Bez imigrantów nie wygrasz. Czy wielokulturowość jest już obowiązkowa, by odnosić sukcesy?

Bez imigrantów nie wygrasz. Czy wielokulturowość jest już obowiązkowa, by odnosić sukcesy?
Vlad1988 / shutterstock.com
Mistrzostwa Świata w futbolu stały się kolejnym polem starcia ideologicznego na śliskim gruncie ras i kwestii narodowych. Jak zwykle w takim przypadku najefektowniej prezentują się okładający się maczugami troglodyci. Brak wiedzy i dobroduszna naiwność odbiorców pozwalają manipulatorom na swobodne harce w mediach tradycyjnych i w Internecie.
Jedna strona opowiada o niemalże zagładzie cywilizacji europejskiej spowodowanej ilością graczy o niespecjalnie białej karnacji w czołowych drużynach. Druga plecie androny o triumfie mieszanki kulturowo-rasowej i wprzęga do propagandy szturmujących Europę imigrantów.  Ten temat powraca nieustannie, ale tym razem finałowe starcie homogenicznie narodowej Chorwacji z „kolorową” Francją ułatwiło szermowania uproszczonym obrazem świata.
Dalsza część tekstu pod wideo
Przede wszystkim już na wstępie miesza się sprawy narodowe z rasowymi, co w zasadzie jest tak wielkim nadużyciem, że ucina dalszą dyskusję. Może coś mi umknęło, ale nie znam współczesnego prawodawstwa dzielącego obywateli jakiegokolwiek europejskiego państwa pod kątem rasowym czy religijnym.

Francja oraz inne potęgi kolonialne

Z powodu zdobycia przez nią mistrzostwa świata użyję Francji jako przykładu, ale przecież 3 z 4 grających w półfinałach drużyn zbudowane zostały na podobnych zasadach. Francja była jednym z państw, które opanowały sztukę wysysania bogactw i wszelkich soków żywotnych ze swoich kolonii.
Spójrzcie na poniższą mapkę i dodajcie państwa północnej Afryki, które z powodów politycznych wypierają się związków ze swymi dawnymi nadzorcami. Jeśli kogoś dziwi, że w drużynie mistrzów świata ganiają po boisku czarnoskórzy gracze niech przyjmie do wiadomości, że i wielka armia Napoleona była wielonarodowa i wielorasowa.
Państwa frankofońskie
Wikipedia
Najsłynniejszy francuski pisarz, twórca „Trzech muszkieterów” pan Aleksander Dumas był Mulatem, a jego ciemnoskóry ojciec dosłużył się w tejże armii stopnia generała.
Francja zawsze czerpała z rezerwuaru kolonii, a jednym z pożądanych towarów byli ludzie. W latach 50. i 60. na potrzeby rosnącej gospodarki sprowadzono setki tysięcy robotników z północnej Afryki, upychając ich w podmiejskich blokowiskach, które ich wnuczęta zmieniły w strefę wojny i muzułmańskie enklawy. Z jednej z takich dzielnic wywodzi się bohater mundialu sprzed 20 lat Zinedine Zidane.
Warto przy okazji zauważyć, że od 1998 udział piłkarzy nieortodoksyjnie francuskiego pochodzenia praktycznie się nie zmienił. Obok Zizou w słynnej drużynie występowali choćby: Henry, Trezeguet, Dessaily, Karembeu czy Ormianin Boghossian. Pamiętajmy, że gdyby nie żelazna kurtyna moglibyśmy z pewnością znaleźć w składach mistrzowskich reprezentacji także swojsko brzmiące nazwiska.
Podobnie jak było to w 1958, gdy czołowymi francuskimi graczami byli panowie Kopaczewski i Wiśniewski. Co ciekawe król strzelców tamtej imprezy Just Fontaine (13 goli!) nie dość że urodził się w Maroku, to zaczynał karierę w tamtejszej ekstraklasie.
Powyżej dowcipny zdaniem autora mem, obrazujący rzekomą nowość obecnej sytuacji. Przepraszam, ale jakie niby ma znaczenie kolor skóry obywatela Francji, urodzonego pod Paryżem Mbappe?  Pewnie, że nie jest to Francuz w sensie etnicznym, ale o czym już wspomniałem nie jest to kwestia, którą zajmuje się współczesne państwo.

Triumf multikulti

Wypada zacząć od tego, że futbol choć rozprzestrzenił się na cały świat jest wynalazkiem ściśle europejskim i nie podlega jako dyscyplina wpływom innych kultur. Jego powszechność jest wyrazem ekspansji, nie kulturowego kompromisu. Pamiętajmy, że ludzie pasjonowali się kopaniem piłki w czasach kolonii, powszechnej w nich segregacji rasowej i związanej z nią przemocy.
Federacja Belgii wychwalana za etniczną różnorodność powstała za rządów króla Leopolda II, którego pazerność na wszelkie dobra spowodowała śmierć 8-10 milionów rdzennych mieszkańców Konga. Tak długie są właśnie cienie wielobarwnego multikulti.
Można nieco przewrotnie przyjąć, że byłe potęgi kolonialne mają z powodu dawnej niegodziwości dodatkowy piłkarski handicap. Łączenie przy tej okazji obecnego najazdu nieprzesadnie rozmiłowanych w kulturze imigrantów z piłkarskimi sukcesami akurat tych państw z daleka trąci rasizmem. Okazuje się po prostu, że skoro niespecjalnie wypada kraść złoto, kość słoniową i temu podobne skarby, to można chociaż przywłaszczyć sobie potencjalnych sportowców.
Polityczna poprawność, która w zasadzie wyklucza pojęcie rasy, jednocześnie afirmuje udział ciemnoskórych piłkarzy w triumfalnym pochodzie ex- kolonialnych potęg.
Z jednej strony werbalna walka z dyktowaną kolorem skóry nienawiścią, a z drugiej bandy piłkarskich poszukiwaczy przeczesujący Afrykę w poszukiwaniu młodocianych talentów, czyli kolejny bezczelny drenaż sił żywotnych tego wielkiego kontynentu. Potem wszyscy wielce się dziwią, że afrykańskie reprezentacje nie odnoszą spodziewanych sukcesów. Jakaż obłuda!

Progi tolerancji

Można wyobrazić sobie, że kolejne mistrzostwo świata zdobędzie europejska reprezentacja w całości złożona z imigrantów. Problemem ze względów finansowych może być tu poziom utożsamienia się narodu, który będzie tak reprezentowany z własną drużyną. Za tym kryją się kwestie poważne, czyli finansowo-reklamowe.
Futbol jest oczywiście tylko rozrywką, ale na poziomie reprezentacyjnym także zaspokojeniem części aspiracji narodowych. Utożsamienie narodu z państwem to zbyt świeży wynalazek, by można było machnąć ręką na podobny dysonans. Tym bardziej, że za finansowym sukcesem futbolu stoi obecnie klasa średnia i wyższa, a pożądania marketingowe szerokim łukiem omijają dzielnice imigranckiej biedoty.
W tym kontekście słynny jest towarzyski mecz Francji z Algierią rozegrany przed laty na Parc des Princes, gdzie wywodząca się z krajów Maghrebu kibicowska większość wygwizdała francuski hymn i obrażała reprezentację Francji.
Warto zauważyć, że nawet do moich antyrasistowskich dywagacji wkrada się rasizm, ustawiający białych Europejczyków w kontrze do przybyszów z kontynentu afrykańskiego. Łatwo zapomnieć, że istniejące wśród nich samych resentymenty rasistowskie bywają dużo silniejsze niż przypisywane rdzennym mieszkańcom Europy.

"Kolorowa" Polska

Ze względów historycznych nie grozi nam, czy inaczej pisząc, nie mamy szans na wielorasową reprezentację Polski. Owszem, Olisadebe może znaleźć naśladowcę, ponieważ jak wszyscy podlegamy globalnym procesom, ale zawsze będzie to tylko wyjątek potwierdzający regułę.
Nie przyjęły się nawet transfery w polskość graczy polskiego pochodzenia. Obraniakowi, Boenischowi, Perquisowi czy Polanskiemu od razu przyklejono etykietę „farbowanych lisów”. Już są zapomniani, ale warto zastanowić się, jak byśmy na nich patrzyli, gdyby razem z naszą reprezentacją odnieśli sukces?
Spójrzmy na składy najmłodszych reprezentacji Polski, gdzie już zaczynają pojawiać się gracze, którzy swoją przygodę z piłką rozpoczęli za granicą. Za kilka lat część z nich śladem Wojtka Szczęsnego może stanowić o sile naszej kadry. W kolejce czekają dzieci emigracyjnej fali z początku XXI wieku.
Urodzone i wychowane na  Wyspach Brytyjskich.  Dwujęzyczne, gdzie język polski jest tym drugim, a utożsamienie z barwami narodowymi pozostaje kwestią wolnego wyboru. W domyśle: Nie mam szans grać dla Anglii, to zagram dla Polski. Jak i w jakim stopniu zaakceptujemy ich jako naszych reprezentantów?
Jest jeszcze jeden aspekt ściśle związany z pieniędzmi oraz szeroko pojętym futbolowym sukcesem. Polska nigdy nie miała kolonii, ale jako Rzeczpospolita zajmowała ogromny obszar na wschodzie. Gdyby wspomniane powyżej magnesy były silniejsze, to dosłownie każdego uzdolnionego piłkarsko chłopaka można by było skaperować jako Polaka, a nawet w jakiś pokrętny sposób jego polskość udowodnić. Przykład Romańczuka odbił się szerokim echem, które przygasło z powodu rezygnacji z jego usług na Mundialu.
Wszystko potoczy się swoim własnym torem, ale nie można uchylać się od podobnych rozważań. Na razie wydaje się, że został powstrzymany drenaż etnicznie polskich graczy przez reprezentacje silniejszych piłkarsko krajów. Może dlatego, że ich uwaga i pazerność zostały skierowane w innym kierunku?
W ocenie zjawisk, które próbowałem opisać należy zachować ostrożność i wstrzemięźliwość. Procesy geopolityczne są jakie są, ale niekoniecznie należy im ulegać, przede wszystkim pamiętając, że futbol to tylko rozrywka, nie klucz do rozwiązywania realnych społecznych problemów.
Jacek Jarecki

Przeczytaj również