Argentyna jest najlepsza na kontynencie, Leo Messi na całym świecie. Najważniejszy triumf w karierze

Argentyna jest najlepsza na kontynencie, Leo Messi na całym świecie. Najważniejszy triumf w karierze
MB Media/Pressfocus
Argentyna przełamała fatalną klątwę i zdobyła Copa America. Leo Messi wreszcie może zapisać sobie pierwszy wielki triumf z reprezentacją. Chociaż ten dzień dopiero się zaczął, już przeszedł do historii nowożytnego futbolu. “Albicelestes” jednym meczem zmazali lata upokorzeń.
Brazylia dotychczas wygrywała każde Copa America, które organizowała jako gospodarz. “Canarinhos” od 46 lat nie przegrali na turnieju kontynentalnym, grając na własnym boisku. Z kolei Argentyna przystąpiła do tego starcia z ogromną presją i równie wielkim bagażem przykrych doświadczeń. Messi i spółka przegrali pięć ostatnich finałów wielkich imprez. Na trofeum czekali od 1993 roku. I się doczekali.
Dalsza część tekstu pod wideo

Mecz dla koneserów

Nie ma jednak potrzeby owijania w bawełnę. Spotkanie Argentyna - Brazylia z neutralnego punktu widzenia było tragikomiczne, fatalne, poniżej wszelkiej krytyki. Jeśli ktoś spodziewał się słynnej “joga bonito” oraz serii magicznych zagrań ze strony Messiego czy Lautaro Martineza, prawdopodobnie przeżył nieprawdopodobny szok. To nie był finał spektakularny, widowiskowy, przyjemny dla oka. Po obejrzeniu serii znakomitych spotkań na mistrzostwach Europy ktoś mógł się poczuć dzisiaj, jak podczas przesiadki z Porsche Cayenne na elektryczną hulajnogę. Ten mecz został naznaczony przez gargantuiczną stawkę, o którą rywalizowały obie drużyny. Tu nie było czasu ani miejsca na sztuczki, indywidualne popisy, zagranie piękne, efektowne, poruszające widzów. Południowoamerykańscy magicy schowali różdżki głęboko do kieszeni, wiedząc że zwycięstwo zapewni gra konsekwentna, solidna, nierzadko siermiężna.
Stare porzekadło, które nie odnosi się wyłącznie do futbolu, mówi, że zwycięzców się nie osądza. Argentyna skorzystała z tego prawa, osiągając cel w sposób dalece odbiegający od jej charakterystycznego stylu. W spotkaniu oddano w sumie cztery celne strzały, obie drużyny zanotowały łącznie prawie 250 strat. To nie była reklama futbolu, który szlifuje się w zaciszach biednych dzielnic, gdzie założona siatka i ośmieszenie rywala znaczą równie tyle, jeśli nie więcej, co zdobyta bramka. W tym spotkaniu prawie nikt nie decydował się na zagrania ryzykowne, niekonwencjonalne. Obserwowaliśmy piłkarskie szachy, w których Angel Di Maria już w pierwszej połowie zaserwował szewskiego mata.
Reprezentanci “Albicelestes” wiedzieli jedno - ostatni gwizdek przy korzystnym wyniku zapewni im nieśmiertelność. To nie skoki narciarskie, nikt nie przyznaje dodatkowych punkt za styl. To, co mieli zrobić, podopieczni Lionela Scaloniego wykonali w poprzednich fazach. Dziś zagrali swój najmądrzejszy, a zarazem najbrzydszy mecz na turnieju. W Argentynie zastosowano tryb Veni, vidi, vici. W Brazylii był co najwyżej Vini, vidi i ze skrzydłowym Realu Madryt na pewno nie vici.

Najważniejsze zwycięstwo

- W Stanach Zjednoczonych mamy zwyczaj nadawania huraganom ludzkich imion. Jeśli jakiś zostanie nazwany Leo Messim, lepiej się ewakuuj. William Shakespeare się mylił. To nie był król Lear. To był król Leo. Gdyby Messi był kapitanem Titanica, założyłby siatkę górze lodowej - to tylko kilka cytatów Raya Hudsona, znanego komentatora “Bein Sports”, ukazujących wielkość lidera “Albicelestes”.
Nie ulega wątpliwości, że Messi rozegrał dziś spotkanie przeciętne, mierne, nie w swoim stylu. Prawda jest jednak taka, że Leo zdobył się na prawdopodobnie największe poświęcenie w karierze. Nauczony minionymi latami nie starał się zapewnić zwycięstwa w pojedynkę. Zamiast tego, stał się ważnym elementem doskonale działającej układanki, która wytrąciła Brazylii wszelkie atuty. Messi nie zaprezentował gry, do której nas przyzwyczaił. Nie czarował dryblingami, nie mijał rywali niczym tyczki. Był schowany niczym Napoleon Bonaparte, który z tylnych rzędów kieruje swoją armią. Francuski przywódca po serii zwycięstw w końcu doznał swojego Waterloo. Messi wręcz przeciwnie - przez lata cierpiał katusze, aby w końcu rzucić sobie Maracanę na kolana.
- To, czego pragnę najbardziej, to triumf z reprezentacją. Zawsze daję z siebie wszystko dla drużyny narodowej. Ta grupa piłkarzy zasługuje na sukces - mówił Messi przed finałem.
34-latek prawdopodobnie właśnie odniósł największy sukces w karierze. Oczywiście, mówimy o zawodniku, który na Camp Nou dwukrotnie sięgał po potrójną koronę, wiele razy zdobywał mistrzostwa Hiszpanii, Złote Piłki, Złote Buty i inne wyróżnienia. Jednak w jego prywatnej gablocie brakowało jednego, lecz najważniejszego medalu - tego, który zdobyłby z reprezentacją. O tym, ile znaczy dla Messiego triumf na Copa America, najlepiej świadczy żywiołowe i nad wyraz szczere zachowanie po ostatnim gwizdku. Argentyńczyk nie zareagował tak na żadne zwycięstwo z Barceloną. Teraz stał się aniołem o najczystszej twarzy.
Ktoś powie, że przecież kapitan reprezentacji nawet nie brał udziału w decydującej akcji bramkowej i w finale jedynie zmarnował doskonałą okazję. To oczywiście prawda, ale jedynie jej cząstka i to mikroskopijna. Fakty pozostają takie, że gdyby nie Messi, Argentyna prawdopodobnie w ogóle nie miałaby okazji, aby grać o złoto. Oczywiście, że dziś Leo sprzeniewierzył się własnej filozofii gry i postawił na kunktatorstwo kosztem maestrii. Jednak każdy, kto regularnie oglądał “Albicelestes”, wie, że Messi już swoje udowodnił podczas tegorocznego Copa America. Turniej kończy jako najlepszy strzelec, asystent, drybler i kreator gry. Turniej kończy po prostu jako Leo Messi - piłkarz idealny, najlepszy na świecie.

Podcięte skrzydła kanarka

- Dobrze wiem, jak zatrzymać Leo Messiego. Wiecie jednak, że wam tego nie powiem. Chyba, że Argentyna powie nam jak zamierza zatrzymać Neymara - żartował Tite na przedmeczowej konferencji.
Selekcjoner jeszcze nie wiedział, że jego słowa brutalnie obrócą się przeciwko niemu. Brazylijczyk nie musiał szukać sposobu na zatrzymanie Messiego, ponieważ ten sam ustąpił, poświęcił się, wycofał, zagrał dla drużyny, a nie indywidualnego splendoru. Zrobił coś, na co nie potrafił zdobyć się Neymar.
Naturalnie, skrzydłowy PSG był najjaśniejszą postacią w drużynie “Canarinhos”. To on wygrał najwięcej pojedynków, zanotował największą liczbę udanych dryblingów. Jednak do historii przejdzie jedynie wspomnienie napastnika, który z reprezentacją nie zdołał sięgnąć po ani jedno ważne trofeum. Neymar triumfował z Brazylią jedynie osiem lat temu i to podczas Pucharu Konfederacji, czyli rozgrywek drugiej albo i jeszcze niższej kategorii. Dwa lata temu przegapił Copa America z powodu kontuzji i jego reprezentacja sięgnęła po złoto. Hamulcowy? To może za duże słowo. Ale na pewno nie motor napędowy.
Od dawna rozliczaliśmy Messiego z braku reprezentacyjnych zdobyczy, ale tak naprawdę to Neymar może mówić o prawdziwie niespełnionej karierze. Trudno nie odnieść wrażenia, że Brazylijczyk od kilku lat nieudolnie próbuje wyjść z czyjegoś cienia. W 2017 roku zdecydował się na szokujący ruch, kiedy opuścił Barcelonę na rzecz PSG. Od tego momentu Kylian Mbappe, jego klubowy kolega, został mistrzem świata i królem strzelców Ligue 1. Teraz doszło do pierwszego starcia Neymara z Leo Messim od czasu pamiętnej zdrady. Lider “Canarinhos” znów nie zdołał udowodnić tak pożądanej wyższości. Zanim “Ney” odszedł z Barcelony, Messi miał obiecać mu, że zrobi wszystko, aby to Brazylijczyk zdobył Złotą Piłkę. Odrzucił tę propozycję kosztem blichtru pod wieżą Eiffla. Minęły cztery lata, a kolejna statuetka prawdopodobnie zawędruje do rąk Leo. Miał być “Neymar mode on” i gra na najwyższym poziomie. Sęk w tym, że Argentyńczycy odcięli zasilanie.

Najlepszy

Nie ma co ukrywać, że ten triumf Argentyny ma twarz Leo Messiego. Tego, który przez lata walczył, przegrywał, a nawet poddawał się w narodowym trykocie. Kiedy w 2014 roku Argentyna przegrała finał mundialu, świat obiegły migawki ze zdruzgotanym Leo Messim. Kolejne klęski na Copa America tylko pogłębiały bolesną argentyńską ranę. Każda porażka z hukiem spadała na barki Messiego. Dwukrotnie nawet nie wytrzymywał, rezygnując z narodowych barw. To nie jest historia drogi usłanej różami, ale prędzej krzyżowej, która wbrew tradycji zakończyła się happy-endem. Dlatego to zwycięstwo nie należy się nikomu innemu tak bardzo, jak 34-latkowi z Rosario.
- Nawet jeśli nie wygramy, Messi będzie najlepszym piłkarzem w historii. Nie potrzebuje tytułu, aby to udowodnić - zapewniał selekcjoner Argentyny przed finałem.
Lionel Scaloni próbował zakłamywać rzeczywistość, jednak dziś nie musi tego robić. Kilka dni temu osobiście skrobnąłem tekst, w którym zaznaczyłem, że Messi zasługuje na Złotą Piłkę niezależnie od wyniku finału Copa America. Przecież ma w tym roku najwięcej asyst, udanych dryblingów, wykreowanych szans, a w liczbie bramek ustępuje Robertowi Lewandowskiemu o zaledwie jedno trafienie. W głębi duszy wiedziałem jednak, że wszelkie statystyki pójdą do kosza, jeśli Messi zejdzie z Maracany jako przegrany. Tak się nie stało. Legendarny stadion opuścił, pisząc najpiękniejszy rozdział w swojej dotychczasowej karierze. Jorginho w rywalizacji z Anglią może setki razy wskazać kolegom, gdzie mają zagrać. To i tak nie sprawi, że w roku pańskim 2021 będzie lepszym zawodnikiem od Leo Messiego. Bo nie będzie.
Chociaż brzmi to nieprawdopodobnie, Pele i Diego Maradona nigdy nie wygrali Copa America. Gdyby jednak ktoś podważył ich boskość, w piłkarskim środowisku zostałby uznany za heretyka. W znakomitej biografii “Ręka Boga” autorstwa Jimmy’ego Burnsa przedstawiona jest historia młodego Diego, który wpada do szamba, jest bliski utonięcia, ale w głowie powtarza sobie słowa stryja: “Trzymaj głowę ponad gó***m”. Argentyna z Messim na czele od lat taplała się w znoju, brudzie, pyle mglistych wspomnień. W przypadku reprezentacji Polski od lat powtarzamy, że kolejne drużyny potrzebują tzw. meczu założycielskiego, który wprowadzi kadrę na właściwe tory. Dla “Albicelestes” takie spotkanie było zarówno drogowskazem, jak i metą. Po serii upokorzeń Leo Messi i spółka wznieśli się ponad Maracanę, ponad rywali, ponad Chrystusa z Rio de Janeiro. Znana argentyńska przyśpiewka głosi:
- Brazylio, przysięgam ci, że nigdy nie zapomnimy, jak Diego cię ograł, jak Caniggia zaskoczył. Maradona jest lepszy od Pele. Zobaczysz, Messi przywróci nam puchar - śpiewali przez lata kibice Argentyny.
Ten dzień nadszedł. Messi przywrócił Argentynie puchar, przywrócił radość, przywrócił piłkarską godność.

Przeczytaj również