Barcelona mogłaby się uczyć od Realu, Courtois od Varane'a. Transfer "Rafy" do United wzorem do naśladowania

Barcelona mogłaby się uczyć od Realu, Courtois od Varane'a. Transfer "Rafy" do United wzorem do naśladowania
Joaquin Corchero / Press Focus
Widzieliśmy Ousmane Dembele unikającego jakichkolwiek kontaktów z Borussią Dortmund, by tylko przejść Barcelony. Ale też i “Dumę Katalonii” wyrzucającą piłkarzy klasy Luisa Suareza czy Arturo Vidala. Teraz mamy powiew zdrowego rozsądku. Raphael Varane, w ostatnich 10 latach klucz do stalowej defensywy Realu Madryt, żegna się z klubem jak przystało na zawodowca.
Po przejściu Varane’a do United w środowisku kibiców Realu trudno o optymizm. To oczywiste, gdy puszcza się zawodnika, który zespołowi dał tak wiele. Przeprowadzka francuskiego mistrza świata z 2018 roku była jednak nieunikniona, mówiło się o niej właściwie już od zimy i spodziewano się, że prędzej czy później ona nastąpi. To najgorsza wiadomość, jaką mogli wyobrazić sobie fani “Królewskich”. Drużynę opuszcza drugi, etatowy przez lata podstawowy obrońca, i to zaledwie kilka tygodni po stracie stopera numer jeden, kapitana i legendy Madrytu - Sergio Ramosa, który po miesiącach negocjacji, nieporozumień i wzajemnego przeciągania liny ostatecznie zdecydował się dołączyć do PSG.
Dalsza część tekstu pod wideo

Jak Hazard, inaczej niż Courtois

Jednak w pewnym sensie jest coś, z czego można uśmiechać w tej sadze transferowej z udziałem Varane’a. Choć nie chodzi o żadne rzeczy materialne. Real nie zyskał i pewnie nie zyska żadnego wartościowego następcy (przynajmniej w tym okienku). Dostanie zadowalającą, ale nie oszałamiającą sumę pieniędzy (najczęściej powtarza się kwotę 40 milionów euro z dodatkami), która prawdopodobnie zostanie przeznaczona na zakup pewnego francuskiego napastnika. Ale to nie to. Mowa o czymś jeszcze. Każdy, kto choć trochę interesuje się piłką, przyzna, że to rozstanie następuje z klasą. Raphael Varane okazał duży szacunek dotychczasowemu pracodawcy. To samo można powiedzieć o sposobie traktowania zawodnika przez Real. Nie było tutaj mowy o najpopularniejszym w ostatnich latach sposobie wymuszenia transferu, czyli pójścia na zwarcie.
Oczywiście, znajdziemy wielu graczy, którzy obierają drogę utrzymania “szacunku”. Mówią klubowi, czego chcą, że, podobnie jak u Varane’a, potrzebują kolejnych wyzwań, nowego otwarcia, ale przy tym wzorowo wykonują swoją pracę: pojawiają się na treningach, biorą udział w akcjach marketingowych, są nadal pełnoprawnymi członkami zespołu. Rzecz jasna, byliby rozczarowani, gdyby sprawy nie potoczyłyby się tak, jak oczekiwali, ale idą dalej. Nie obrażają się, nie stawiają tych kwestii na ostrzu noża. Nie przechodzi im przez głowy nawet myśl o przeprowadzeniu strajku. Przykładów nie trzeba szukać bardzo daleko. Niech posłuży za niego tak bardzo krytykowany Eden Hazard.
Reprezentant Belgii, choć do tej pory nie sposób znaleźć w jego grze i postawie pozaboiskowej jakichś pozytywów, zachował się naprawdę godnie w stosunku do Chelsea, gdy wyjeżdżał do stolicy Hiszpanii. Od dawna pragnął nosić białą koszulkę, wiedzieli o tym wszyscy, od działaczy londyńskiej drużyny, przez media aż po fanów “The Blues”. Podczas wywiadów subtelnie flirtował z “Królewskimi”, ale za każdym razem w granicach dobrego smaku i raczej w stylu “mam kontrakt z Chelsea i jeśli nie mnie nie sprzedadzą, to nigdzie nie idę”. Przekaz najprostszy z możliwych. Dochowywanie obietnic jest równie ważne, jak zdobywanie goli i wygrywanie trofeów. Pacta sunt servanda. Umów należy dotrzymywać. Zawodnicy tacy jak on “kupują” szacunek swoich dawnych drużyn, a odejście z klasą sprawia, że kibice kochają ich jeszcze bardziej. Do dziś o Hazardzie na Stamford Bridge mówi się wyłącznie dobrze.

Nie warto iść na rympał

No i teraz dla równowagi znajdźmy te wszystkie inne gwiazdy, które chcą zmienić otoczenie bez względu na wszystko. Sprzeciwiają się prośbom klubu, są nawet gotowi poświęcić swoją reputację, aby wykazać się absolutnym nieprofesjonalizmem. Nie stawiają się na sesjach treningowych, kluczą podczas rozmów o przedłużenie kontraktu, wysyłają zwolnienia lekarskie, a w wywiadach otwarcie przyznają, że ich myśli są w zupełnie innym miejscu. Stawiają wtedy pryncypałów pod ścianą, dopóki klub nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko sprzedać krnąbrnego piłkarza lub rozwiązać z nim kontrakt. I znów, przedstawiciela tych rozwiązań Real także znajdzie w swoich szeregach.
Thibaut Courtois zrobił coś podobnego, kiedy bronił jeszcze barw Chelsea. Mając nadal ważny półtoraroczny kontrakt z Anglikami, podgrzewał atmosferę dotyczącą ewentualnego transferu do “Los Blancos”, mówiąc, że jego serce jest właśnie w Madrycie. Latem 2018 roku po mundialu Belg odmówił powrotu do Londynu, chcąc w ten sposób wymusić przenosiny do Hiszpanii. Przestawał pojawiać się na treningach. Dopiął swego, jednak rzucił na szalę cały szacunek zdobyty na boiskach Premier League.
Varane radzi sobie z tym wszystkim w najlepszy możliwy sposób. Nie chciał kontynuować gry na Santiago Bernabeu, chciał rozpocząć nowy etap po zdobyciu z Realem wszystkich tytułów w ciągu dekady. Mając wiedzę, że zarabia relatywnie mniej niż kilku innych zawodników, w tym nowo pozyskany David Alaba, miał prawo domagać się podwyżki płacy, która uczyniłaby go jednym z najlepszych zarabiających ludzi w klubie.

Wszyscy zyskują, nikt nie traci

Jednocześnie i sternicy wicemistrzów Hiszpanii mają rację, trwając przy swoim stanowisku i nie oferując stoperowi dużo większych pieniędzy. Pomińmy jego wątpliwą dyspozycję w ostatnich latach. Zespół nadal cierpi finansowo z powodu pandemii. Klub ma na celu szybki powrót na właściwe tory, patrząc z boku na to, co dzieje się w Barcelonie. A ze zaoszczędzonymi przez kilka okienek środkami planuje ruszyć po kupno Kyliana Mbappe lub Erlinga Haalanda, a być może nawet po obu. Były jednak większe niepokojące sygnały niż kwestia wynagrodzeń. Varane mógł nie być przekonany do przedstawionego mu projektu sportowego, który zakładał kolejny “rok przejściowy” z obecnym składem, bez wzmocnień, już bez rodaka na ławce trenerskiej, ale znów z wygórowanymi oczekiwaniami i niesłabnącą presją.
Tak czy siak, w tym całym okresie dochodzenia do momentu finalnej decyzji Varane nie powiedział ani jednego złego słowa o klubie, pozostawał spokojny, prawdopodobnie nieugięty i wytrwale czekał na rozwój wypadków, aż oba kluby osiągną porozumienie. Mógł zostać w domu lub przedłużyć wakacje, ale postawił na pełne zaufanie i profesjonalizm. Szanował zasady i zobowiązania, jakie złożył wobec klubu i pojawił się na obozie przygotowawczym, wiedząc zapewne, że długo na nim nie zagrzeje. Real za to, nie mając żadnych argumentów po swojej stronie, nie robił przeszkód i zaangażował się jedynie w możliwie jak najlepsze zamknięcie transferu, by wygenerować odpowiednio wysoki zysk. Wszystko w dobrze pojętym interesie drużyny, jak i odchodzącego zawodnika. Po prostu. Po ludzku.

Przeczytaj również