Największy zwycięzca baraży o EURO 2024. Zamknął usta krytykom. "Ktoś wziął do ręki projekt i zaczął działać"

Największy zwycięzca baraży o EURO 2024. Zamknął usta krytykom. "Ktoś wziął do ręki projekt i zaczął działać"
Marcin Karczewski / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan Piekutowski28 Mar · 08:18
EURO 2024 jest nasze. Cieszmy się z tego, bo przecież po fatalnych eliminacjach właściwie nikt nie zakładał, że Polakom się to uda. A jednak, banda Michała Probierza to zrobiła. To właśnie selekcjoner jest tym, który w ostatnich dniach zyskał najwięcej.
O zmaganiach reprezentacji Polski w barażach powiedziano i napisano już właściwie wszystko. Podsumujmy więc to, co stało się na boiskach w Warszawie i Cardiff. Naprawdę jest się nad czym pochylić, te dwa spotkania de facto uratowały nasz krajowy futbol. Zamiast stagnacji jest szansa na ciągły rozwój, nawet pod względem finansowym. Co więcej, drużyna, która była w rozsypce, zdołała się zjednoczyć w najtrudniejszym możliwym momencie. Zawodnicy posądzani o to, że im się po prostu nie chce, znowu walczyli dla orzełka na swojej koszulce. To nie tylko zasługa ich mentalnego przestawienia wajchy, ale również, a może przede wszystkim, Michała Probierza.
Dalsza część tekstu pod wideo

Upragniona stabilizacja

Baraże są dobrym prognostykiem w kwestii tego, jak możemy zagrać na EURO 2024. Pierwszy raz od kilku lat zdarzyło się, aby reprezentacja Polski rozpoczęła dwa mecze z rzędu w tym samym ustawieniu. Przed niemieckim turniejem kilka nazwisk może się jeszcze zmienić, ktoś będzie miał kompletnie inną formę, kogoś wykluczy kontuzja. Trzon wydaje się jednak oczywisty, zatem uwagę przyciągają postaci, które do tej pory kwestionowano.
Przykładem Bartosz Salamon. Obrońca Lecha Poznań wszedł za Jana Bednarka, a nasza defensywa wyglądała lepiej, była bardziej pewna siebie. Zawodnik Southampton wciąż popełnia te same błędy. "Świece" w nasze pole karne, brak komunikacji z Wojciechem Szczęsnym, nienajlepsze zachowanie przy nieuznanym trafieniu Kieffera Moore'a. Do tego w kwestii rozegrania piłki jest najmniej pewnym ze stoperów. Jakub Kiwior miał może znacznie gorszą skuteczność podań, ale też zaliczył blisko dwa razy więcej prób, faktycznie brał udział w rozkręceniu akcji. "Bedi" niestety odstaje, ani starcie z Estonią, ani z Walią nie umocniło jego pozycji. Udało się natomiast zbudować Salamona, nie bez powodu wiele osób widzi go w wyjściowej jedenastce.
Test natomiast zdali "żołnierze" Michała Probierza. Selekcjoner wymyślił sobie środek pola z Bartoszem Sliszem i Jakubem Piotrowskim, a oni ciężar udźwignęli. Ktoś może powiedzieć, że to tylko Estonia i Walia, o żadnym teście nie może być mowy. No cóż, Mołdawia, Czechy i Albania również miały być "tylko", a niewiele zabrakło, aby pozbawiły nas udziału w EURO 2024. Zawodnicy Atlanty United oraz Łudogorca okazali się na tyle kompetentni, że zrealizowali plan szkoleniowca właściwie bez poważniejszych zarzutów. A przecież postawienie na Piotrowskiego to swego rodzaju wymysł, autorski pomysł, grono kwestionujących było przecież znacznie większe od tych, którzy ruch wspierali. Probierzowi w tej kwestii się udało, co nie jest dla niego żadnym wyjątkiem.

Probierz zwycięzca

Największym indywidualnym wygranym baraży jest niewątpliwie Michał Probierz. Oczywiście, Jakub Piotrowski dowiózł w obu spotkaniach, Wojciech Szczęsny ugruntował pozycję najlepszego polskiego bramkarza w XXI wieku, Nicola Zalewski pokazał, że nie bez powodu jest uważany za jeden z największych talentów we Włoszech. Żaden jednak nie zmienił podejścia do swojej osoby tak mocno, jak udało się selekcjonerowi. Mecze w wykonaniu reprezentacji nie były porywające, ale były skuteczne. Trener nie przegrał żadnego z pierwszych sześciu meczów u sterów. Ktoś może rzucić, że przecież podobnie było za czasów Czesława Michniewicza, którego to chciano wręcz ukrzyżować. Różnica wydaje się zasadnicza - atmosfera i stosunek do innych.
Probierz bywa markotny, to fakt. Jednocześnie nie grzeje się w połowie tak mocno, jak miało to miejsce z Michniewiczem, a przynajmniej nie dał się do tej pory poznać z takiej strony. Relacje w drużynie są naprawdę dobre, podkreślają to reprezentanci. Wojciech Szczęsny przyznał, że w ostatnich latach najlepiej dogadywali się za kadencji Paulo Sousy, lecz teraz również nie ma powodów do narzekania. Poprzednie 1,5 roku zostało zaś określone jako nieakceptowalne. Kadra w oczach kibiców zdziczała, trawiła ją jedna afera za drugą. Teraz udało się te kwestie stopniowo naprostować, chociaż niedociągnięcia wciąż się zdarzają. Niemniej Probierz dał się poznać jako dobry przywódca, umiejętności zarządzania grupą ludzi jest czymś, czego w reprezentacji absolutnie nie można bagatelizować.
Równie istotne, jak udało się obronić wybory personalne. Odstawienie Grzegorza Krychowiaka wyszło na plus, za Arkadiuszem Milikiem tęskni niewielu, o Kamilu Gliku absolutnie nie ma już mowy. Intuicja nie zawiodła selekcjonera także wtedy, gdy zrezygnował z usług Jakuba Modera. Pomocnik Brighton nie znalazł się w kadrze na Walię, wobec czego w drugiej części dogrywki na boisku zameldował się Taras Romanczuk. Część osób załamywała ręce, wypominała brak Modera, tymczasem lider Jagiellonii Białystok dał znacznie lepszą zmianę niż jego młodszy kolega w spotkaniu z Estonią. Romanczuk nie tylko utrzymał środek pola, ale też był w stanie napędzić akcje ofensywne. Nie wiemy, czy utrzyma się w drużynie do EURO, ale przez kwadrans pokazał, że powołanie absolutnie nie było przypadkowe.
- Ten awans daje nam jakąś odskocznię, możliwość zaczęcia czegoś nowego. To, co się działo przez ostatnie półtora roku, było nieakceptowalne. Na koniec jakieś pozytywne emocje, awans i przepchanie tego. Szukaliśmy już gry najprostszej. Jeśli komuś się nie podoba, to przepraszam bardzo, ale to my jedziemy do Niemiec. Ta drużyna jest w okresie budowy - ocenił Szczęsny.
Ktoś może powiedzieć, że kadra jest w budowie od kilkunastu lat, ale tym razem wydaje się, że faktycznie ktoś wziął do ręki konkretny projekt i zaczął działać. Reprezentację udało się odmłodzić, ożywić, pojechać z nią na EURO. Nie trzeba załamywać rąk, że do Niemiec pojechało pół Starego Kontynentu, ale my akurat nie. To wygodny punkt wyjściowy.

Gdy emocje już opadną

W tej beczce miodu znajduje się jednak łyżka dziegciu. Może nawet łycha. Owszem, widać, że reprezentacja gra w piłkę lepiej niż pod wodzą Czesława Michniewicza. Dopracowania wymaga jednak ostatnia faza akcji ofensywnych. Zauważają to sami piłkarze.
- Dzisiaj, od pierwszych minut, w moim przekonaniu graliśmy dobrze w piłkę. Brakowało może kropki nad "i", w postaci gola, tego ostatniego podania. To jest coś, co można jeszcze poprawić - ocenił Robert Lewandowski zaraz po spotkaniu.
I faktycznie, do pewnego momentu jest naprawdę nieźle, a nawet bardzo dobrze. Nicola Zalewski i Przemysław Frankowski świetnie napędzają wahadłami, problemem pozostaje skuteczność. Problem to spory, bo przez 90 minut z Walią nie oddaliśmy żadnego celnego strzału. W ostatnich czterech latach tak słabym wynikiem w starciach z wyspiarzami mogły pochwalić się jedynie Gibraltar, Finlandia oraz Albania.
Pokutuje to, jaki styl gry przyjęliśmy, nie jest on tak bezpośredni, jak w wypadku Walijczyków właśnie. Ich ataki opierały się na ciągłych dośrodkowaniach w stronę Kieffera Moore'a, tymczasem biało-czerwoni szukali innych rozwiązań, nie było "lagi na Robercika", co podkreślił między innymi Wojciech Szczęsny. Niemniej produktywność musi się zwiększyć, zanim pojedziemy na EURO. Czasu, na całe szczęście, jest sporo, kadra ma niemal trzy miesiące. W tym czasie Probierzowi udało się już sporo rzeczy podciągnąć, można wierzyć, że będzie jeszcze lepiej. Jednocześnie niech z tyłu głowy kotłuje się myśl, że druga połowa finału baraży była absolutną tragedią, nie mieliśmy sposobu na zaskoczenie przeciwników, oni zaś konsekwentnie stwarzali zagrożenie.
O ile jednak wysoce prawdopodobne, że tak wstydliwy występ pod względem skuteczności prędko się nie powtórzy, o tyle stałe fragmenty to kwestia prawdopodobnie jeszcze bardziej frapująca. Reprezentacja pracuje nad nimi na każdym zgrupowaniu, namacalnych efektów nie ma. Kilka wariantów zaprezentowanych z Walią oraz Estonią było interesujących, ale na tym ich użyteczność się zakończyła. W tych dwóch meczach wykonaliśmy łącznie 23 rzuty rożne i żaden (!) nie przyniósł realnego zagrożenia pod bramką rywala. Liczby pod tym względem są fatalne, niemniej wydaje się to bardziej kwestią piłkarzy niż sztabu szkoleniowego, bo przygotowane warianty wyglądają nieźle.
Tego samego nie da się powiedzieć o dośrodkowaniach z gry. Z Estonią swoje problemy miał Tymoteusz Puchacz, który wrzucał w sposób wręcz maszynowy i z takąż częstotliwością niecelny. Przeciwko Walii nie popisał się Frankowski, miał 12 długich zagrań, lecz tylko dwa trafiły do adresata. Poniżej oczekiwanego poziomu wypadli też Jakub Piotrowski (0/3), Bartosz Slisz (0/3) czy Jakub Kiwior (3/12). Trzeba zastanowić się nad sensem grania w taki sposób, w końcu Lewandowski regularnie operuje poza polem karnym, natomiast pozbawiony formy Świderski nie jest w stanie się przebić. Może Krzysztof Piątek? Może Adam Buksa. Czas pokaże.
Nie ulega wątpliwości, że po barażach wciąż mamy mnóstwo rzeczy do poprawy, ale jest z czego budować, lepić. W końcu.

Przeczytaj również