Bez sentymentów. Morata pokazuje, że to kasa jest w futbolu najważniejsza

Bez sentymentów. Morata pokazuje, że to kasa jest w futbolu najważniejsza
Shutterstock.com
Przejście Alvaro Moraty do Atletico Madryt po raz kolejny dobitnie pokazuje, że w futbolu nie ma sentymentów. Hiszpan od zawsze ślubował dozgonną miłość Realowi, jednak jeśli w grę wchodzi rozwój jego kariery, to widać, że nie ma żadnych oporów, by przejść do najbardziej znienawidzonego przeciwnika. Gdzie jest granica wierności do barw klubowych, a gdzie zaczynają się pieniądze?
Przypadek Moraty i tak jest bardzo delikatny, bowiem napastnik zmienił barwy w sposób pośredni, będąc już przecież zawodnikiem Chelsea. Mimo wszystko fakt, że podpisał kontrakt z Atletico i będzie głównym przeciwnikiem „Królewskich” w walce o laury w Hiszpanii, wprawił w osłupienie część piłkarskich wyznawców. Hiszpan to przecież zdeklarowany „Realista”.
Dalsza część tekstu pod wideo
W historii futbolu było jednak wiele przykładów kiedy to zawodnik przechodził wprost do drużyny, do której przejść teoretycznie nie powinien. Jednych nazywano zdrajcami i goszczono ich bardzo prowokacyjnie na własnym stadionie, a innym szybko zapominano. Gdzie jest różnica? Otóż im większe oddanie klubowi pokazywał gracz, tym bardziej bolesna dla fanów jest jego „zdrada”.

Piłkarska kolaboracja

Najlepszym przykładem reprezentowania barw rywali zza miedzy może być Brazylijczyk Ronaldo, który w swoim dorobku ma już dwie takie operacje. Co prawda Barcelonę na Real oraz Inter na Milan zamienił okrężną drogą, po drodze mijając inne kluby, jednak trzeba przyznać, że to sytuacja niecodzienna.
Ogólne uwielbienie Ronaldo spowodowało, że piłkarz witany był z otwartymi ramionami wszędzie, gdzie występował. Na pewno jednym z powodów, obok jego spektakularnego stylu gry, jest fakt, że nigdy zbytnio nie okazywał specjalnego oddania żadnemu zespołowi. Nie zarzekał się, że nigdy nie włoży koszulki z konkretnym logo, wiedząc, że w piłce nożnej nie można niczego obiecywać.
Gorzej już było z Luísem Figo, który był jednym z najlepszych zawodników „Blaugrany” i nie miał żadnych oporów przed zmianą klubu na Real Madryt. Motywacją okazała się być ogromna gaża obiecana przez ówczesnego prezesa Florentino Pereza oraz fakt, że Portugalczyk stał się najdroższym piłkarzem świata. Widać ewidentnie, że próżność wiele ma twarzy.
Głośny przypadek stanowi obrońca Sol Cambell, który przeszedł przez wszystkie szczeble szkolenia w Tottenhamie, stając się gwiazdą klubu i ulubieńcem kibiców. Do czasu, kiedy odszedł do największego rywala – Arsenalu i to na dodatek korzystając z Prawa Bosmana, czyli sam wybierając sobie klub po zakończeniu kontraktu! Powód? Dwukrotnie wyższa pensja, którą zaoferowali „Kanonierzy”.
Wayne Rooney, będąc cudownym dzieckiem Evertonu, wielokrotnie podkreślał swoją miłość do klubu. „Once a blue, always a blue”, to hasło, które odmieniał przez wszystkie przypadki. Będąc już jednak zawodnikiem Manchesteru United, w meczu przeciwko Evertonowi strzelił gola, po czym ucałował herb „Czerwonych Diabłów”. Pod znakiem zapytania stoi tutaj jego konsekwencja oraz zwyczajny szacunek do kibiców.
Cesc Fàbregas, kiedy był kapitanem Arsenalu, jak mantrę powtarzał: „Jeżeli kiedykolwiek odejdę z Arsenalu, to nigdy do innej angielskiej drużyny, jestem o tym przekonany”. Jak widać w piłce nożnej niczego nie można być pewnym, bo Hiszpan potem przez kilka lat bronił barw Chelsea, czyli lokalnego rywala. Piłkarze szybko zapominają, ale kibice już nie.
Głośna była sprawa Gonzalo Higuaína, który w Napoli zbudował pozycję jednego z najlepszych napastników świata. Kibice wybaczyliby mu odejście do każdego innego rywala, tylko nie do znienawidzonego Juventusu. To dla nich najgorsza zniewaga, a taki piłkarz zostaje wrogiem numer jeden. Nie trzeba nikomu przypominać, gdzie później Argentyńczyk ulokował swoje piłkarskie uczucia.
Robin Van Persie już w barwach Manchesteru United dosadnie celebrował zdobycie bramki przeciw Arsenalowi, którego wcześniej był kapitanem. Z kolei Thibaut Courtois, będąc jeszcze w Atletico, śpiewał obraźliwe piosenki na Real Madryt, by po latach stać się jego zawodnikiem.
Mario Götze skusiła natomiast gigantyczna pensja, więc bez mrugnięcia okiem zamienił biedną rodzinę (Borussia), na bogatych obcych (Bayern). Potem co prawda wrócił do Dortmundu, ale długo musiał odbudowywać zaufanie fanów BVB.
Z kolei wczoraj kontrakt z Zenitem Sankt Petersburg podpisał Ukrainiec Jarosław Rakicki. Niby nic w tym dziwnego, jednak w towarzystwie jakże napiętych stosunków dyplomatycznych pomiędzy Rosją a Ukrainą, ten ruch jest bardzo kontrowersyjny. Wybuchł olbrzymi skandal, a kibice domagają się, aby piłkarz nie zostawał powoływany do ukraińskiej reprezentacji!
Sam zainteresowany z pewnością zdawał sobie sprawę z konsekwencji tej decyzji. Wiedział, że taki ruch nie będzie dobrze przyjęty w kraju, a mimo to podpisał 3,5 letni kontrakt z przedstawicielem ligi rosyjskiej. Widać, że nawet sytuacja polityczna nie jest w stanie zastopować jego kariery oraz nie przeszkodzi w pogrubieniu portfela. Obrońca zainkasuje bowiem 2,5 mln euro netto każdego roku gry w Sankt Petersburgu.

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to...

Rodzi się pytanie. Gdzie tu logika? Gdzie zwyczajny szacunek do samego siebie? Coraz mniej poważnie traktuje się domniemane przywiązanie piłkarzy do barw klubowych. Coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że napędzany ogromnymi pieniędzmi biznes zsyła w otchłań tak ważne ludzkie cechy, jak bezinteresowność, lojalność i odpowiedzialność za własne słowa?
Chcielibyśmy widzieć zawodników, których nie skusi absolutnie nic, co mogłoby zawieść kibiców, a robią zawsze wszystko zgodnie ze swym sumieniem. Żeby nawet najwyższa pensja czy największy splendor nie spowodowały, że sportowcowi zrobi się ciemno przed oczami i podejmie jakieś karkołomne decyzje.
W idealnym świecie widzimy piłkarza, który za nic ma kolejne miliony na koncie, a ważniejsza jest dla niego wierność pewnym zasadom oraz oddanie fanom. Zawodnika, który rezygnuje z bogactwa na rzecz własnych przekonań, dla którego po prostu są rzeczy ważniejsze, niż kilkukrotnie wyższy przypływ gotówki. Świetnym przykładem może być tutaj Francesco Totti.
Niestety trzeba to głośno wyartykułować - w większości przypadków jedynym, bezapelacyjnym powodem tych niezrozumiałych zmian klubów była, jest i będzie... kasa. To bardzo przykre, ale prawdziwe. Ten pretekst jest równocześnie najbardziej haniebny, bo nie ma nic gorszego, niż opuszczenie przyjaciół oraz porzucenie pewnych wartości wyłącznie dla pieniędzy.
Nam, kibicom, bardzo trudno się na to patrzy. Oprócz już tak bardzo okraszonego forsą przemysłu, chcielibyśmy widzieć to, co jest najpiękniejsze – czysty sport, zawierający w sobie więcej prawdomówności, empatii i honoru. Obecnie jednak będzie o to bardzo trudno i chyba trzeba do tego przywyknąć.
Najgorsze, że tracą na tym wszyscy. Piłkarze, którzy w oczach fanów nie są wiarygodni, kluby, które muszą używać monetarnych ciosów poniżej pasa, aż wreszcie sami kibice, dla których ukochana dyscyplina sportu staje się tylko biznesem, zamiast rozrywką pełną ludzkich odruchów.
Czy to się kiedyś zmieni? Śmiem wątpić. Dlatego trzeba cenić tych, którzy nie są wyłącznie najemnikami i widzą na horyzoncie coś więcej, niż tylko znaczek euro. Którzy nie rzucają słów na wiatr, są lojalni i konsekwentni w swoich poczynaniach. Wystarczy rozejrzeć się niedaleko. Jakieś pomysły?
Paweł Chudy

Przeczytaj również