Anonim w półfinale Ligi Mistrzów. Kim jest Eusebio Di Francesco?

Anonim w półfinale Ligi Mistrzów. Kim jest Eusebio Di Francesco?
bestino / shutterstock.com
Największą sensacją tegorocznej Ligi Mistrzów było z pewnością wyeliminowanie Barcelony przez skazywaną na porażkę Romę. Autorem tego sukcesu, obok piłkarzy, jest trener bliżej jeszcze niepoznany. Człowiek znikąd, który wstrząsnął europejskim futbolem i wcale nie zamierza na tym poprzestać.
Zanim Eusebio Di Francesco został trenerem, był bardzo solidnym piłkarzem, choć do wirtuozów na pewno zaliczyć go nie można. Całą karierę spędził na boiskach Serie A, a w swoich najlepszych latach bronił barw AS Romy (1997-2001), z którą w swoim ostatnim sezonie zdobył mistrzostwo Włoch.
Dalsza część tekstu pod wideo
Był pracowitym pomocnikiem, posiadał mocne uderzenie i był znany w szczególności ze swoich zdolności przywódczych, wszechstronności oraz wyjątkowej wytrzymałości. Na włoskich boiskach rozegrał łącznie 577 spotkań, strzelając 47 goli, w tym 32 w najwyższej klasie rozgrywek.
Ponadto zaliczył 12 występów (1 bramka) w reprezentacji Italii, której był ważną postacią podczas kwalifikacji do Euro 2000 w Belgii i Holandii. Na sam turniej jednak nie pojechał ze względu na spadek formy i utratę miejsca w składzie Romy.
Potem grywał w przeciętnych Piacenzie, Anconie czy Perugii, w której zakończył karierę w 2005 roku. Nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, że drzemią w nim ogromne umiejętności oddziaływania i przenoszenia wizji gry na innych. Że w przyszłości wróci do Rzymu i zaszokuje piłkarski świat.

Początki jak po grudzie

Swoją pierwszą posadę samodzielnego menadżera otrzymał w 2008 roku, gdy objął klub Virtus Lanciano, grający wówczas w Lega Pro Prima Divisione (3. poziom rozgrywkowy). Nie popracował tam jednak długo i został zwolniony ze względu na słabe wyniki drużyny.
W 2010 roku został zatrudniony przez występującą w Serie B Pescarę, która pod jego wodzą charakteryzowała się bardzo atrakcyjnym dla oka stylem, jak się później okazało tak charakterystycznym dla drużyn Di Francesco.
Szybko potem został dostrzeżony przez pierwszoligowe Lecce, ale podziękowano mu po zaledwie pięciu miesiącach. Pierwsze podejście do Serie A było zatem nieudane.

Zabawa przede wszystkim

Swoje pierwsze sukcesy Di Francesco święcił za to w Sassuolo, w którym zaczął pracować w 2012 roku, awansując z zespołem do Serie A. W kolejnym sezonie został zwolniony za brak wyników, jednak wrócił na tę samą ławkę trenerską już po... dwóch miesiącach i nie wstał z niej przez kolejne trzy lata.
Odtąd kariera szkoleniowca zaczęła nabierać tempa. Prowadząc zespół co najwyżej przeciętny, jak na warunki ligi włoskiej, zajął bardzo wysokie 6. miejsce w sezonie 2015/2016 i sensacyjnie awansował do fazy grupowej do Ligi Europy.
Drużyna prezentowała atrakcyjny ofensywny futbol, a pod jego okiem na „szerokie wody” włoskiej piłki wypłynął chociażby młodziutki Domenico Berardi. Trener wpajał swoim zawodnikom, że mają przede wszystkim cieszyć się grą, a dobre wyniki w końcu przyjdą. Przyszły.
- To, co robimy, to praca, ale musi też być fajna - mówi Di Francesco. - To powinna być radość. Tak zawsze powtarzam chłopakom. Pierwszą myślą jest przygotowanie się do wspólnej zabawy i ciężkiej pracy. Muszą się dobrze bawić, to jest podstawa.

Benvenuto a Roma

Po sukcesach w Sassuolo było tylko kwestią czasu, kiedy zostanie zauważony przez silniejszych pracodawców. Takim była AS Roma, która właśnie tworzyła nowy projekt, mający w przyszłości przeistoczyć się w czołową drużynę w Europie. Częścią tego przedsięwzięcia miał być właśnie Di Francesco.
Prezes James Pallotta wcześniej zakontraktował jednego z najlepszych na świecie dyrektorów sportowych – Monchiego oraz do końca doprowadził projekt budowy nowego stadionu. Strategia przypomina tę, którą przed laty obrał Juventus.
Na efekty długo nie trzeba było czekać. Latem klub wydał 92 mln euro na transfery, sprowadzając aż 12 nowych piłkarzy, w tym dwóch starych znajomych trenera z poprzedniej drużyny – Defrela i Pellegriniego. Pieniądze były wydawane bardzo skrupulatnie, a najdroższym zakupem stał się sprowadzony z Feyenoordu Rick Karsdorp – 14 mln.
W drużynie widać było o wiele lepszą atmosferę, niż za czasów poprzednika Luciano Spalettiego, który przecież m.in. potrafił wejść w konflikt z legendą klubu Francesco Tottim. Z kolei Di Francesco przez zawodników kojarzony jest jako „swój”. Ktoś, kto wygrał Scudetto jako zawodnik i kto z klubem się zwyczajnie utożsamia.
Na dodatek preferuje bardzo efektowny styl gry, stosuje wysoki pressing i doskonale reaguje na zmieniające się wydarzenia na boisku. - To jeden z tych trenerów, który sprawił, że włoski futbol stał się bardziej atrakcyjny – mówił o nim sam Spalletti.

Zespół ponad wszystko

Przypomnijmy, że w letnim okienku transferowym z klubem rozstało się kilku kluczowych piłkarzy. Mohamed Salah właśnie został najlepszym graczem Premier League, zaliczając oszałamiający sezon w Liverpoolu. Antonio Rudiger jest podstawowym obrońcą Chelsea, a Wojciech Szczęsny, który wyrósł w Rzymie na jednego z najlepszych bramkarzy ligi, odszedł do Juventusu.
Dodając do tego Leandro Paredesa, który zmienił ligę na rosyjską, Emersona, który przeszedł do Chelsea czy Marco Ruia, zasilającego szeregi Napoli, wydawało się, że drużyna ze stolicy Włoch będzie w kolejnym roku poważnie osłabiona.
Jednak zmysł taktyczny i przygotowanie psychologiczne Di Francesco, a także jego stoicki spokój w budowaniu drużyny, pomogły zespołowi nie tylko nie stracić na swej jakości, ale nawet stać się składem jeszcze bardziej wartościowym.
To świetnie współpracujący i cieszący się grą monolit, który walczy o trzecie miejsce w Serie A oraz o finał Ligi Mistrzów. Drużyna, mająca w składzie piłkarzy, których nazwiska wymienia się wśród kandydatów do gry w bogatszych klubach (Alisson, Manolas, Florenzi, Strootmann czy Nainggolan).
Dodatkowo Eusebio nieco „odświeżył” Edina Dzeko i Aleksandra Kolarova, którzy z Manchesteru City mieli przyjść do Rzymu niejako na „emeryturę”. Tutaj są jednak podstawowymi ogniwami, nie mówiąc o podstarzałym De Rossim, który najlepsze lata kariery miał mieć przecież już za sobą.

Wielki sprawdzian na dwóch frontach

Przed Romą teraz najważniejsze tygodnie tego sezonu. W krajowej lidze zajmuje 4. miejsce, mając tyle samo punktów co odwieczny rywal Lazio oraz „oczko” więcej od Interu. Każdy pojedynek będzie zatem kluczowy, bo jeśli w Rzymie marzą o przyszłorocznej grze w Champions League, muszą co najmniej utrzymać obecną lokatę. Jest też inny sposób – zdobycie Pucharu Europy.
Tutaj nie będzie to takie łatwe, choć po wyeliminowaniu Barcelony możliwy wydaje się każdy scenariusz. Tym bardziej, że rywal będzie najmniej doświadczony spośród pozostałych uczestników półfinału (Real, Bayern), którzy przecież rok w rok meldują się w ścisłej „czwórce” rozgrywek.
Liverpool ma niezwykły potencjał ofensywny, ale i kilka braków w obronie, co Di Francesco z pewnością będzie chciał skrzętnie wykorzystać. Na pewno przygotuje jakąś niespodziankę, aby zaskoczyć przeciwnika, jak choćby zrobił to w rewanżu z Barceloną, zamieniając blok defensywny z czterech graczy na trzech i wystawiając równolegle dwóch środkowych napastników – Dzeko i Schicka.
Był to bardzo ryzykowny ruch człowieka, który przecież zawsze powtarzał, że ustawienie 4-3-3 jest dla niego idealne. Jednak Di Francesco wydaje się elastyczny i nie boi się radykalnych zmian, zachowując także „zimną głowę” w sytuacjach stresogennych.
- Moja decyzja o zmianie systemu była związana z faktem, że w niektórych drużynach, z cechami charakterystycznymi dla pewnych graczy, obrona trzyosobowa może dać troszkę dodatkowej fizyczności. Tego potrzebowaliśmy w starciach z „Blaugraną” – dodaje opiekun Romy.

Potrzebny as z rękawa

Czy Di Francesco planuje powtórzyć ten scenariusz przeciwko Liverpoolowi (Relację tekstową ze spotkania zaczniemy na około godzinę przed meczem)? Sam zauważa, że zespół Jürgena Kloppa jest daleki od starego angielskiego stereotypu długich piłek i trzeba będzie wymyślić coś specjalnego, coś, czego rywal się nie spodziewa.
Patrząc na grono półfinalistów, zapewne większość kibiców wymieni Romę jako zespół zdecydowanie najsłabszy. Podczas losowania pozostali trzej rywale z pewnością po cichu liczyli na to, że trafią właśnie na rzymian. Czy mają rację? Czy Di Francesco wraz z podopiecznymi powiedzieli już ostatnie słowo w tym sezonie?
Już dziś wieczorem będziemy się mogli o tym przekonać, kiedy Roma zmierzy się w pierwszym pojedynku na Anfield Road, a sam Di Francesco będzie miał doskonałą okazję potwierdzić, że wyrzucenie za burtę Barcelony absolutnie nie było dziełem przypadku.
Paweł Chudy

Przeczytaj również