Panathinaikos Ateny pogrążony w kryzysie. Czy dawne greckie imperium jeszcze się odrodzi?

Co się stało z Panathinaikosem Ateny? Dlaczego "Wszechateńskie Koniczynki" nie mogą wrócić na piłkarski Olimp?
Alexandros Michailidis/Shutterstock
Dziesięć lat temu Panathinaikos Ateny wygrał grupę Ligi Mistrzów. Kilka miesięcy później przełamał dominację Olympiakosu Pireus i kosztem odwiecznego rywala zdobył mistrzostwo Grecji. Minęła niecała dekada, a popularne „Koniczynki” są pogrążone w głębokim kryzysie. Targane wielkimi problemami finansowo-organizacyjnymi, były o krok od bankructwa. Zespół stał się ligowym średniakiem. Jak doszło do tego, że najstarszy grecki klub znalazł się na krawędzi?
W 1996 r. Krzysztof Warzycha był bardzo bliski wprowadzenia Panathinaikosu do finału Ligi Mistrzów. W 2005 r. Grecy rzutem na taśmę pozbawili w kontrowersyjnych okolicznościach Wisłę Kraków upragnionego awansu do fazy grupowej rozgrywek, co w grodzie Kraka doskonale pamiętają do dzisiaj. W 2010 r. w Atenach fetowali pierwsze od lat mistrzostwo.
Dalsza część tekstu pod wideo
Radość nie trwała długo, bo w Grecji już trwał wielki kryzys, który wpłynął na losy tamtejszego futbolu. Panathinaikos, dotychczasowy lokalny hegemon, inwestujący miliony euro we wzmocnienia drużyny i rozwój klubu, popadł w ogromne tarapaty i znalazł się na skraju upadku. Skutki finansowo-organizacyjnych turbulencji odczuwalne są do dzisiaj.

Z nieba do piekła

Po rewelacyjnym roku 1996, w latach 1997-2008 Panathinaikos zdobył zaledwie jeden tytuł mistrzowski. Rosła frustracja kibiców, którzy zaczęli domagać się realnych zmian w klubie. W 2008 r. właściciel klubu, Giannis Vardinogiannis pod presją poinformował o roszadach na samym szczycie „Koniczynek”. Część udziałów pozyskała grupa biznesmenów, będąca jednocześnie sympatykami Panathinaikosu: nowy prezes Nikos Pateras, Andreas Vgenopoulos, Adamantios Polemis oraz Pavlos Giannakopoulos.
Fani z optymizmem zapatrywali się na następujące zmiany. Przyjście nowych inwestorów równało się z zastrzykiem gotówki dla „Panaty”. Na konto klubu wpłynęło kilkadziesiąt milionów euro. Na przestrzeni dwóch lat zespół wzmocnili m.in. Gilberto Silva z Arsenalu, mistrz Europy Kostas Katsouranis z Benfiki oraz Djibril Cisse z Marsylii. Inwestycje opłaciły się, bo w 2010 r. „Koniczynki” wróciły na ligowy szczyt, detronizując znienawidzony Olympiakos i dokładając do tego puchar kraju. Ateńczycy nieźle wypadli również w Lidze Europy, zajmując drugie miejsce w grupie, a następnie eliminując m.in. AS Romę. Kibice byli w siódmym niebie.
Nie na długo. Prędko nadeszły problemy organizacyjne, wynikające z nieporozumień między akcjonariuszami klubu w zakresie zarządzania i finansowania go. Biznesmeni zaczęli się wycofywać, pojawiły się kłopoty z pieniędzmi. Dziury próbowano łatać ekspresowymi transferami z klubu (m.in. Cisse odszedł do Lazio). Wszystko zbiegło się z szalejącym w kraju kryzysem ekonomicznym. Nad Panathinaikosem zaczęły gromadzić się czarne chmury. Drużyna nie zdołała nawet awansować do Ligi Mistrzów, odpadając z duńskim Odense i tracąc tym samym możliwe wpływy do kurczącego się budżetu.

Walka o przetrwanie

Misji ratunkowej podjął się biznesmen Giannis Alafouzos. Przejął klub i wpadł na nieznany dotąd w Grecji pomysł stworzenia funduszu mającego na celu uchronić Panathinaikos przed bankructwem. Wystawił akcje „Koniczynek” na sprzedaż i zaprosił do współpracy wszystkich, którym dobro wielokrotnego mistrza Grecji leżało na sercu.
Docelowo uzyskane środki miały pozwolić na spłatę długów i zminimalizowanie ogólnych kosztów. Plan nie wypalił, bo zgłosiło się mniej niż 10 tys. osób. Zebrano za mało pieniędzy, by realnie uzdrowić Panathinaikos. Alafouzos praktycznie w pojedynkę przejął więc kontrolę nad finansami, inwestował kolejne środki własne, ale z biegiem lat pogubił się w działaniach. Coraz wyraźniej było widać brak niezbędnego doświadczenia w zarządzaniu klubem.
Pomimo rozmaitych kłopotów i przeprowadzki na dużo mniejszy lokalny stadion im. Apostolosa Nikolaidisa, piłkarze latami dawali sobie radę w rozgrywkach ligowych. Wprawdzie nie potrafili nawiązać walki z Olympiakosem, ale regularnie meldowali się w czołówce tabeli, dwukrotnie zdobywając wicemistrzostwo kraju w latach 2015-2016. Warto przy tym dodać, że w 2015 r. grecka federacja w porozumieniu z ministerstwem sportu zawiesiła ligę z powodu fali przemocy i zamieszek na stadionach. Punktem zapalnym było właśnie starcie odwiecznych rywali z Aten i Pireusu.

„Koniczynki” żyją, ale... co to za życie?

Problemy finansowe rosły, ale kibice mogli się spodziewać, że nie wpłyną na postawę drużyny w sezonie 2017/18, bo w okresie przygotowawczym wzmocniło ją kilkunastu nowych zawodników. Nadzieje znów jednak szybko zgasły. Najpierw sprzedany został najlepszy piłkarz, Marcus Berg. We wrześniu, tuż po rozpoczęciu rozgrywek, Giannis Alafouzos zszokował sympatyków „Koniczynek”. Ogłosił, że nie ma już zamiaru finansować klubu i wycofał się z dnia na dzień ze wszystkich wcześniejszych postanowień, za co spotkała go gigantyczna fala krytyki. Choć zmienił się prezydent klubu, przyszłość Panathinaikosu po raz kolejny zawisła na włosku.
Sezon 2017/18 przebiegał jak z koszmaru. Do karnej degradacji i bankructwa brakowało bardzo niewiele. Kłóciły się persony „na górze” klubu, spierali się kibice, a długi i zobowiązania wobec byłych piłkarzy rosły. Zamiast nowych pomysłów na przetrwanie, pojawiały się kolejne pozwy od zniecierpliwionych wierzycieli. Wiosną 2018 r. UEFA wykluczyła „Panatę” ze wszystkich europejskich rozgrywek na trzy lata i nałożyła na będący na skraju upadku klub grzywnę. Z kolei władze ligi greckiej ukarały „Koniczynki” odjęciem ośmiu punktów w tabeli. Ateńczycy mogli mówić o dużym szczęściu, bo zapowiadało się na znacznie gorszy scenariusz, a ostatecznie, nawet po uwzględnieniu kary, zespół finiszował w lidze na jedenastej pozycji.
Ubiegły sezon nie poprawił znacząco humorów w ciemnozielonej części Aten. Panathinaikosowi tym razem odjęto jedenaście punktów, a zespół zajął w tabeli ósme miejsce. Sytuacja finansowa klubu nadal przysparza sympatykom nerwów. Przynajmniej tym, którym los wielokrotnego mistrza Grecji nie jest obojętny. Do tego grona trudno zaliczyć bandytów, którzy w marcu br. doprowadzili do zamieszek podczas meczu z Olympiakosem. Spotkania oczywiście nie dokończono.
Znając wybuchowy temperament greckich pseudokibiców, w bieżących rozgrywkach znów będzie bardzo gorąco. Panathinaikos nie rozpoczął ich najlepiej. W dwóch spotkaniach drużyna prowadzona przez Georgiosa Donisa zdobyła zaledwie punkt. Zanosi się na kolejny nerwowy sezon, bez szans na znaczącą poprawę wyników. Czy „Wszechateńskie Koniczynki” wrócą na należne im miejsce? W najbliższym czasie trudno sobie wyobrazić taki scenariusz.
Mateusz Hawrot

Przeczytaj również