Bayern Monachium wreszcie gotów na kadrową rewolucję. Czy Bawarczykom uda się nadgonić stracone lata?

Nadgonić stracone lata. Bayern Monachium wreszcie zabiera się za przeprowadzenie rewolucji kadrowej
CosminIftode/Shutterstock
W futbolu na najwyższym poziomie pieniądze stają się z roku na rok coraz istotniejszym czynnikiem decydującym o sukcesie lub porażce. Topowe ekipy sezon w sezon wydają dziesiątki bądź nawet setki milionów, aby móc nadal utrzymywać się na szczycie. Jedynym klubem z czołówki, który regularnie wstrzymywał się z wielkimi zakupami był Bayern, ale i na nich wreszcie przyszła pora.
W trakcie następnego okienka transferowego Bawarczycy będą musieli nadrobić lata, gdy kwestie finansowe przedkładali ponad poziom sportowy. Monachijczycy długo wstrzymywali się z zakupami na wielką skalę, o czym świadczy chociażby fakt, iż najdroższym transferem Bayernu w historii jest pozyskanie Tolisso za…41,5 mln euro.
Dalsza część tekstu pod wideo
Kwota ta prezentuje się blado w porównaniu z wydatkami innych drużyn z europejskiej czołówki. Co najgorsze dla Bayernu – w tym sezonie dysproporcja w kwestiach finansowych przekłada się również na wyniki osiągane przez podopiecznych Niko Kovaca.

W Niemczech jak nigdy, w Europie jak zawsze

Trudno np. nie nazwać „klęską” sytuacji, w której tak utytułowany i renomowany klub, jak właśnie Bayern kończy swoją przygodę z Ligą Mistrzów już na etapie 1/8 finału. Ostatni raz Bawarczycy tak słabo na arenie europejskiej radzili sobie w sezonie 2010/11.
Warto jednak w tym miejscu dodać, że podopieczni Louisa Van Gaala ustąpili wówczas miejsca Interowi z powodu mniejszej liczby bramek zdobytych na wyjeździe – cały dwumecz zakończył się bowiem rezultatem 3:3. W bieżących rozgrywkach zawodnicy Bayernu mogli tylko pomarzyć o takim wyniku w starciu z Liverpoolem, który udowodnił wyższość nad mistrzami Niemiec.
Porażka w meczu domowym skutkująca pożegnaniem się z wymarzonymi rozgrywkami z pewnością stanowiła ogromny cios dla całego środowiska „Gwiazdy Południa”. Szczególnie, że wynik dwumeczu nie oddaje w pełni jego przebiegu i można wręcz nazwać go najmniejszym wymiarem kary. Bayern może mówić o wielkim szczęściu, ponieważ tylko nieskuteczność „The Reds” uchroniła podopiecznych Kovaca przed kompromitacją.
Gdyby bolesny rozbrat z Ligą Mistrzów był jedynym problemem Bayernu w tym sezonie, prawdopodobnie rewolucja kadrowa znów byłaby odłożona w czasie. Bawarczycy w ostatnich kilku sezonach wielokrotnie musieli ustępować miejsca w Europie głównie Realowi Madryt, ale nie przekonywało to Uliego Hoenessa i spółki do inwestycji w celu poprawy jakości kadry.
Teraz wszystko musi się zmienić, ponieważ sytuacja Bayernu pogarsza się nie tylko na arenie europejskiej, ale również na krajowym podwórku. W poprzednich sezonach jedyną zagadką, którą stawiali sobie kibice przed sezonem była kwestia tego czy Bawarczycy sięgną po ligowy tytuł z przewagą 10, 15 czy 20 punktów nad wicemistrzem.
Te czasy dobiegły już końca, bowiem za nami 26 kolejek Bundesligi, a monachijczycy wciąż nie potrafią urwać się walczącej o mistrzostwo Borussii Dortmund, która wreszcie rzuciła wyzwanie rywalom z południa.
Porażkę w Lidze Mistrzów można by przełknąć (zarząd Bayernu robił to cyklicznie w ostatnich 6 latach), ale wizja utraty prymatu w Niemczech sprawia, że Uli Hoeness musi wreszcie wziąć się do roboty i wydać gromadzone w ostatnich latach fundusze.

Wzmocnienia potrzebne na wczoraj

Zasoby, które będą mogły być rozdysponowane latem z pewnością są ogromne. W końcu ostatnie sezony w Bawarii upłynęły raczej pod znakiem oszczędności i dbania o każdy cent w taki sposób, aby nie przesadzić z wydatkami na ulepszenie składu.
W Monachium wierzono, że kadra, która w 2013 roku zdobyła potrójną koronę potrzebuje tylko kosmetycznych poprawek. Najlepiej takich, które niezbyt nadszarpną pojemne kieszenie działaczy. W końcu jeśli coś działa, to po co to zmieniać?
Tego typu założenie okazało się być niezwykle mylne, ponieważ, aby utrzymać się na szczycie trzeba ciągle dążyć do perfekcji. Sukcesywne wzmacnianie składu, nawet takiego, który przyczynił się do wielu sukcesów klubu, jest koniecznością. Utytułowani zawodnicy potrzebują rywalizacji, aby poziom ich motywacji nadal utrzymywał się na najwyższym poziomie.
Tymczasem w Bayernie doszło do niemal całkowitego rozleniwienia i gnuśnienia fundamentów ekipy zbudowanej przed laty przez Juppa Heynckessa. Niezachwiana wiara w umiejętności zawodników, którzy szczytowy okres swoich karier przeżywali kilka lat temu sprawiła, że istotnymi postaciami drużyny z Bawarii pozostają piłkarsko podstarzali Ribery czy Robben.
Gdyby nie decyzja o końcu kariery prawdopodobnie nadal o sile prawej obrony decydowałaby dyspozycja Lahma.
Pokaźna liczba wiosen na karku w wykonaniu skrzydłowych odbija się na ich dyspozycji. Obaj panowie notorycznie łapią urazy, a gdy już są gotowi do gry to pod żadnym pozorem nie na poziomie wymaganym w najlepszych europejskich klubach.
Oczywiście nie można mieć pretensji do samych zawodników, ponieważ to naturalne, że piłkarze bazujący na szybkości z wiekiem tracą większość swoich walorów. Oparcie gry na sprintach przyczynia się do wielu urazów mechanicznych, zatem regularne absencje duetu „Robbery” nikogo nie dziwią. Problemem jest fakt, iż przez wiele lat nie troszczono się o to, aby znaleźć następców holendersko-francuskiego tandemu.

Nowe pokolenie skrzydłowych

Jeśli już w Monachium pojawiał się utalentowany zawodnik mogący z powodzeniem wejść w buty Ribery’ego lub Robbena, na drodze stawała polityka transferowa Bayernu. Zamiast obdarować szansami zdolnych Comana i Gnabry’ego preferowano stawianie na "starą gwardię" lub (w przypadku Gnabry'ego) wysłanie na wypożyczenie.
Francuz przeniósł się do Bawarii na stałe dopiero latem 2017 roku (wcześniej był wypożyczony z Juventusu), a 12 miesiące później dołączył do niego również Serge Gnabry. 9 goli i 7 asyst na koncie byłego zawodnika Hoffenheim oraz 6 bramek i 2 podania otwierające drogę do bramki zgromadzone przez wychowanka PSG w tym sezonie udowadniają, że obaj panowie nie odstają od poziomu wymaganego w Bayernie Monachium.
Młodych zawodników wystarczy tylko obdarzyć zaufaniem, a efekty prędzej czy później przyjdą same. Tyczy się to nie tylko Gnabry’ego i Comana, ale również sprowadzonego zimą Alphonso Daviesa. Kanadyjczyk, który dopiero zaznajamia się z europejskim futbolem nie potrzebował wielu spotkań, aby udowodnić, że drzemie w nim ogromny potencjał.
Jeszcze lepiej prezentuje się główny cel transferowy Bayernu Monachium, czyli Nicolas Pepe, który już niedługo może stać się najdroższym zakupem w historii bawarskiego klubu. W mediach padają kwoty oscylujące w granicach 80 mln euro, które idealnie oddają boiskową jakość 23-latka.

Francuska szkoła bronienia

Spadek jakości wraz z wiekiem u podopiecznych Niko Kovaca można zaobserwować właściwie na każdej pozycji. Indolencja strzelecka doświadczonych skrzydłowych zbiegła się w czasie z regresem formy obrońców Bayernu. Niegdyś jeden z najlepszych tercetów defensywnych świata, czyli Neuer-Hummels-Boateng w tym sezonie przyprawia sympatyków Bayernu co najwyżej o mdłości.
Marazm w jaki popadła linia obrony „Gwiazdy Południa” zbiegł się z obniżką dyspozycji kadry Niemiec, która skompromitowała się w trakcie ubiegłorocznego mundialu, zajmując przedostatnie miejsce w grupie. Winowajców rodem z Bayernu, czyli Boatenga i Hummelsa już odsunięto od kadry, a ich następców postanowiono poszukać wśród najbardziej wyróżniających się postaci turnieju w Rosji.
Problemy w linii defensywy Bayernu są na tyle poważne, że Benjamin Pavard prawdopodobnie nie będzie jedynym obrońcą, który latem trafi na Allianz Arena. Jego partnerem już niedługo może stać się kolega z reprezentacji, z którym 23-latek jeszcze kilka miesięcy temu zdobywał tytuł mistrza świata.

Nietykalny

Wciąż trwająca kampania 2018/2019 z całą pewnością nie będzie mile wspominana przez większość zawodników Bayernu, dla których być może już niedługo zabraknie miejsca w odrestaurowanej drużynie. Wielu zawiodło, zatem wielu będzie musiało ponieść konsekwencje swojej słabej formy przekładającej się na przeciętne wyniki Bayernu.
Jednym z niewielu zawodników który nie może sobie niczego zarzucić jest Robert Lewandowski. Polski snajper, nie zważając na zawodzących partnerów, utrzymuje wysoką dyspozycję w trakcie prawie całego sezonu.
Rysą na wizerunku napastnika z pewnością jest postawa w dwumeczu z Liverpoolem, w trakcie którego Robert nie zrobił właściwie nic konstruktywnego. Liche występy w starciach z „The Reds” napędziły krytyków talentu „dziewiątki” Bayernu.
Chwile triumfu mógł przeżywać np. Dietmar Hamann, który uważa, że Lewandowski zawodzi w najważniejszych momentach.
Można się zgodzić ze stwierdzeniem, że Robert zagrał bardzo słabo w dwumeczu z Liverpoolem, ale należy uznać to za wyjątek, jeśli spojrzymy na to, jak ważnym ogniwem dla Bayernu był Polak w ubiegłych latach.
Regularnie zdobywane bramki nie wystarczały do ostatecznego triumfu Bawarczyków w Lidze Mistrzów, ale niesprawiedliwym jest obwinianie za to jednego z niewielu zawodników Bayernu, który robił cokolwiek, aby pomóc drużynie.
Dzięki swojej dyspozycji strzeleckiej „Lewy”, w przeciwieństwie do Robbena czy Boatenga, może spać spokojnie. Jeśli przetasowania kadrowe obejmą pozycję środkowego napastnika to tylko w momencie, gdy działacze Bayernu zdecydują się na zakup rezerwowego, aby Lewandowski mógł odpoczywać przed najważniejszymi spotkaniami.

Rewolucja przez wielkie „R”

Pozostałe ruchy Bayernu na rynku transferowym będą już zapewne dotyczyć wzmocnień pierwszego składu. Nie może powtórzyć się sytuacja z poprzednich lat, gdy ataki monachijczyków były „napędzane” przez wypalone gwiazdy, a nazwiska obrońców okazale prezentowały się wyłącznie na papierze.
Skład wymagał przebudowy już kilka lat temu, ale zarząd Bayernu niesamowicie ociągał się z dołączeniem do transferowego szaleństwa. Dopiero drastyczne przełożenie słabnącej kadry na wyniki osiągane przez klub skłoniły Uliego Hoenessa do podjęcia radykalnych działań. Jak to mówią: „lepiej późno, niż wcale”.
Teraz pozostaje czekać na początek okienka transferowego, podczas którego monachijczycy będą próbowali dogonić uciekających hegemonów europejskich boisk. Aby pościg zakończył się sukcesem, zarząd Bawarczyków będzie musiał (wreszcie!) sięgnąć głębiej do kieszeni. Wszelkie próby naprawy dawno zużytej maszyny zakończyły się katastrofą, ponieważ Bayernowi nie potrzeba renowacji. Tam potrzeba rewolucji.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również