Najbardziej szokujące wybory trenerów znanych klubów. Tak grzebano nadzieje kibiców. "Cały czas krzyczał"

Najbardziej szokujące wybory trenerów znanych klubów. Tak grzebano nadzieje kibiców. "Cały czas krzyczał"
Lionel Urman / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan Piekutowski20 Feb · 09:23
W ostatnich dniach znów głośno jest o Napoli. Nie z powodów chwalebnych, ani nawet nie ze względu na rychły transfer Piotra Zielińskiego. O kompletne szaleństwo posądza się bowiem Aurelio De Laurentiisa, który do klubu ściąga trzeciego szkoleniowca w tym sezonie i trzeci raz nikt nie może uwierzyć w wybór Włocha. Poczynania kontrowersyjnego działacza nie są jednak pierwszyzną w świecie futbolu, bo ruchów szalonych mieliśmy zdecydowanie więcej.
Na potrzeby tekstu prześledziliśmy zmiany trenerów w ostatnich dziesięciu latach w największych ligach Europy. Na tapet wzięliśmy kluby, które można określić mianem wielkich. To mistrzowie kraju, drużyny zasłużone historycznie, stali bywalcy Ligi Mistrzów. Najważniejszym wspólnym mianownikiem jest jednak to, że na pewnym etapie swojego działania zatrudnili szkoleniowca, delikatnie mówiąc, kompletnie od czapy. Takich przypadków widzimy zaskakująco sporo, dość powiedzieć, że wstępnej selekcji nie przeszli Fabio Grosso (Olympique Lyon) i Cristian Stellini (Tottenham). Zabrakło też Rafaela Beniteza (Real Madryt), bo chociaż był to wybór krytykowany, to Hiszpan miał za sobą pracę Napoli, Interze, Liverpoolu i Valencii, nie zaś drużynach prowincjonalnych.
Dalsza część tekstu pod wideo
Przyczynkiem do dyskusji są zaś wydarzenia w Napoli. Urzędujących mistrzów Włoch koncertowo rozmontowano od wewnątrz, głównie dzięki autorytarnym rządom Aurelio De Laurentiisa. Włoch nie był w stanie dogadać się z Luciano Spallettim, w jego miejsce ściągnął Rudiego Garcię. Francuz nie wypalił, więc wygrzebano Waltera Mazzarriego. Włoch, o którym szerzej opowiemy później, też się nie sprawdził, toteż zarząd dogadał się z Francesco Calzoną. Trener anonimowy dla większości osób, do tej pory nigdy samodzielnie nie prowadził klubu, ostatnio pełnił funkcję selekcjonera reprezentacji Słowacji. Jako się jednak rzekło - Napoli nie jest pierwszym i ostatnim klubem, który u swoich kibiców wywołał zaskoczenie z gatunku tych, jakich staramy się unikać.

Clarence Seedorf (AC Milan, 2014)

Clarence Seedorf wielkim piłkarzem był. W AC Milanie doczekał się statusu legendy, grał tam przez dziesięć lat. Na tym jednak kończą się wyraźne powody, które były w stanie jakoś poprzeć pomysł zatrudnienia Holendra. W 2014 roku nie miał on żadnego doświadczenia trenerskiego, chwilę wcześniej rozwiązał kontrakt zawodnika w brazylijskim Botafogo. Włoski klub znajdował się jednak w kryzysie, więc szukano niestandardowych rozwiązań. Seedorf przejął zespół na 11. miejscu w tabeli Serie A i poradził sobie nieźle. W 22 meczach miał przyzwoitą średnią 1,59 punktu, chociaż przydarzyła mu się seria czterech przegranych spotkań. Niemniej umowy obowiązującej do 30 czerwca 2016 roku nie wypełnił, został zwolniony w czerwcu 2014 roku, a jego miejsce zajął Filippo Inzaghi. Drużyna finiszowała na ósmej pozycji.
Po latach Seedorf bardzo krytycznie wypowiadał się na temat tego, jak potraktowano go w Mediolanie. W rozmowie z Goal.com padły nawet poważne oskarżenia o rasizm.
- Wziąłem drużynę prawie ze strefy spadkowej [to absolutna nieprawda - przyp.red.] i walczyliśmy o europejskie puchary. Jako trener wykonałem z Milanem niesamowitą pracę w okresie kryzysu. (...) Powinny istnieć takie same szanse dla wszystkich, takie samo traktowanie. Weź mój przykład. Zdobyłem 35 punktów w 19 meczach i zostałem zwolniony, podczas gdy trenerzy, którzy przyszli po mnie, zdobyli mniej punktów, ale zostali przez cały rok. Więc zastanawiam się, jakie są parametry oceny? Jakie są kryteria? I nie jest to związane tylko ze mną. Ilu czarnych trenerów lub menedżerów zajmuje czołowe stanowiska w europejskiej piłce nożnej? A w federacjach? Odsetek ten jest bardzo niski, 1% lub mniej. Różnorodność, którą widzimy na boisku, nie znajduje odzwierciedlenia na ławkach ani w zarządzaniu - argumentował, cytowany przez ACMilan.com.pl.

Gary Neville (Valencia, 2015)

Po zakończeniu imponującej kariery piłkarskiej Gary Neville stał się cenionym ekspertem brytyjskich stacji telewizyjnych. Jego analizy i spostrzeżenia zyskały spore poparcie w środowisku. Koniec końców były reprezentant dołączył do sztabu szkoleniowego reprezentacji Anglii w charakterze asystenta Roya Hodgsona. Do tego momentu wszystko się zgadza, nie ma żadnego zaskoczenia. Szaleństwo pojawiło się jednak w 2015 roku, gdy po Neville'a sięgnęła Valencia. To od samego początku był ruch, który wiązał się z tylko jednym czynnikiem - kontrowersją. Anglik nie miał żadnego doświadczenia w pracy z klubem, cały czas współpracował z wyspiarską kadrą, nie był nijak związany z "Nietoperzami", nawet nie mówił po hiszpańsku. Nic więc dziwnego, że jego kadencja stała pod znakiem piramidalnej katastrofy.
Neville dostał zadziwiająco dużo czasu, poprowadził klub w 28 meczach. Wygrał zaledwie dziesięć z nich, największym sukcesem okazało się przejście Rapidu Wiedeń w fazie pucharowej Ligi Europy. Po stronie wpadek zapisano jednak porażkę z Olympique Lyon kosztującą odpadnięcie z grupy Ligi Mistrzów, klęskę 0:7 w pucharowym starciu z FC Barceloną, przegrane z Eibarem i Sportingiem Gijon, a także serię nieprzekonujących remisów. Neville'a pogoniono po czterech miesiącach, Valencia miała tylko sześć punktów przewagi nad strefą spadkową La Liga. Od tamtej pory Anglik nie wrócił do pracy w charakterze szkoleniowca.
Gary Neville i Phil Neville podczas pracy w Valencii 2015/16
Maria Jose Segovia / pressfocus

Cesare Prandelli (Valencia, 2016)

Oj potrafiła Valencia przeczołgać swoich kibiców po żwirze, potrafiła. Ledwo klub rozstał się z Garym Nevillem, a niespełna siedem miesięcy później szansę otrzymał Cesare Prandelli. W teorii nic zdrożnego, Włoch to legenda Fiorentiny, a i z reprezentacją swojego kraju popracował sporo. Szkopuł w tym, że praca z "Nietoperzami" była dla niego powrotem do piłki po dwuletnim niebycie. Wcześniej przez cztery miesiące odpowiadał za wyniki Galatasaray, ale wyrzucono go z hukiem po zaledwie sześciu zwycięstwach w 16 meczach. W Hiszpanii było jeszcze gorzej.
Prandelli prowadził "Nietoperze" w dziesięciu starciach, zwyciężył trzykrotnie, ale dwa triumfy przypadły na pucharowe spotkania z UD Leganes. Valencia pod jego wodzą była po prostu beznadziejna, cierpliwość skończyła się błyskawicznie. "Nietoperze" ratował niezawodny Voro, związany z klubem jako trener od początku XXI wieku.

Tayfun Korkut (Bayer Leverkusen, 2017)

Po zakończeniu kariery piłkarskiej Tayfun Korkut długo zbierał szlify trenerskie. Jako asystent pracował w reprezentacji Turcji, natomiast w roli szkoleniowca prowadził młodzieżowe zespoły z Hiszpanii i Niemiec. Przejście do seniorskiego futbolu było jednak dla niego bolesne, bo chociaż w Hannoverze 96 zaczął dobrze, to skończył ze średnią 1,17 punktu na mecz. Później nie sprawdził się też w 1. FC Kaiserslautern, gdzie wykręcił 1,06 punktu. Dlaczego więc miało się udać w Bayerze Leverkusen? Tego nie wie nikt, nikt też nie był szczególnie zdziwiony, że szalony plan działaczy "Aptekarzy" zupełnie nie wypalił.
Korkut przejął drużyną na 10. miejscu w tabeli, przewaga nad strefą spadkową wynosiła wówczas pięć "oczek". W następnych 11 ligowych meczach Turek wygrał raptem dwa razy, ratował się sześcioma remisami. Ostatecznie zespół uplasował się na... 12. lokacie. Zapas nad najgorszą trójką stopniał zaś do zaledwie jednego punktu. Od tamtej pory Korkut dostawał jeszcze szanse w VfB Stuttgart i Herthcie Berlin. Skutek tych działań pozostawał niezmienny.
Tafyun Korkut podczas pracy z Bayerem Leverkusen
Pixathlon / pressfocus

Andries Jonker (Wolfsburg, 2017)

Skuteczne przejście z futbolu kobiecego do męskiego to sztuka, która udaje się niewielkiej liczbie osób. Andries Jonker nie jest jedną z nich. Holender nigdy nie miał szczególnych wyników podczas pracy indywidualnej, sparzył się w kadrze kobiet "Oranje", FC Volendam, Willem II, a także drugiej drużynie Bayernu Monachium. Nieźle natomiast wypadał jako asystent, współpracował między innymi z Dickiem de Boerem oraz Louisem van Gaalem. Skąd zatem pomysł, żeby zatrudnić go w Wolfsburgu? Czyżby wystarczającym powodem było pięć meczów u sterów "Die Roten", gdy rozbił Schalke, Bayer Leverkusen oraz FC Pauli? Na to wygląda, bo przecież Jonker w 2017 roku nie wypalił też w młodzieżówce Arsenalu.
W Wolfsburgu też nie wypalił, pracował tam raptem siedem miesięcy. Należy mu przy tym oddać, że zdołał utrzymać "Wilki" w Bundeslidze, chociaż nie do końca w stylu, jaki zakładano. Przejął drużynę na 15. miejscu, natomiast ligowy byt trzeba było ratować w barażach przeciwko Eintrachtowi Brunszwik. Co ciekawe, Jonker otrzymał też szansę na początku kolejnego sezonu, ale po porażce z VfB Stuttgart cierpliwość się skończyła.

Luis Garcia (Villarreal, 2018)

Luis Garcia to naprawdę porządny trener. Długo pracował w Levante UD oraz Getafe, teraz zaś od blisko dwóch lat odpowiada za wyniki Deportivo Alaves. Villarreal był jednak klubem z nieco wyższego poziomu, a Hiszpan nieprzyjemnie się tam sparzył. Do ojczyzny wrócił w grudniu 2018 roku po przygodach w Zjednoczonych Emiratach Arabskich oraz Chinach, gdzie, co warte podkreślenia, lig nie zwojował. Przejął drużynę w naprawdę trudnej sytuacji "Żółta Łódź Podwodna" znajdowała się tuż nad powierzchnią strefy spadkowej. Garcia tego stanu jednak nie poprawił, w La Liga nie wygrał żadnego z sześciu meczów, odpadł również z Pucharu Króla. Po nieco ponad miesiącu mógł już szukać nowego miejsca pracy.
Miejsce Garcii zajął pogoniony wcześniej Javier Calleja. Villarreal ostatecznie zajął 14. miejsce w La Liga, nad najgorszą trójką miał komfortowe siedem punktów przewagi. W Lidze Europy zespół dotarł zaś do ćwierćfinału. Czyli się dało.

Thierry Henry (AS Monaco, 2018)

Kolejny dowód na to, że zatrudnienie wyłącznie na podstawie kariery piłkarskiej jest niczym innym jak pomysłem głupim, idiotycznym. W 2018 roku Thierry Henry mógł się pochwalić wyłącznie pracą z młodzieżową drużyną Arsenalu oraz funkcją asystenta w reprezentacji Belgii. A jednak zarząd AS Monaco pomyślał, że były zawodnik będzie tym, który wyciągnie drużynę z chwilowego kryzysu i przywróci dawny blask. Weryfikacja tych założeń była brutalna, Henry wygrał pięć razy w 20 meczach. Zespół męczył się nawet z prowincjonalnym Canet Roussillon FC w Pucharze Francji. Po porażkach ze Strasbourgiem oraz Metz i straconych przy tej okazji ośmiu bramkach, AS Monaco zwolniło szkoleniowca, a stery przejął powracający na stanowisko Leonardo Jardim.
- Może Henry nie zabił w sobie roli zawodnika. Kiedy podczas treningów coś nie wychodziło, denerwował się i dużo krzyczał. Może było to niepotrzebne. (...) Próbował wyjść na boisko i pokazać nam, jak ćwiczyć, i cały czas krzyczał - opowiadał później Aleksandr Gołowin, cytowany przez Goal.com. Zdaniem Rosjanina Henry nigdy nie nauczył się zarządzania grupą ludzi, co stało u podstaw jego klęski. Późniejsza przygoda w Montrealu Impact zdaje się to potwierdzać.
Thierry Henry jako szkoleniowiec
Armin Durgut / pressfocus

Sylvinho (Olympique Lyon, 2019)

W 2019 roku w Olympique Lyon swoje rządy rozpoczęli Brazylijczycy. Była legenda, Juninho, otrzymał posadę dyrektora sportowego, zaś jego rodak, Sylvinho, został mianowany szkoleniowcem. Przypadku w kwestii pochodzenia nie ma, bo Sylvinho nie mógł wówczas pochwalić się jakimkolwiek doświadczeniem w indywidualnym zarządzaniu klubem. Jako asystent pracował w Corinthians, Interze Mediolan oraz reprezentacji swojego kraju, lecz od samego początku wydawało się, że to nieco zbyt mało, aby poradzić sobie w "Les Gones". Przyszłość szybko to potwierdziła, chociaż OL w dwóch pierwszych meczach rozbił AS Monaco oraz Angers SCO. W następnych dziewięciu wygrał jednak zaledwie raz, co poskutkowało zwolnieniem. Juninho sięgnął wówczas po opcję bardziej sprawdzoną, stanowisko przejął Rudi Garcia.
Czas pokazał, że Sylvinho został zatrudniony po prostu zdecydowanie zbyt wcześnie. W Corinthians szło mu już znacznie lepiej, natomiast w reprezentacji Albanii stał się szkoleniowcem uwielbianym. W zaskakująco dobrym stylu przebił się przez eliminacje do EURO 2024, po drodze zdążył nawet upokorzyć kadrę Polski. Jakby tego było mało, zespół z Bałkanów w cuglach pokonał też Czechów.

Frank Lampard (Chelsea, 2023)

Pierwsza kadencja Franka Lamparda okazała się pewnym sukcesem, ale czy ktoś naprawdę sądził, że ten manewr może wypalić drugi raz? W 2023 roku Anglik nie był już po udanej przygodzie z Derby County, ale świeżo po kompromitacji w Evertonie, gdzie średnio zdobywał punkt na spotkanie. Jest uważany za jednego z najsłabszych trenerów "The Toffees" w nowej historii klubu, dość powiedzieć, że tak mierny wynik punktowy miał dopiero Howard Kendall. Weteran pracował na Goodison Park od 1997 do 1998 roku. Lamparda przeskoczyli więc Walter Smith, Marco Silva, a nawet Rafael Benitez, nie mówiąc już o Carlo Ancelottim oraz Davidzie Moyesie.
Ten sam Lampard wylądował więc w Chelsea pogrążonej w kryzysie po przykrej kadencji Grahama Pottera. I wiecie co? Było niezmiennie źle. Londyńczycy startowali na pozycji 11., skończyli na 10. Żadne to pocieszenie, wszak "The Blues" zdołali wygrać tylko z Bournemouth, natomiast w dwumeczu z Realem Madryt w Lidze Mistrzów biały ręcznik rzucili już na samym starcie rywalizacji, prosili jedynie o najniższy wymiar kary. W jedenastu spotkaniach Lampard miał średnią 0,45 punktu. To najgorszy wynik w historii Chelsea.

Walter Mazzarri (Napoli, 2023)

Walter Mazzarri to trener starego typu. Kiedyś coś wygrał, ale w gruncie rzeczy mało kto o tym pamięta. Napoli też już kiedyś prowadził, spędził tam udane cztery lata, chociaż do mistrzostwa Włoch nigdy nie doskoczył. Generalnie Włoch uchodził już za szkoleniowca, który najlepsze ma za sobą, a teraz może spokojnie odcinać kupony w zespołach pokroju Watfordu albo Udinese. Z takim założeniem nie zgodził się jednak Aurelio De Laurentiis. W przypływie błysku szaleństwa podjął on decyzję, że to właśnie Mazzarri jest idealną osoba, aby wyciągnąć na prostą zespół broniący tytułu Serie A. Takiego ruchu nie popierał chyba nikt, może poza rodziną Mazzarriego oraz ligowymi rywalami Neapolitańczyków. "Gli Azzurri" stali się etatowymi dostarczycielami punktów.
Poprzednik Mazzarriego, Rudi Garcia, miał średnią 1,75 punktu na mecz. Włoch zaś wykręcił 1,24. Przegrywał nie tylko z najlepszymi zespołami w stawce, ale też Torino, a nade wszystko Frosinone w Pucharze Włoch. Sytuacja na południu kraju stała się tak dramatyczna, że 62-latka postanowiono zastąpić Francesco Calzoną, człowiekiem bez żadnego doświadczenia w klubach. Mazzarri, wyciągnięty z trenerskiego schowka na miotły po blisko dwóch latach, nie mógł wypalić. No i nie wypalił.
Walter Mazzarri
Alessandro Garofalo/LaPresse/Pressfocus

Przeczytaj również