Ani de Gea, ani Kepa. To on robi najwięcej kluczowych błędów w Premier League. Co dalej z Jordanem Pickfordem?

Ani de Gea, ani Kepa. To on robi najwięcej kluczowych błędów w Premier League. Co dalej z Jordanem Pickfordem?
Peter Dovgan / PressFocus
Wydawało się, że Anglicy wreszcie znaleźli sobie bramkarza na lata. Jordan Pickford coraz częściej zaczyna jednak pokazywać, że ta euforia była przedwczesna. Czy golkiperowi Evertonu można jeszcze ufać? Notuje przecież regularne, spektakularne, nieraz bardzo kosztowne wpadki.
W 2017 roku Everton wydał na wychowanka Sunderlandu ponad 25 milionów funtów, co wówczas uczyniło go trzecim najdroższym bramkarzem w historii futbolu. Od tamtej pory jego kariera nabrała tempa - został m.in. numerem jeden w reprezentacji i zaliczył udany mundial. Obecnie jednak znajduje się w centrum uwagi ze zdecydowanie mniej pożądanych powodów. 26-latek zbyt często zawodzi kolegów z zespołu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Od jego transferu na Goodison Park żaden inny golkiper Premier League nie zaliczył tylu błędów prowadzących do utraty bramki. Pomyłka z październikowego starcia z Brighton, po której do siatki wpakował piłkę Neal Maupay, stanowiła już jedenastką taką wpadkę w ciągu ponad trzech lat. Nie dziwota więc, że Carlo Ancelotti szukał dla niego konkurenta. Włoch ostatnio posadził Pickforda na ławce, w zamian wystawiając do gry Robina Olsena. A to oznacza, że Anglik nie jest już “nietykalny”. Zresztą niedługo sytuacja może podobnie wyglądać również w drużynie narodowej.

Klątwa nadmiernej pewności siebie

Gdy młody Anglik przenosił się na Goodison Park ze spadającego do Championship Sunderlandu, postawił poważny krok w stronę wielkiego futbolu. Everton od lat marzy przecież o włączeniu się do walki o czołowe lokaty. Transfer nowego shotstoppera miał na celu przybliżyć ich do tego celu. W niebieskiej części Merseyside mieli wtedy ogromne zapasy gotówki ze sprzedaży Romelu Lukaku, więc nie bali się wydać pokaźnej sumy na gościa z perspektywami na zajęcie miejsca między słupkami na kilka, a może i kilkanaście lat. Po tym, jak siatki przez długi okres strzegł Tim Howard, w Evertonie potrzebowali kolejnego gwarantu pewności i stabilizacji. Zapowiadało się świetnie i długo wyglądało na to, że sprowadzenie Pickforda to fenomenalna inwestycja. Nowy nabytek dobrze zaczął, ale chyba poczuł się zbyt pewnie. Chciał zapunktować u kibiców, wbijając szpileczkę rywalom zza miedzy, a to los zagrał mu na nosie.
Rok po Evertonie na podobną inwestycję zdecydowali się po drugiej stronie barykady. Liverpool zapłacił niemal trzy razy większą sumę za Alissona. I Brazylijczyk już w czwartym występie w nowych barwach zawalił bramkę. Napastnik Leicester, Kelechi Iheanacho, odebrał mu piłkę, co poskutkowało trafieniem Rachida Ghezzala. Kilka dni później na łamach “Daily Mail” ukazała się rozmowa z Pickfordem, którą dziś może kojarzyć większość fanów Premier League.
I won’t blunder like Alisson” (“Nie zawalę jak Alisson”) - mówił nagłówek. Anglik odniósł się do wpadki swojego konkurenta, powtarzając, że nie zamierza podejmować podobnego ryzyka. - Pomyłki się zdarzają, ale chodzi o to, aby nie zrobić kolejnej - opowiadał. Pozycja bramkarza jest jednak bardzo specyficzna i te słowa zostały zweryfikowane już kilka miesięcy później. Nadeszła pierwsza kosztowna pomyłka w nowych barwach. A potem kolejna. I kolejna. Teraz one sprawiły, że pojawiają się uzasadnione znaki zapytania przy omawianiu jego przydatności do gry, a wspomniany nagłówek coraz częściej przypominają złośliwi kibice.

Lider “listy wstydu”

Trzy miesiące po uszczypliwej wypowiedzi Pickforda odbyły się derby miasta Beatlesów. Los brutalnie zaśmiał się z golkipera “The Toffees”. To jego wpadka rozstrzygnęła losy spotkania. W 96. minucie, przy stanie 0:0, Anglik fatalnie się pomylił, próbując złapać "zawiesinę" po nieudanym uderzeniu Virgila van Dijka. Futbolówka wypadła mu z rąk i do siatki wpakował ją Divock Origi. Liverpool wygrał w dramatycznych okolicznościach, a jego fani mieli używanie, bo oczywiście szybko przypomniano pamiętne słowa zawodnika rywali.
I w ten symboliczny wręcz sposób Pickford rozpoczął marsz w górę "listy wstydu" z liczbą błędów dających gole rywalom. Po przenosinach do Evertonu zawalił, jak wspomnieliśmy wyżej, 11 ligowych trafień. Żaden inny golkiper w lidze w tym czasie nie przebił go pod tym względem. Psy w międzyczasie wieszano na Davidzie De Gei czy Kepie Arrizabaladze. Tymczasem Anglik "po cichu" zbierał kolejne wpadki. Błąd za błędem. Pomyłki za pomyłkami. I to najrożniejsze.
Złe wyprowadzenie piłki? To pokazał jeszcze przed pamiętnym starciem na Anfield, w meczu z West Hamem, przegranym 1:3.
Nieprzemyślane wyjście przed pole karne? Lanie 6:2 od Tottenhamu, 23 grudnia 2018 roku.
Nieudane sparowanie strzału? Z tego skorzystało Newcastle, na drodze do comebacku z 0:2 na 3:2.
Kuriozalne zachowania zdarzały się nie tylko w lidze. Dwa trafienia sprezentował niedawno Fleetwood Town w Carabao Cup, gdy zakończyło się zwycięstwem 5:2.
Jego ostatnia wpadka to "maślane palce" przy łapaniu piłki, niczym na Anfield. Tym razem z Brighton. Ostatecznie udało się wygrać 4:2.
Nie mamy tu do czynienia z golkiperem wpuszczającym niemal wszystko, jak choćby Kepa. Pickford potrafi popisać się fenomenalną paradą. Nie mówimy też o zawodniku mającym problemy z jednym elementem swego rzemiosła, podobnie do Łukasza Fabiańskiego sprzed kilku lat, gdy źle zachowywał się na przedpolu. Wydaje się, że on po prostu czasami “pęka” i nie wytrzymuje. Ekspert telewizji “Sky”, Jamie Redknapp, powiedział niedawno: - Pickford jest nierozważny i nigdy nie wygląda na spokojnego na murawie, w przeciwieństwie do najlepszych bramkarzy.
Trudno się z tym nie zgodzić. 26-latek przypomina tykającą bombę, która może eksplodować w każdej chwili. To trochę jak jego poprzednicy z angielskiej kadrze - David James, Rob Green, Paul Robinson czy Joe Hart.

Zagrożony?

Carlo Ancelotti po ostatniej, weekendowej porażce z Newcastle uspokajał, tłumacząc, że Robin Olsen dostał po prostu szansę na zapoznanie się z nowymi realiami. Zapewnił, że następnym meczu zagra już reprezentant Anglii, ale Szwed na pewno też będzie miał jeszcze wiele okazji do pokazania się fanom. W końcu rotacja w bramce to dla doświadczonego menedżera żadna nowość. Jak na ten moment faworyt między słupkami “The Toffees” najprawdopodobniej pozostaje ten sam, ale raczej nie może spać spokojnie.
Zapewne Ancelotti stwierdził, że walka o miejsce w składzie może tylko pomóc Pickfordowi w utrzymaniu odpowiedniej formy. Latem “Carletto” szukał klasowej alternatywy. Marzył mu się Sergio Romero z Manchesteru United, ale nie udało się porozumieć z “Czerwonymi Diabłami”, więc sięgnął po Skandynawa z Serie A. Na Old Trafford podobny ruch wykonał Ole Gunnar Solskjaer. To był dobry ruch. David de Gea zaliczył wyraźną zwyżkę formy po powrocie Deana Hendersona z wypożyczenia.
Pojawienie się Olsena to “straszak” na nierówną “jedynkę”, a nie ściągnięcie zastępcy, co widzieliśmy w przypadku Edouarda Mendy’ego w Chelsea. Biorąc pod uwagę ogromną uwagę poświęcaną Pickfordowi przez media w ojczyźnie i coraz więcej krytycznych głosów, posadzenie go na ławce chociaż na jeden mecz może okazać się dobrym ruchem. Powinno mu pomóc ochłonąć i zmotywować do dalszej walki o utrzymanie topowej formy. Takie posunięcie chwalili zresztą w “Sky” Roy Keane i Tim Cahill.
Biorąc pod uwagę fakt, że wspomniany już Dean Henderson nie gra regularnie, a Burnley Nicka Pope’a zalicza fatalny sezon, miejsce wychowanka Sunderlandu w reprezentacji, póki co, również nie wygląda na zagrożone. Niemniej, z pewnością nie tylko dziennikarze i eksperci, ale również Gareth Southgate bardzo uważnie przygląda się jego formie. Kolejny błąd może przechylić szalę na niekorzyść gracza Evertonu i okazać się szansą dla jednego z konkurentów.
Presja rośnie z każdą wpadką. Nie bójmy się tego powiedzieć - urodzony w Washington golkiper już zdecydowanie jest na cenzurowanym. Jego błędy już kilka razy kosztowały “The Toffees” cenne punkty, a zdarzają się coraz częściej. Bramkarz ma stanowić opokę dla obrońców, menedżera i kibiców, gwarantować pewność, a nie przysparzać o palpitacje serca. Pickfordowi niestety bliżej do tego ostatniego. Jeśli więc się nie pozbiera, to Ancelotti i Southgate nie powinni mieć skrupułów. Nie będą się cackać. To ostatni dzwonek, aby się wziąć się w garść.

Przeczytaj również