnessa.
- Był piłkarzem, który wygrywał bez wysiłku, strzelał gole bez nadmiernego chwalenia się. Błyszczał, unikając świateł reflektorów - tak opisywał go Antonio Agredano, dziennikarz "El Mundo".

"Pozostaje nam jedynie płakać"

Cordoba, chińskie Xinjiang czy jego ostatni klub, Extremadura, to tylko przystanki, które miały poprzedzić zawieszenie butów na kołku. Tragiczny wypadek sprzed roku zaprzepaścił wszystko. Reyes osierocił swojego syna, Jose Juniora, a cała rodzina pogrążyła się w niekończącej się żałobie.
- Gdy jesteśmy sami, pozostaje nam jedynie płakać. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko, ale nie sądziliśmy, że aż tak. Moja żona straciła na wadze kilkadziesiąt kilo. Chcielibyśmy wiedzieć, skąd czerpać siłę - opowiadał zapłakany ojciec Francisco w programie o niefortunnym tytule "Viva la Vida" dla stacji Telecinco.
- Tego dnia, jak zwykle, udzieliłeś mi cennej rady. Dzisiaj odszedłeś i już nie wrócisz, a to jest dla mnie niezwykle trudne. Byłem i zawsze będę z ciebie dumny, tato - brzmiał emocjonalny wpis syna na Instagramie. Jose Antonio Jr. pozostanie spadkobiercą talentu swojego ojca. Chłopca pod swoje skrzydła wziął Florentino Perez, a ewentualna kariera mogłaby posłużyć za piękny hołd i kontynuację dziedzictwa zmarłego ojca.
Śmierć Reyesa niestety obrazuje nam brutalną kruchość ludzkiego życia. Można mieć kochającą rodzinę, obfite dokonania, minimum kilkadziesiąt kolejnych lat przed sobą i to wszystko umyka za sprawą tak prozaicznej czynności, jak zbyt szybka jazda samochodem. Według informacji przekazywanych przez dziennikarzy "Marki" wskazówka na liczniku pokazywała prawie 200 km/h w momencie, gdy pękła tylna opona, a wraz z nią marzenia trójki dzieci o jeszcze jednej chwili z tatą i ukochanej żony, która za dwa tygodnie obchodziłaby trzecią rocznicę ślubu. Sevilla straciła swojego wiernego żołnierza. Futbol stracił wielkiego pomocnika. Francisco i Mari stracili syna. Noelia straciła męża. Jose, Noelia i Triana stracili ojca. Ale pamięć po nim pozostała.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również