Bundesliga. Marco Reus to jeden z najbardziej pechowych piłkarzy. U lekarzy spędził aż 800 dni!

Marco Reus to jeden z największych futbolowych pechowców. U lekarzy spędził aż 800 dni!
YouTube
Kontuzje to zmora piłkarzy. Jeden nieuważny ruch czy ostre wejście przeciwnika i nagle cały świat piłkarza może się zawalić. Przerwa od gry może przekreślić marzenia o wielkiej karierze lub nawet ją zakończyć. Znamy wielu graczy, którym urazy utrudniły rozwinięcie skrzydeł w pełni. Niewielu było jednak takich jak Marco Reus.
Osiągał ogromne sukcesy, zapracował na miano jednego z najlepszych piłkarzy w swojej ojczyźnie. Jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy Borussii Dortmund i Bundesligi. Brzmi to naprawdę świetnie, ale mimo tego Niemiec może czuć niedosyt.
Dalsza część tekstu pod wideo
Problemy zdrowotne sprawiły, że cały czas był wybijany z rytmu i opuścił kilka ważnych turniejów reprezentacyjnych. W mojej opinii jest to przypadek absolutnie wyjątkowy. To nie gość taki, jak Hargreaves czy Diaby, którym kontuzje uniemożliwiły dojście do wysokiego poziomu.
To zawodnik klasy światowej, który bez kontuzji mógłby być jeszcze lepszy. Aż strach pomyśleć, jak dobry, bo wyimaginowany „sufit” ma zawieszony naprawdę wysoko.

Skreślony za młodu, ale pokazał klasę

Historię Marco Reusa można porównać do „Brzydkiego kaczątka”. Urodził się w Dortmundzie, już w wieku czterech lat zaczął trenować piłkę nożną. Miejsce urodzenia, pasja do futbolu… wszystko było jasne – cel był jeden, czyli gra dla BVB.
- W domu używałem mandarynek i jabłek jako piłek, to pomogło moim rodzicom w podjęciu decyzji o zapisaniu mnie do klubu – mówił w rozmowie z oficjalnym portalem Bundesligi.
Zakochany w futbolu młody Marco dołączył do szkółki klubu z Signal Iduna Park w wieku sześciu lat. Po dekadzie gry w grupach młodzieżowych i awansie do zespołu U-17 został jednak pożegnany. Powodem były jego słabe warunki fizyczne.
Wylądował w Rot Weiss Ahlen, potem trafił do Borussii Mönchengladbach. Tam, już w Bundeslidze, przedstawił się szerszej publiczności, stając się jednym z najgłośniejszych nazwisk niemieckiej ekstraklasy.
W swoim ostatnim sezonie na Borussia Park strzelił aż 18 bramek i zanotował 13 asyst w samej Bundeslidze! Nie mogło więc dziwić, że latem 2012 roku łączony był z przenosinami do Arsenalu czy Bayernu. Wybrał jednak klub z miasta swojego urodzenia.
„Borussen” byli wówczas na fali. Poprzednie dwie kampanie zakończyli z mistrzostwem kraju na koncie. Ich nowy nabytek wdarł się jednak do składu i od razu pokazał, że 17 milionów euro, które kosztował, było prawdziwą okazją.

Błogosławieństwo, ale i przekleństwo

Z miejsca stał się kluczowym ogniwem zespołu Jürgena Kloppa i rozkochał w sobie kibiców, nie tylko grą, ale i przywiązaniem do barw klubowych. Lewandowski, Götze czy Aubameyang opuścili Westfallen Stadion. Reus nie dał się jednak skusić.
Łączony był z Manchesterem United, Chelsea, Barceloną czy Realem Madryt, ale nie uległ. Za swoją wierność został wynagrodzony nie lada wyróżnieniem. Od początku sezonu nosi na ramieniu opaskę kapitańską.
Jego znaczenie dla zespołu BVB jest ogromne, ale widać to tak naprawdę dopiero, gdy go brakuje. Przez lata Reus stopniowo stawał się motorem napędowym i absolutnie niezastąpionym ogniwem.
Właśnie z tego powodu ofensywny pomocnik jest zarazem największym atutem, ale i największym problemem „Die Borussen”. Jego kruche zdrowie sprawia, że wszelkie urazy powodują wyraźną zniżkę formy drużyny.
Odpowiednich zastępców brak. Wszyscy, którzy są w stanie dorównać 29-letniemu Niemcowi, opuszczają klub. Gdy tylko łapie się za nogę, serca fanów jego zespołu zamierają.

Liczby nie kłamią

Według danych portalu Transfermarkt w ciągu sześciu i pół lat od opuszczenia zespołu „Źrebaków” urodzony w Dortmundzie piłkarz spędził w gabinetach lekarzy łącznie 799 dni. Ominęło go w tym czasie 108 spotkań (w żółtej koszulce zagrał w sumie 232 razy).
Sezon 2012/13 – bezpośredni udział przy 26 bramkach. Kolejny – aż 32. Tyle dawał ekipie z Dortmundu zdrowy Reus. Gdy zaczęły się jego częste problemy zdrowotne, w klubie stawiali sobie jedno, kluczowe pytanie. Jak załatać taką lukę?
Inne statystyki Reusa są równie imponujące. Jest rekordzistą Bundesligi, jeśli chodzi o prędkość biegu - zmierzono mu ponad 34 kilometry na godzinę! Nie pobił go nawet sam Aubameyang.
Praktycznie za każdym razem dłuższy brak Reusa wiązał się ze spadkiem formy jego klubu. Widoczne jest to zwłaszcza w ostatnich latach, kiedy Borussia sprzedaje coraz częściej.
Przykładowo, w tym sezonie ekipa Luciena Favre’a zdobywa średnio 2,3 punktu na mecz, gdy kapitan wychodzi na boisko. Kiedy go brakuje, liczba ta spada do zaledwie 1,7 pkt.
Jeszcze gorzej wyglądają statystyki strzeleckie BVB pod nieobecność 29-latka. Bez niego trafiają do siatki niemal dwa razy rzadziej niż z nim (1,33 gola na mecz do 2,55). Mówi się, że doceniasz coś dopiero, jeśli coś stracisz. W przypadku 37-krotnego reprezentanta Niemiec to czysta prawda.
Kryzys formy liderów Bundesligi zbiegł się w czasie z kontuzją przywodzicieli ich kluczowego zawodnika. To nie jest przypadek! To oczywisty związek przyczynowo-skutkowy. Rozczarowujący wynik z Augsburgiem również wydaje się efektem tego, że kapitan drużyny z Dortmundu jeszcze nie wrócił do swojej optymalnej dyspozycji.

Gdyby nie delikatne zdrowie, mógłby być kimś więcej

Niektórych z Was może zdziwić, że piłkarz, którego wziąłem na celownik, przywdziewał reprezentacyjny trykot zaledwie 37 razy. Przypominam, on ma 29 lat!
No, ale znowu – urazy. Problemy zdrowotne wykluczyły Marco Reusa z udziału w mundialu w 2014 roku. Kontuzja przekreśliła szansę na odniesienie największego możliwego dla piłkarza sukcesu i w jego gablotce brakuje medalu za zdobycie mistrzostwa świata. Ominął też Euro 2016 i Puchar Konfederacji, który był rozgrywany rok później.
Może to i kontrowersyjna teza, ale śmiem twierdzić, że Marco Reus jest najlepszym niemieckim piłkarzem ofensywnym, jakiego miałem okazję oglądać. Ogromnie żałuję, że jego karierę naznaczały takie problemy.
To, z jaką swobodą poruszał się z piłką, jak bezczelnie potrafił ograć rywala… to było po prostu nie do podrobienia. Do tego można jeszcze dodać strzały z dystansu, świetne podania prostopadłe i zmysł do gry kombinacyjnej.
Ten gość pasowałby do Barcelony, Realu, Juve, Manchesteru City… Chyba w każdym z zespołów na świecie mógłby pełnić ważną rolę. Z jednej strony wydaje się, że sam postanowił zostać w BVB, ale z drugiej... może to tylko iluzja?
Może każdy z tych klubów nie chciał wydawać ogromnej sumy pieniędzy na gościa, który jest jak bomba zegarowa? Nigdy nie było wiadomo, kiedy złapie uraz, ale wszyscy wiedzą, że prędzej czy później to nastąpi.
I tutaj dochodzimy do bardzo ważnego pytania. Czy tak „kontuzjogenny” piłkarz może być graczem klasy światowej? Moim zdaniem można tak o nim powiedzieć, w końcu to umiejętności decydują o statusie gwiazdy.
Niestety, nie można jednak powiedzieć, że taki zawodnik osiągnął wszystko, co mógł. Być może moglibyśmy dziś wymieniać Reusa, raczej nie obok Messiego czy Ronaldo, ale Suareza, Lewandowskiego czy Kane’a.
Chociaż poziomem swojej gry nie odstaje od nich, to zwyczajnie nie jest w stanie utrzymać optymalnej formy przez odpowiednio długi czas. A szkoda, bo jest wręcz „pysznym” piłkarzem.
Uwielbiam oglądać jego grę. I chociaż raczej nie będzie żałował swojej kariery, to z pewnością zarówno on sam, jak i jego fani, będą mogli czuć niedosyt, bo kontuzje uniemożliwiły mu sięgnięcie swojego „sufitu”.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również