Jaki był Andrzej Iwan w pracy, w knajpie, na papierosie? Byli współpracownicy żegnają "Ajwena"

Jaki był Andrzej Iwan w pracy, w knajpie, na papierosie? Byli współpracownicy żegnają "Ajwena"
pressfocus
Andrzej Iwan był wybitnym piłkarzem, ale jego drugą poważną karierą była ta medialna. Zebraliśmy wspomnienia od osób, które współpracowały z nim w różnych redakcjach, spędzały z nim wieczory, pokonywały kilometry w trasie na różne stadiony. Co zostało im w głowie po "Ajwenie"?
Jedni krócej, inni dłużej, jedni żegnają Andrzeja wspomnieniem jego osobowości, inni przeżytą z nim historią...
Dalsza część tekstu pod wideo

Janusz Basałaj

"Ajwena" kochało się za jego grę na boisku. Za to, że był fantastycznym rozmówcą, za to, że idąc do niego na wywiad dziennikarz mógł być pewny, że zdobędzie dobry, atrakcyjny tekst i będzie się nim chwalił przez kilka tygodni. "Ajwen" nie pitolił, nie owijał w bawełnę swych poglądów. Wiedział co i jak chce powiedzieć. Szczery. Lojalny. Błyskotliwy. Dowcipny. Inteligentny. Urodzony ekspert telewizyjny. Ale Andrzej Iwana nie zapamietałem wyłącznie jako "zwierzęcia medialnego". Ideał fenomenalnego kumpla - do zabawy, flaszki i wielogodzinnej dyskusji o piłce aż po świt. Miał urok łobuziaka z przedmieścia, ale nie brakowało w nim swoistej elegancji i umiejętności walenia prosto w oczy. Wiedział zawsze co chce i komu co powiedzieć. Nie marudził, nie narzekał na los, na piłkarską emeryturę, a właściwie jej brak. Nie brakowało ludzi, którzy chcieli mu pomóc, bo choć Andrzej nie skamlał o to, zawsze wiedział, że może liczyc na najróżniejszych ludzi. Uwielbiali go koledzy z boiska, dziennikarze, kibice, właściciele klubów, Zawsze miałem wrażenie, że wszyscy na wyścigi starali się dostapić zaszczytu być jego kumplami. Zadzwonić do "Ajwena" to zawsze okazja do kilkuminutowowej rozmowy nie tylko o piłce. Nawet kiedy walczył ze swymi demonami prześladującymi go od lat nie tracił klasy. Starał się z tym radzić, nie obarczać nikogo swymi problemami, ale jak trzeba było to mówił o tym wprost, nie ściemniał.
Najpierw podziwiałem go na boisku, później w pierwszych miesiącach pracy w "Przeglądzie Sportowym" jako stażysta napisałem z nim wywiad. Po latach miałem przyjemnośc zatrudniać go jako eksperta w Orange Sport. W międzyczasie rozmowy, dyskusje i gadki o futbolu, reprezentacji i jego ukochanej Wiśle Kraków... Podejrzewam, że nigdy nie zaakceptowałby łez po jego odejściu. Wolałby jakiś dobry bon-mot, dowcipne wspomnienie. I twardy i przebojowy i cwany i jednocześnie wrażliwy i kruchy. Powiedziałby:"Bassi... Przestań pieprzyć".
Więc przestaję. Żegnaj Andrzejku!

Tomasz Włodarczyk

Andrzeja zapamiętam z wspólnych papierosów wypalonych na werandzie przed wejściem do redakcji Orange Sport, wyjazdów na transmisje zakończonych różnymi przygodami, programów, godzin przesiedzianych w tzw. ZOO - pokoju piłkarskiej części OS.
Zawsze zapytał z uśmiechem na zaciśniętym filtrze fajki: „Włodar, co słychać?”. Ja dziennikarski młokos. On legenda. Ale bez tej całej otoczki, blasku i wyniosłości. Nienawidził, jak mu się panuje. Bardzo szybko skracał dystans. Dla kolegów był po prostu "Ajwenem". "Ajwen" łapał świetny kontakt z młodszym pokoleniem: mną, Łukaszem Wiśniowskim, Mateuszem Święcickim czy Krzyśkiem Marciniakiem.
Naturalnie dużo rozmawialiśmy o piłce - rzucał anegdotami jak z rękawa i miał świetne oko do futbolowych talentów - ale jego ulubionym tematem był ukochany pies. Andrzej miał świetne momenty za mikrofonem, przed kamerą czy w zwykłej pogawędce przy piwie, ale też często dało się wyczuć i zobaczyć w oczach, że nie puszczają go życiowe demony.
Ale zapamiętam go radosnego. Roześmianego chrypowatym głosem. Jako kogoś, kto żył na własnych zasadach. Bez taryfy ulgowej.
"Ajwen", spoczywaj w spokoju.

Piotr Koźmiński

Z Andrzejem Iwanem rozmawiałem wielokrotnie, ale najbardziej zapamiętałem kulisy programu w Orange Sport. Andrzej był tam stałym współpracownikiem, a my z Krzyśkiem Stanowskim prowadziliśmy program "Kontratak". Jeden z odcinków postanowiliśmy poświęcić hazardowi wśród piłkarzy, więc Andrzej był tutaj nieocenionym gościem. Odcinek miał być na żywo, ale... Drugim rozmówcą miał być Grzesiu Król, który niestety nie dotarł. Krzysiek dzwonił do niego wiele razy, ale bez skutku. I pamiętam "Ajwena", który przyglądał się naszym coraz bardziej rozpaczliwym próbom namierzenia Króla i tylko się uśmiechał. Z jednej strony na pewno życzył nam, żeby Grzesiek dotarł, ale z drugiej mam wrażenie, że gdzieś w tym jego uśmiechu kryło się też jego własne doświadczenie. Jakby sam przypominał sobie, że też zdarzało mu się gdzieś nie dotrzeć na czas. Ostatecznie, bodaj za drugim razem, udało się zrobić ten program i był jednym z najlepszych jakie wtedy nagraliśmy.
Zawsze będę pamiętał "Ajwena" jako kogoś niezwykle otwartego, szczerego, życzliwego, znającego się na piłce jak mało kto. Ale nie będę też ukrywał: bałem się, że to się prędzej czy później tak skończy. Dokładnie tak jak bałem się o Igora Sypniewskiego, którego też znałem wiele lat. A co do Andrzeja... Kiedy ogłoszono, że wraca do Wisły, że będzie pracował jako skaut, mega się ucieszyłem. Kupiłem z tej okazji kilka egzemplarzy Spalonego, chciałem zrobić konkurs i je rozdać. Ciągle jednak nie było czasu, te książki mam do dziś. Teraz pewnie ciężko mi będzie do nich zajrzeć, ale pewnie za jakiś czas trzeba by wrócić do pomysłu i w jakiś sposób przekazać je innym. Bo historię Andrzeja warto znać. Zdecydowanie.

Bożydar Iwanow

Nie wiem ilu kibiców, których spotykaliśmy na stadionach pierwszej ligi podczas wspólnych wyjazdów pamiętało "Ajwena" z boiska, ale zawsze cieszył się olbrzymim szacunkiem i mnóstwo osób chciało mieć z nim zdjęcie. Nigdy nie odmawiał. Władze każdego klubu podejmowały go jak króla. I pewnie nie tylko ze względu na jego dawne piłkarskie dokonania. Andrzej był zawsze świetnie przygotowany do pracy, wszystko oglądał i wszystko wiedział. Nie "jechał" na nazwisku czy tak zwanym "picu". Każdy wyjazd z nim to była przyjemność, godziny przegadanych podróży na każdy temat. Był szczery, otwarty, nie było dla niego tematu tabu. Będę pamiętał go zawsze uśmiechniętego. Bo taki był. Pełen radości i ciepła. Ale jak prawie każda dobra, wrażliwa osoba miał swoje słabości i demony, które nadlatywały nad jego głowę kiedy nikt z nas się tego nie spodziewał.
Pamiętam jak był gościem naszego studia przed ostatnim meczem eliminacji do MŚ 2018 na PGE Narodowym. Reprezentacja grała z Czarnogorą, a my przed meczem siedzieliśmy na schodach na zewnątrz, Andrzej palił papierosa i rozmawialiśmy o naszym wspólnym problemie. "Ajwen" dużo pytał choć sam bardzo dużo wiedział. Namawiałem go na jedną rzecz, która jednak wywróciłaby jego całe życie do góry nogami. Choć w zasadzie stanąłby wreszcie na nogi. Wiedział, że ryzykuje bardzo dużo. Że jest droga, którą podążał tak długo prowadzi donikąd. Ale z pełną świadomośćią nie chciał z niej zejść. Szkoda. Będzie mi go brakować.

Krzysztof Marciniak

Urodziłem się za późno, by pamiętać Go z boiska. Efektowny styl gry oglądałem w internetowych kompilacjach, a efektowny styl życia poznałem pracując z Andrzejem w Orange Sport. Choć był w wieku moich rodziców szybko skracał dystans, nie tolerował mówienia per "pan". Szybko okazało się, że to facet, z którym nie można się nudzić. Kilka godzin jazdy na mecz mijało szybko, gdy komentował bieżące wydarzenia lub opowiadał anegdoty z barwnej przyszłości. W duecie z Pawłem Zarzecznym byli nie do zatrzymania i nie do przegadania. Jego cięty dowcip kontrastował z serdeczną naturą. Był tak dobry dla innych, że czasami zapominał by być dobrym dla siebie...
Choć od lat nie mieliśmy już regularnego kontaktu to zawsze w Wielkanoc, Boże Narodzenie i imieniny Krzysztofa przychodziła wiadomość z życzeniami. Często życzył zdrowia, którego Jemu brakowało.

Jednego można być pewnym. Tam, gdzie Andrzej Iwan spędzi wieczność będzie bardzo wesoło, z Nim inaczej być nie może!

Maja Strzelczyk

Za czasów Orange Sport spędziliśmy z Andrzejem naprawdę dużo czasu. Wartościowego, zabawnego. Był nie tylko miłym, serdecznym kolegą - on potrafił jednym zdaniem dowartościować mnie tak, że musiałam uważać na sufit. Mamy też za sobą kryminalne dzieje w Szczecinie! Jechaliśmy w trójkę, jeszcze z Leszkiem Bartnickim, na mecz Pogoni. Strasznie wtedy lało, a dodatkowo były remonty na drogach. Nastawiali jakichś dziwnych znaków, których przez deszcz nie widzieliśmy (wcale nie było tak, że nie chcieliśmy widzieć!). Andrzej skręcił w uliczkę, nie ukrywam, że troszkę walczyliśmy z czasem… a tu siup, zatrzymuje nas policja, wjechaliśmy pod zakaz. Na początku było dość zabawnie, bo generalnie uważam, że stanowiliśmy komiczne grono. Leszek bez prawka, dyskutujący, Andrzej oburzony, bo przecież na MECZ jechaliśmy i nic takiego się nie stało, ja próbująca załagodzić sytuację… Ostatecznie Andrzej nie przyjął mandatu, a za kółkiem usiadłam ja i zapewniam - atmosfera wcale nie była gęsta, mieliśmy mimo wszystko wiele radości z naszych przygód, miło to wspominam! Andrzej pewnie mniej, bo musiał się bujać po sądach… Ale telefony z zapytaniem o postępy w sprawie zawsze były urocze i zabawne! Nie potrafię na razie pogodzić się z faktem, że nie będziemy już wspólnie wspominać różnych historii. Andrzej to cudowny człowiek, pustka jest ogromna.

Wojciech Piela

Na zawsze w mojej pamięci pozostaną podróże samochodem z redakcji na Domaniewskiej na Dworzec Centralny. Wysadzałem Andrzeja na ulicy Złotej, przy wejściu na PKP. Przyjeżdżał zawsze na weekendy i w poniedziałki wracał do ukochanego Krakowa. Warszawę chyba jednak też polubił - może z naszym udziałem. Na samym początku pracy w Weszło, gdy zaczęliśmy do niego mówić na "Pan", od razu zwrócił uwagę, żeby tego nie robić. Chciał się czuć młodszy, bardziej swobodny. Szalenie serdeczny, ciepły człowiek, który miał niezwykle celne oko do piłki. Dużo opowiadał też o swojej rodzinie, swojej wnuczce - miał chyba poczucie, że chce być najlepszym dziadkiem na świecie. Pamiętam go też z meczów KTS, wielu wspólnych audycji czy tego, że gdy kiedyś otworzył redakcyjną lodówkę, to przez przypadek wylał zostawiony przeze mnie syrop truskawkowy. Plama na wykładzinie została jeszcze na długo, ale gdy na nią patrzyliśmy, było do czego wracać z uśmiechem. Duża strata, na pewno będzie go niezwykle brakować. Andrzej, dzięki wielkie za każdą rozmowę!

Adam Drygalski

Poznałem "Ajwena" w Orange Sport. Oczywiście tylko Janusz Basałaj wie, czy ściągnął go do telewizji po to by, go uratować, ale koniec końców Andrzej okazał się fantastycznym ekspertem. Doskonale czytał grę, idealnie formułował myśli. Ludzie uwielbiali z nim pracować, bo oprócz tego, że miał ogromną wiedzę był po prostu dobrym człowiekiem. Czy żył na własnych zasadach? No pewnie tak, choć z drugiej strony te zasady często dyktowała mu choroba. Czy my, wówczas w większości jeszcze młode szczawie, to rozumieliśmy? Z jednej strony śmiałeś się, kiedy Andrzej proponował, żeby podjechać "do zoologicznego” albo wysyłał kogoś po "goryla”, z drugiej miałeś łzy w oczach czytając "Spalonego”. Ale koniec końców nikt z nas nie miał pojęcia co się działo w jego głowie. Ja jeszcze nie pogodziłem się z tą śmiercią. "Ajwen" zawsze wysyłał sms-y na święta. Wciąż czekam na tego smsa. Pewnie za jakiś czas zrozumiem, że ta wiadomość nigdy nie przyjdzie.

Rafał Kędzior

Szczery, niepokorny, wyjątkowo błyskotliwy, życzliwy dla wszystkich, a krytyczny zwłaszcza dla siebie, prawdziwy... taki był „Ajwen”. Miał niespotykane "oko” do talentów piłkarskich. Mieliśmy okazję wspólnie komentować wiele meczów zwłaszcza pierwszej ligi w czasach Orange sport i nigdy wcześniej, ani później nie poznałem eksperta, który był autentycznie wkurzony jeśli jakiś piłkarz grał słabo, albo po prostu przechodził obok meczu.
Rozkręcił też mój wieczór kawalerski. Do teraz mam taki filmik, jak idziemy całą ekipą z imprezy wspólnie gdzieś przez Katowice, między innymi Mateusz Święcicki i Leszek Bartnicki śpiewają "Kenji się żeni, łołołoło!", a Ajwen na całe miasto... "To jego problem łołołoło!".

Artur Szczepanik

Andrzeja Iwana pamiętam doskonale z boiska. Widziałem na żywo jego występy w barwach Wisły Kraków, Górnika Zabrze i reprezentacji Polski. Nie przepadałem wtedy za piłkarzami, którzy grali w innym klubie niż Legia, ale "Ajwen” należał do naprawdę nielicznych wyjątków. To był naprawdę wielki talent i oglądanie go w akcji było czystą przyjemnością. Nawet w nielubianym przeze mnie Górniku.
Kiedy zostałem dziennikarzem rozmawiałem z nim wiele razy telefonicznie. Andrzej przyjaźnił się z Pawłem Zarzecznym. Pracowaliśmy razem w „Dzienniku”, z którego w burzliwych okolicznościach wyleciał, ale niedługo po tym trafił do tworzonej przez Janusza Basałaja redakcji „Orange Sport”. To był gdzieś 2008-2009 rok. „Ajwen” został ekspertem w tej stacji, której redakcja mieściła się niedaleko Ronda ONZ. Sto metrów obok był "Bar Hektor”, oldskulowy, dziwnie pachnący, bardzo swojski. Paweł z Andrzejem zaanektowali go na swoją bazę i spędzali tam czas przed i po nagraniach. Ja mieszkałem 300 metrów dalej na Grzybowskiej. I to właśnie z "Hektorem” Andrzej kojarzy mi się najmocniej. Wesoły, sympatyczny, człowiek, sypiący anegdotami, szczery, nie ukrywający, że wcześniej miał wielkie problemy z alkoholowym nałogiem. O tym, jak mocno był uzależniony mało kto wówczas wiedział, bo był to czas przed wydaniem "Spalonego”. W "Hektorku” też czasem odpinał wrotki, ale działo się to raczej w sposób kontrolowany. Nie wstydził się np. poprosić, żeby odprowadzić go do zburzonego już hotelu „Mercure”, kiedy nie czuł się na siłach przejść te kilkaset metrów. Wiedział kiedy przestać, wstać od stołu i pożegnać rozbawione towarzystwo.
Andrzej był dla mnie niekwestionowinaym piłkarskim autorytetem. Lubił ją i oglądał w gigantycznych porcjach, ale niemal wyłącznie w wydaniu krajowym. Można było do niego zadzwonić o komentarz w każdej około ligowej sprawie i pewne było, że opowie ciekawie i celnie. Najbardziej żałuję, że nie wykorzystano jego drugiej obok gry w piłkę zdolności - tego niesamowitego oka do młodych piłkarzy. „Ajwen” powinien mieć dożywotnią pracę w skautingu jakiegoś poważnego klubu albo PZPN. W jego głowie znajdowała się prawdziwa „baza danych” o polskich piłkarzach. Tak wiem, że niejeden klub chciał wykorzystać tę wiedzę i wiem, że żadnemu się nie udało i wiem z jakich powodów. Wiem, ale żałuję.
Kiedy z "Hektora” przeniosłem się do "Ulubionej” - która powstała w 2011 roku - "Ajwen” był jednym z moich pierwszych klientów ze świata wielkiej piłki. Śmiał się, że przychodząc do „Ulu” trzeba mieć silne ręce, żeby odklejać sobie nogi od podłogi. Wpadał rzadko, bo unikał takich miejsc. Wiedział czym może się skończyć taka wizyta. My też wiedzieliśmy, bo swoje „cugi” alkoholowe opisał w "Spalonym” aż zbyt obrazowo. Każde spotkanie było jednak bardzo sympatyczne. "Ajwen” rzucał świetne żarty sytuacyjne, lubił się śmiać, lubił towarzystwo, dobrze czuł się w gronie młodszych od niego o całe dekady ludzi.
Głupio mi, że w tym wspomnieniu pojawia się tyle alkoholu, który zabił tak dobrego człowieka i zrujnował życie jego bliskim. Miało być jednak szczerze, więc jest szczerze. Andrzej był świetnym facetem, dobrym człowiekiem, którego pokonały jego własne słabości. Jest mi niezmiernie przykro i smutno, że już go nie ma między nami. Będę go tylko dobrze wspominał i jestem dumny, że się znaliśmy.

Piotr Radio

Andrzej Iwan, nieznający co prawda znaczenia słowa binarny, był tego określenia antonimem. Ale nie można też powiedzieć w jego przypadku o odcieniach szarości. W oczach, słowach i czynach łączyły się blask oraz bezkresny mrok. Pamiętam, jak raczył mnie nimi podczas nocnych balkonowych posiedzeń mieszkania redakcyjnego. Siedziałem z nim, mając oprócz ciekawości, również nadzieję, że dzięki temu będzie siedział tam nieco krócej. A potem, po ostatnim papierosie, życząc sobie dobrej nocy, spaliśmy przez ścianę.
Ostatni raz Andrzeja widziałem, gdy przyjechał podpisywać swoje książki. Trochę opowiadał, raczej słuchał innych. Na koniec powiedział:
- Nie żegnamy się. Lepiej się witać, niż żegnać.
Dobranoc Andrzej.

Leszek Bartnicki

"Ajwen" bardzo lubił dobrą kuchnię. Chociaż nie wyglądał, to potrafił sporo zjeść. Obok redakcji Orange Sport znajdowała się restauracja "Hektor", w której serwowali gigantyczne schabowe. Był jedną z nielicznych osób, które potrafiły skonsumować całego. Uwielbiał też ryby. Gdy jeździliśmy samochodem komentować mecze gdzieś na północ kraju, to mieliśmy już dokładnie rozpracowany rozkład dobrych smażalni. Ale on nie tylko jadł, ale też bardzo lubił samemu przyrządzać potrawy, czego nie mogłem powiedzieć o sobie. Gdy jeszcze mieszkałem w Warszawie, to często przywoził mi z Krakowa specjalnie przygotowanego przez siebie tatara. W rundzie jesiennej obecnego sezonu odwiedził mnie w Tychach przy okazji meczu z Odrą. Został na noc, a rano przygotowałem na śniadanie jajecznicę. Pochwalił, co uznałem za spory komplement w jego ustach.

Roman Kołtoń

Magia na boisku i przed mikrofonem… Jak mało który piłkarz rozumiał dziennikarzy, wręcz przyciągał nas, tak jak my przyciągaliśmy Jego, bo zawsze miał coś niebanalnego do powiedzenia.

Przeczytaj również