Buffon, Pazdan i Rosja, czyli 18 mgnień fazy grupowej mistrzostw Europy

Buffon, Pazdan i Rosja, czyli 18 mgnień fazy grupowej mistrzostw Europy
Marco Iacobucci EPP / Shutterstock.com
Po powiększeniu mistrzostw Europy faza grupowa przypominała nieco kolejną część eliminacji do właściwego turnieju. Czas na - ostrzegam: subiektywne - podsumowanie tego, co już za nami.


Dalsza część tekstu pod wideo
Trudno wybrać najlepszego piłkarza fazy grupowej, bo żaden z kandydatów nie zdominował mistrzostw. Dimitri Payet był najjaśniejszym punktem reprezentacji Francji. Eric Dier niespodziewanie stał się najważniejszym piłkarzem angielskiej drugiej linii, ale największą gwiazdą drużyn z Wysp Brytyjskich był Gareth Bale. Z każdym meczem rozpędzał się Ivan Perisić, który przeciwko Czechom i Hiszpanii miał momenty przebojowe. Największe wrażenie w dotychczasowych meczach zrobił jednak Andres Iniesta, choć zdaję sobie sprawę, że w tym przypadku mówimy o miłości od pierwszego spojrzenia, czyli spotkania z Czechami. Hiszpan na boisku nie rządził, to byłoby zbyt ordynarne określenie jego gry, lecz dyrygował tak subtelnie, że mógłby występować we fraku. Nikt jednak nie mógł mieć wątpliwości, od kogo w reprezentacji Hiszpanii zależało najwięcej. Iniesta jest często krytykowany za mało okazałe statystyki, ale to piłkarz, którego nie powinno się zamykać w ich ramach. Nie widać w nich ani harmonii, który nadaje grze, ani dyktowanego przez niego rytmu, ani też wpływu na partnerów z drużyny.


Najważniejszą interwencją fazy grupowej popisał się Daniel Subasić, który obronił rzut karny wykonywany przez Sergio Ramosa i pomógł wywrócić cały turniej do góry nogami. Gdyby Hiszpan strzelił, jego drużyna zapewne wygrałaby i mecz, i całą grupę. Było jednak inaczej: cwany Subasić obronił przeciętny strzał Ramosa, sędzia – choć powinien – nie kazał powtórzyć kontrowersyjnej jedenastki, a w końcówce Perisić jedną bramką zabrał Hiszpanom dwa zwycięstwa. Konsekwencji było więcej. Drabinka mistrzostw rozbiła się na połówki faworytów i „czarnych koni”, Chorwaci stali się mocnymi kandydatami do finału, a Iniesta już w 1/8 będzie musiał się namęczyć, by wyjść z klatki zbudowanej przez Włochów.


Najlepszą drużyną fazy grupowej była właśnie Chorwacja, która z każdym meczem, nie licząc nieszczęsnej końcówki przeciwko Czechom, grała coraz lepiej. Z Hiszpanią poradziła sobie nawet bez Luki Modricia. Turniej rozwija się dla Chorwatów obiecująco, a czołowe postaci kadry są w sile piłkarskiego wieku. Niezwykle regularny Darijo Srna ma co prawda 34 lata, ale Modrić, Mario Mandżukić i Vedran Corluka po 30, Ivan Rakitić – 28, a Perisić – 27. Nie będzie lepszego momentu dla tej grupy na osiągnięcie sukcesu w wielkim turnieju. Byłoby to też zwieńczenie najbardziej poruszającej historii mistrzostw. Srna po zwycięstwie z Turcją dowiedział się o śmierci ojca. Przed meczem z Czechami cały świat oglądał jego łzy.


Największą sensacją byli oczywiście Węgrzy, którzy byli jednymi z największych beneficjentów decyzji o powiększeniu liczby uczestników mistrzostw. Na EURO mieli być wśród najsłabszych, a są w drugiej rundzie. Trudno uwierzyć, by ich prosta gra dała więcej, mają za mało atutów, ale to i tak największy sukces tamtejszego futbolu od dziesięcioleci. Mówimy przecież o narodzie, który przeżył największą zapaść w dziejach futbolu.


Może więc to Bernda Storcka należałoby uznać za najlepszego trenera turnieju? To bardziej pytanie niż wybór. Niemiec ma wyjątkowo ograniczone możliwości, ale przebił szklany sufit i osiąga ze swoją drużyną wyniki zdecydowanie ponad stan. To samo mogą jednak o sobie powiedzieć i Michael O'Neill z Irlandii Północnej, którą kilka lat temu bił każdy, kto się nawinął, czy Lars Lagerback z Islandii. A zasłużone gratulacje po pierwszej fazie mogą też odbierać Ante Cacić z Chorwacji, Chris Coleman z Walii, Antonio Conte z Włoch i, a czemu niby nie, nasz Adam Nawałka.


W najbardziej niesamowitym meczu turnieju zagrały reprezentacje Węgier i Portugalii. Nie mówmy o poziomie, pozostańmy przy emocjach. Na boisku w Lyonie działy się rzeczy zadziwiające: niespodziewanie oglądaliśmy przeciwieństwo dość defensywnego turnieju, grad goli, wymianę ciosów, dwa rykoszety dające bramki Węgrom po uderzeniach Balazsa Dzsudzsaka, a nawet Richarda Guzmicsa z Wisły zatrzymującego Cristiano Ronaldo. Może najdłużej ze wszystkiego pozostaną obrazy z końcówki: Portugalczycy nie chcieli już atakować po zwycięstwo w grupie, ale zwalniali grę, byle tylko nie nadziać się na kolejną kontrę i nie odpaść z turnieju. To właśnie oni byli największym rozczarowaniem fazy grupowej. Mieli awansować łatwo, ale drugą rundę gonili bardzo rozpaczliwie. Nie przekonuje pomysł Fernando Santosa na tę drużynę; nieustannie dziwi, że Portugalczycy od lat nie mogą doczekać się porządnego środkowego napastnika.


W ramach tego spotkania oglądaliśmy jeszcze jeden mecz – Cristiano Ronaldo z Węgrami i partnerami z drużyny. To było największe show jednego piłkarza w fazie grupowej. Jedna z kamer mogłaby pokazywać tylko Ronaldo, a i tak nie musiałoby być nudno. Z początku była głównie opera mydlana – Ronaldo dąsał się, stroił miny, machał rękoma – a w końcu zaczął dobrze grać w piłkę. Gdyby nie on, to Portugalii nie byłoby już na EURO.


Z drużyn, które pożegnały się z turniejem, najbardziej żal Albanii. Jej występ na EURO był wyjątkowo nieszczęśliwy: zaczął się od straty gola po błędzie bramkarza, potem była czerwona kartka dla kapitana i kilka niewykorzystanych okazji do wyrównania w meczu ze Szwajcarią. Z Francją – dzielna gra i porażka na samym finiszu. Wreszcie zwycięstwo z Rumunią, które na kilka dni dało nadzieję na awans do kolejnej rundy. Na nadziej się skończyło. Kiedyś w takich przypadkach mówiono, że drużyna zapłaciła frycowe.


Nikt nie żałuje za to reprezentacji Rosji, która była bezwzględnie najgorszą drużyną mistrzostw. Znamy ten scenariusz z wielu turniejów w XXI wieku. Najpierw Rosjanie mocno walczą o awans, a potem wysyłają na wielki turniej smutną, toporną i zniechęconą drużynę. Dwa lata przed mundialem na swoim terenie Rosjanie są w totalnej rozsypce. Wiarę na dobry występ mogą pokładać chyba tylko w tym, że gorszy występ trudno sobie wyobrazić.


Z obecności Rosjan na EURO 2016 zapamiętamy niestety tylko burdy chuliganów. Nie tylko oni byli winni: zadymy robili też Anglicy, między sobą bili się Polacy, do przerwania meczu doprowadzili Chorwaci, a do wszystkiego ochoczo dołączali się inni, łącznie z miejscowymi. Te incydenty były najsmutniejszymi wydarzeniami podczas fazy grupowej. Tak chuligańskiego turnieju nie było od EURO 2000.


Najpiękniejszego gola w pierwszej rundzie strzelił Payet, który uratował Francję w meczu otwarcia z Rumunią. Jednym trafieniem przedstawił się szerokiej publiczności lepiej niż bardzo udanym sezonem w Premier League. Można się tylko spierać, czy ładniejsza była jego bramka, czy najlepsza asysta mistrzostw, którą dał Leonardo Bonucci. W meczu Włochów z Belgami precyzyjnie rzucił piłkę na ponad czterdzieści metrów, czego Emanuele Giaccheriniemu po prostu nie wypadało zmarnować. Nie ma już we włoskiej kadrze Andrei Pirlo, ale zdarzają się podania, na których mógłby postawić swój znak jakości.


Najwięcej pasji ma w sobie Gianluigi Buffon. Stary mistrz, który widział wszystko, a wygrał prawie wszystko, śpiewa hymn z przejęciem, którego nie ogląda się u zawodowych piłkarzy. Zwycięstwo z Belgią świętował, jakby właśnie został mistrzem Europy. Urzekające.


Największą przyjemność w fazie grupowej czerpaliśmy oczywiście z gry reprezentacji Polski. Całe dziesięciolecia minęły od czasu, gdy ostatni raz liczyliśmy się na wielkim turnieju. Nasze marzenia nie prysły po meczu otwarcia, ale stają się coraz bardziej zuchwałe. Kiedyś z tego balona ujdzie powietrze, ale i tak będziemy ten turniej wspominać inaczej niż poprzednie starty kadry w wielkich turniejach w XXI wieku. Na razie cieszmy się chwilą, bo dla wielu z nas to zupełnie nowa, nieznana wcześniej rzeczywistość.


Z polskiego punktu widzenia najbardziej niespodziewanym bohaterem mistrzostw był Michał Pazdan. Przed turniejem o obronie mówiliśmy jako o najsłabszej formacji naszej drużyny, partnera Kamila Glika na środku defensywy – ktokolwiek by nim nie był – uznawaliśmy za najbardziej prawdopodobną minę. Stało się jednak coś trudnego do przewidzenia: Pazdan, wyjąwszy mecz z Irlandią Północną, grał bardzo dobrze, chwaliły go media z całego świata, a wiele z nich umieściło go w swoich jedenastkach fazy grupowej. 


Najbardziej zawiedzeni jesteśmy oczywiście z powodu braku goli Roberta Lewandowskiego, który w tym roku jeszcze nie trafił dla reprezentacji Polski. Nasz kapitan poświęca się dla drużyny, mocno pracuje na boisku, ale musi być chyba lekko zażenowany, że wyszukuje się dla niego zastępcze pochwały. Na EURO nie ma jednak łatwo: szuka miejsca na całej szerokości boiska, piłkę otrzymuje daleko od pola karnego, a w nim nie ma swobody. Gdy już ją miał, to okazji nie wykorzystał. I to właśnie ogromny powód do rozczarowania. Goli w tak dobrych sytuacjach, jak w meczu z Ukrainą, od napastnika światowego formatu trzeba po prostu wymagać. W dalszej części właśnie jedna sytuacja może przesądzić o sukcesie albo jego braku.


Mieliśmy w fazie grupowej trochę niemile widzianej turniejowej dłużyzny i niezbyt atrakcyjnych meczów. Teraz musi być lepiej. Powiększenie mistrzostw spowodowało rozwodnienie fazy grupowej, ale już decydująca część turnieju zapowiada się pasjonująco.
Źródło: własne

Przeczytaj również