Bezkrólewie w Lidze Mistrzów. 5 faworytów do zastąpienia Realu Madryt na europejskim tronie

Bezkrólewie w Lidze Mistrzów. 5 faworytów do zastąpienia Realu Madryt na europejskim tronie
CosminIftode / shutterstock.com
Klęska Realu Madryt z Ajaksem, która przypieczętowała fatalny sezon „Królewskich” wydarzyła się już ponad tydzień temu, ale o jej efektach będziemy dyskutować jeszcze przez wiele tygodni. Każdy kibic piłki nożnej skupia się teraz na tym, która z ośmiu pozostałych drużyn zdoła przejąć po madrytczykach prym na arenie europejskiej.
Emocje, których mogliśmy doświadczyć w trakcie meczów 1/8 finału były tak naprawdę tylko przystawką przed daniami głównymi serwowanymi w dalszych fazach. Rezultat wspomnianego już dwumeczu Real-Ajax sprawił, że rywalizacja wydaje się jeszcze bardziej zacięta niż w ubiegłych latach. W końcu wreszcie hegemon ustąpił miejsca.
Dalsza część tekstu pod wideo
Apetyty na zdobycie tronu ma z pewnością każda z ośmiu ekip, które już niedługo stoczą batalie o najważniejsze europejskie trofeum. Nim dojdzie do losowania, które jeszcze bardziej podgrzeje atmosferę, skupmy się na potencjalnych faworytach rozgrywek. Która ekipa po finale na Wanda Metropolitano wzbogaci swoją gablotę o uszaty puchar?

Umarł król, niech żyje król

Ogromną chrapkę na piąty triumf w historii muszą mieć zawodnicy, którzy przyczynili się do brutalnej abdykacji dotychczasowych władców Europy. Ajax Amsterdam po wyeliminowaniu niepodważalnie najlepszej drużyny w historii rozgrywek wyrósł na naturalnego faworyta. Szczególnie jeśli zwrócimy uwagę na spektakularny styl, w jakim „Juden” tego dokonali.
Oczywiście, mogą pojawić się głosy studzące zapał wobec ekipy Erika ten Haga. W końcu to niedoświadczona ekipa, nie zawsze wszystko może im wychodzić tak jak miało to miejsce na Bernabeu, ale jeśli amsterdamczycy zdołaliby jednak powtórzyć poziom na jakim zagrali w dwumeczu z „Królewskimi” nic nie stoi na przeszkodzie, by ostatecznie sięgnęli po puchar.
Na razie finał, który odbędzie się 1 czerwca jest dosyć odległą wizją, ale jedno jest pewne – Ajaksu nie można lekceważyć. Zrobił to Real – pożałował. Jeśli pozostali ćwierćfinaliści popełnią ten błąd, amsterdamczycy znów udowodnią, że marzenia o kolejnym pucharze Ligi Mistrzów mogą stać się rzeczywistością.
Ekipy takie jak Ajax są niezwykle groźne, ponieważ potrafią narzucić styl każdemu rywalowi. Trudno jest obronić się przed morderczym pressingiem stosowanym przez niemal całą jedenastkę, która poza przygotowaniem kondycyjnym jest obdarzona doskonałą techniką.
Połączenie ogromnych umiejętności czysto piłkarskich z zaangażowaniem u takich zawodników jak de Jong, Tadić, Schone, Blind, Ziyech czy Mazraoui (w zasadzie można by przy tej okazji wymienić cały skład Ajaksu i żadne nazwisko nie byłoby kontrowersją) sprawia, że ewentualny rywal podopiecznych ten Haga w ćwierćfinale stanie przed piekielnie trudnym zadaniem.

Manchester – stolica futbolu

A jeśli już mowa o „piekle”, nie sposób wśród faworytów nie wymienić „Czerwonych Diabłów”, które tak jak Ajax zameldowały się w 1/4 finału po dokonaniu niesamowitego „comebacku”, czyli czymś co wręcz uwielbia Ole Gunnar Solskjaer.
Drużyna, która chce zdobyć Ligę Mistrzów musi umieć radzić sobie w ciężkich sytuacjach, a to stało się już znakiem rozpoznawczym Norwega trenującego Manchester. Jego podopieczni mimo porażki 0:2 na własnym stadionie i konieczności gry zawodnikami z rezerw potrafili odprawić z kwitkiem PSG.
Jeśli linia pomocy złożona z Chonga, Dalota i Greenwooda jest w stanie wyeliminować, co by nie mówić, drużynę złożoną z klasowych zawodników, jakimi dysponują paryżanie, nic nie stoi na przeszkodzie, aby United nawiązali do złotej ery za czasów sir Alexa Fergusona wygrywając Ligę Mistrzów. Solskjaer mógłby wtedy dołączyć do wąskiego grona ludzi, którzy triumfowali w tych rozgrywkach zarówno w roli piłkarza, jak i trenera.
Tego typu osiągnięciem może się poszczycić także Pep Guardiola, którego podopieczni w ostatnich tygodniach przypominają walec, rozjeżdżający każdego napotkanego rywala. 7:0 z Schalke było tylko kolejnym dniem w pracy dla drużyny, która w ostatnich tygodniach nie pozostawia złudzeń żadnemu przeciwnikowi.
Z Manchesterem City jednak jest taki problem, że niemal co roku wyglądają oni na „dream-team”, ekipę bez skaz, która w tym sezonie to już na pewno sięgnie po tytuł, ale zawsze niespodziewanie pojawia się zapora nie do przejścia.
Rok temu był to rozpędzony Liverpool Kloppa, który zdewastował obronę „Obywateli”, dwa lata temu Kylian Mbappe i spółka zweryfikowali marzenia mistrzów Anglii o podboju Europy. Trudno wyrokować w tym momencie czy scenariusz z poprzednich lat się powtórzy, ale na tę chwilę bez wątpienia można uznać City za poważnego kandydata do tytułu.

Mr. Champions League

To samo miano przysługuje również każdej drużynie, która ma ten przywilej posiadania w swoich szeregach Cristiano Ronaldo. W tym sezonie szczęśliwcami okazali się być turyńczycy, których Portugalczyk w pojedynkę wprowadził do najlepszej ósemki Europy. Przy okazji zniszczył marzenia sympatyków Atletico o ewentualnym triumfie na własnym stadionie.
Lata mijają, futbol się zmienia, ale dwumecz Juventusu z „Los Colchoneros” pokazał, że Cristiano w Lidze Mistrzów wciąż jest wielki, najlepszy w historii całych rozgrywek.
Z tak skuteczną maszyną w swoich szeregach Juventus ma w swoich rękach wszystkie karty potrzebne do pokonania pozostałych kontrkandydatów. Pozostaje kwestia tego, jak skorzysta z nich Massimiliano Allegri.
„Bianconeri” nie mogą już zagrać tak słabego spotkania, jak w pierwszym meczu na Wanda Metropolitano, jeśli chcą stawić się w Madrycie jeszcze raz – podczas finału całych rozgrywek. Jeśli kolejne mecze w fazie pucharowej pokażą, że porażka 2:0 z „Atleti” była tylko wypadkiem przy pracy, klątwa Juventusu w Lidze Mistrzów raczej stanie się odległą przeszłością.
W ubiegłych latach turyńczycy byli naprawdę bliscy sukcesu. W najważniejszych momentach brakowało koncentracji, lidera z krwi i kości, ale przybycie Ronaldo zniwelowało wszystkie te bolączki. Z CR7 w składzie żaden sympatyk „Juve” nie będzie musiał drżeć o spadek formy przed kluczowymi rozstrzygnięciami. A te będą miały miejsce już niedługo.

Ostatni bastion hiszpańskiej piłki

Real i Atletico pożegnały się z rozgrywkami niejako oddając Manchesterowi miano europejskiej stolicy futbolu. Honoru hiszpańskiej piłki będzie musiała bronić Barcelona.
Wymieniliśmy już 4 kandydatów do tytułu, wspomnimy jeszcze trzech, ale to właśnie Katalończycy zdają się być tym najpoważniejszym faworytem. W tej edycji podopieczni Ernesto Valverde jeszcze nie zaznali smaku porażki i przede wszystkim po drużynie z Camp Nou widać, że wyciągnęła wnioski względem poprzedniego sezonu.
Barcelona w ubiegłej edycji prezentowała się katastrofalnie w meczach wyjazdowych, co najlepiej podsumowuje bilans 3 remisów, zwycięstwo ze Sportingiem po golu samobójczym i bolesna porażka 0:3 z AS Roma. Spotkanie w stolicy Włoch uwypukliło wszystkie bolączki „Blaugrany”, która pożegnała się z marzeniami o szóstym triumfie w Lidze Mistrzów. Brutalna porażka wywarła wpływ na zawodników, którzy chcą teraz naprawić błędy z poprzednich lat.
Szumne zapowiedzi idą w parze z czynami. Kapitan, który zaznaczył, że Liga Mistrzów stanowi dla drużyny priorytet robi na boisku wszystko, aby odzwierciedlić swoje słowa. Motywację Leo w rozgrywkach europejskich odzwierciedlają niewyobrażalne liczby osiągane przez Argentyńczyka. 8 meczów skwitowanych 8 bramkami i 3 asystami – to musi robić wrażenie. O sile „Dumy Katalonii” prowadzonej przez Messiego boleśnie przekonał się Lyon w 1/8. Sytuacja może się powtórzyć również na kolejnych etapach rozgrywek.

12,5% szans

Wskazaliśmy drużyny, które na papierze wydają się być głównymi pretendentami do tytułu, ale nie oznacza to oczywiście, ze Porto, Liverpool czy Tottenham pozostają bez szans. Choćby mecze 1/8 pokazały, że miano faworyta może nijak się mieć do rzeczywistych boiskowych wydarzeń.
Po prostu na tę chwilę wydaje się, że Porto dysponuje zbyt nikłą jakością piłkarską, a Liverpool i Tottenham mogą nie wytrzymać trudów sezonu, biorąc pod uwagę, że niedługo dojdzie do najważniejszych rozstrzygnięć w Premier League.
Należy docenić wyeliminowanie odpowiednio Bayernu i BVB, ale warto pamiętać choćby, ze bez Virgila Van Dijka podopieczni Kloppa tylko zremisowali z monachijczykami w meczu na Anfield. W pierwszym ćwierćfinałowym meczu zabraknie Robertsona, zatem ewentualne szanse „The Reds” mogą zmaleć.
To samo teoretycznie tyczy się drużyny prowadzonej przez Mauricio Pochettino, która prezentuje dosyć niestabilną formę. Londyńczycy wyszli z grupy, mając tyle samo punktów co Inter, ale już z BVB zaprezentowali się znakomicie. Nie wiadomo, którą wersję „Kogutów” będzie nam dane zaobserwować w ćwierćfinałach.
Nierozsądne byłoby skreślanie czy to Tottenhamu czy też którejkolwiek z drużyn, patrząc na ogrom niespodzianek w poprzednich fazach. Wybraliśmy głównego faworyta w postaci Barcelony, ale choćby triumf Porto wcale nie jest niemożliwy.
Wszystkie 8 najlepszych europejskich drużyn w tym sezonie już za kilka tygodni zacznie właściwie od zera walkę o najważniejszy puchar w klubowej piłce. Dywagacje dotyczące faworytów, szans oraz losowania zajmą każdemu z nas jeszcze długie godziny i choć może zabrzmieć to banalnie wszystko tak naprawdę zweryfikuje boisko w Madrycie. Już 1 czerwca w mieście, gdzie pogrzebano nadzieje Realu na obronę pucharu, po trofeum sięgnie nowy mistrz klubowej piłki.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również