Bez stylu, bez pomysłu, nie istniejemy bez Roberta Lewandowskiego. Wnioski po meczu z Holandią

Bez stylu, bez pomysłu, nie istniejemy bez Lewandowskiego. Wnioski po meczu z Holandią
MediaPictures.pl / shutterstock.com
Po 10 miesiącach przerwy otrzymaliśmy od reprezentacji Polski co najwyżej gorzką pigułkę do przełknięcia. I chociaż jednobramkowa porażka z mocną Holandią nie jest tragicznym wynikiem, próżno szukać pozytywów we wczorajszym występie “Biało-Czerwonych”.
Ostatni raz pokonaliśmy Holandię 41 lat temu. Wówczas “Oranje” zasłużenie nosili miano “Mechanicznej Pomarańczy”, która zwykle przejeżdża się po rywalach. Po nas dzisiejsza holenderska kadra się nie przejechała, ale ich gra spokojnie wystarczyła, by zainkasować trzy punkty. Jerzy Brzęczek ma nieco szczęścia, bo rezultat - mimo że negatywny - nieco tuszuje realny obraz drużyny. Nie o takim otwarciu kolejnej edycji Ligi Narodów marzyliśmy. Było słabo. Wnioski płynące z Amsterdamu nie są korzystne.
Dalsza część tekstu pod wideo

1. Mentalność przegranych

W szeregach rywali wystąpiło wielu piłkarzy z europejskiej czołówki, ale wbrew pozorom, tego spotkania Polska nie przegrała nogami. Porażka nastąpiła już w głowach i przy okazji ustalania założeń taktycznych. Utarty frazes mówi, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala. Sęk w tym, że Polacy pozwalali rywalom na niemal wszystko, przyjmując całkowicie bierną postawę. Już od pierwszych minut widzieliśmy nisko ustawiony zespół, w którym skrzydłowi tak naprawdę dublowali pozycję bocznych defensorów. Na desancie pozostał osamotniony Krzysztof Piątek. Taktyka “z tyłu na zero, z przodu może coś wpadnie” nie zadziała ani z Holandią, ani z żadnym poważnym rywalem na arenie międzynarodowej.
Ultra-defensywne ustawienie wyssało moc ze skrzydłowych, którzy nie mogli pokazać pełni potencjału. Kamil Jóźwiak miewał tylko momenty, a Sebastian Szymański nie zapisał się w pamięci widzów właściwie żadnym zagraniem. Obaj dysponują gigantycznym potencjałem, jednak trudno pokazać umiejętności na własnej połowie. Zabrakło odwagi, pasji w grze do przodu, choćby pojedynczych zrywów. Zawodnik Lecha zanotował dwa przechwyty i trzy odbiory, aczkolwiek nie tego oczekujemy od gracza z formacji ofensywnej. Zwłaszcza, że Holendrzy dali przykład perfekcyjnej uniwersalności. Skrzydłowi spełniali obowiązki w obronie, jednocześnie pokazując się pod bramką Wojciecha Szczęsnego.

2. Lewa obrona potrzebuje lewego obrońcy

Jakub Wawrzyniak powiedział kiedyś, że gra w pierwszym składzie reprezentacji, bo jest zmiennikiem kogoś, kogo nie ma. Pozycja lewego defensora rzeczywiście przez lata przysparzała kolejnym selekcjonerom bólu głowy. Waldemar Fornalik czy Adam Nawałka musieli radzić sobie ibupromem, ale remedium na problemy Jerzego Brzęczka tkwi na dziś w osobach Macieja Rybusa i Michała Karbownika. Dalsze eksperymentowanie z Bartoszem Bereszyńskim na nienaturalnej pozycji to po prostu strata czasu. I dla kadry i dla, co warto podkreślić, prawego defensora Sampdorii.
Ile znaczy boczny obrońca z nogą wiodącą przy linii, widzieliśmy na przykładzie Tomasza Kędziory. To jego ofensywny wypad zainicjował akcję, która zakończyła się strzałem Krzysztofa Piątka. Jedynym celnym w wykonaniu całej reprezentacji. Nie warto pastwić się nad Bereszyńskim, ponieważ trzeba się spodziewać jego ewentualnych błędów na tej pozycji. Zamiast szukać winnych, należy dokonać naturalnego wyboru. Czyli postawić na Rybusa lub Karbownika od pierwszej minuty w starciu z Bośnią. Obaj panowie razem uzbierali w poprzednim sezonie 12 asyst. Do tego są przyzwyczajeni do gry w tym sektorze boiska. Korzystajmy z lewych obrońców, skoro wreszcie ich mamy.

3. Nie ma Lewandowskiego, nie ma reprezentacji

O ile mamy kim zastąpić Bereszyńskiego, o tyle w linii ataku wszystko zależy wyłącznie od Roberta Lewandowskiego. Gdy nie ma snajpera Bayernu, nie istniejemy. Zero konkretów. Kompletny brak możliwości ofensywnych. Tu znów warto cofnąć się do pierwszego punktu. Większość drużyny skupia się na zabezpieczeniu tyłów, co powoduje, że “dziewiątka” stoi przed wyzwaniem zrobienia czegoś z niczego. “Lewemu” często się to udawało, ale Piątek i Milik to troszeczkę inni piłkarze.
Napastnik Herthy przez godzinę zanotował dwanaście celnych podań i przy okazji siedem strat. Podobny stosunek udanych zagrań do niecelnych miał też Milik. Słabe statystyki nie mogą dziwić, patrząc na to, że obaj dostawali futbolówkę w okolicach środka boiska. Przed sobą mieli Virgila van Dijka, Nathana Ake i żadnego z partnerów do pomocy. Koledzy czekali na stratę i możliwość słynnego już “odbudowania” pozycji. Może zamiast odbudowywać, warto by też coś zbudować. A myśląc o budowie, trzeba spojrzeć szerzej, bo Roberta Lewandowskiego niedługo w kadrze zabraknie. Na dziś mamy tylko jednego lidera i nie jesteśmy nawet blisko stworzenia kolektywu.

4. Przebłysk Zielińskiego

Piotr Zieliński od wielu lat dzieli polskich kibiców. Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że pomocnik Napoli posiada ogromny talent. Szkopuł w tym, że jego dotychczasowe występy w kadrze - z małymi wyjątkami - raczej tego nie potwierdzały. Aż do teraz. Przeciwko “Oranje” w końcu zobaczyliśmy rozgrywającego, który nie boi się wejść w drybling, zainicjować kontrataku, poszukać okazji, zmienić tempo celnym przerzutem. Może nie pokazał dużo, jednak i tak wyróżniał się na tle partnerów.
Daleko było Zielińskiemu do poziomu zaprezentowanego przez np. zjawiskowego Frenkiego de Jonga, ale cieszmy się z małych rzeczy. Być może nastąpił długo oczekiwany przełom. a z Bośnią 26-latek znów udowodni wysoką klasę. Czas najwyższy.

5. Brak wyciągnięcia wniosków

- Jestem zadowolony, jeśli chodzi o zaangażowanie, dyscyplinę taktyczną i przesuwanie - powiedział selekcjoner w pomeczowej rozmowie z Jackiem Kurowskim w “TVP Sport”. Z jednej strony mamy taką wypowiedź Brzęczka, a z drugiej bolesne liczby, które obnażają brutalną prawdę. 35% posiadania piłki, jeden celny strzał, dwa razy mniej wymienionych podań. Jedyne rubryki jakie zdominowali podopieczni byłego trenera Wisły Płock, to liczba fauli i żółtych kartek. Ostatnie słowa, jakie kibic chce usłyszeć z ust trenera po takim występie, to “jestem zadowolony”. Nie ma powodów do zadowolenia czy choćby cienia optymizmu.
Najgorsze w tym wszystkim jest, że nie mówimy tutaj o jakiejś anomalii, odchyleniu od normy. Kilkumiesięczna przerwa od zgrupowań w pewnym stopniu wpłynęła na przygotowania, jednak akurat spotkanie z kadrą “Oranje” to idealny obraz kadencji 49-latka. Nijaka, miałka i do bólu nudna gra, a na koniec nie taki najgorszy wynik i mydlenie oczu na konferencjach. W eliminacjach “Biało-Czerwoni” wyglądali na ogół kiepsko, ale wygrywali. Wczoraj zaprezentowali się słabo, lecz przegrali różnicą zaledwie jednej bramki z renomowanym rywalem. Tylko ile można tuszować przeciętność?
To nie pierwszy, drugi, ani nawet trzeci tego typu mecz pod wodzą Jerzego Brzęczka. Czas na zmiany, symptomy poprawy, powiew świeżości. Jeśli nadal sukcesem będzie zaangażowanie i dyscyplina taktyczna, to na przyszłorocznym Euro wrócimy do starego schematu. Mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Brzmi nihilistycznie, ale trudno oczekiwać optymizmu po takim spotkaniu.
Skoro nasza reprezentacja boi się zaryzykować w meczu Ligi Narodów, to na Euro nie nastąpi nagły przełom. Niskim pressingiem i opieszałością w ofensywie świata nie podbijemy. Prędzej następni rywale wejdą w buty Memphisa Depaya, który wczoraj dał mały popis spod znaku “Joga Bonito”. Piętki, zakładane siatki, naturalna bezczelność w dryblingu.
Fakty są brutalne. Jeden zawodnik Lyonu zaserwował większe show, niż cała polska jedenastka. Z Amsterdamu wracamy bez goli, bez punktów i bez zalążków rychłego progresu. Ale przynajmniej Jerzy Brzęczek jest zadowolony.

Przeczytaj również