Byli największą rewelacją ostatnich mundiali, dziś grają na peryferiach. "Historia może się powtórzyć"

Byli największą rewelacją ostatnich mundiali, dziś grają na peryferiach. "Historia może się powtórzyć"
Wang Dongzhen/Xinhua/PressFocus
Jako neutralni kibice kochamy historię piłkarskich kopciuszków, którzy rzucają wyzwanie faworyzowanym gigantom. W ostatnich latach trudno o piękniejszy przykład walecznego underdoga niż reprezentacja Kostaryki. Osiem lat temu “Los Ticos” sprawili jedną z największych sensacji. I niewykluczone, że historia ta może się powtórzyć.
- Kto to jest? Kto to jest? - krzyczeli angielscy kibice, kiedy przed mundialem w 2014 roku “Synom Albionu” wylosowano Kostarykę.
Dalsza część tekstu pod wideo
Odpowiedź na to jakże istotne pytanie nadeszła bardzo szybko. Kostarykanie nie przejmowali się bowiem tym, że na pozór kompletnie nie pasują do grona reprezentacji, z którym przyszło im się mierzyć. Z jednej strony Urugwajczycy, zdobywcy pierwszego mistrzostwa świata w historii, z drugiej Włosi, którzy chcieli wrócić na piłkarski Panteon, z trzeciej wreszcie aż nazbyt dumni Anglicy ze standardowym hasłem: “Football’s coming home”. Na turnieju w Brazylii Brytyjczycy faktycznie wrócili do domu. I to już po trzech meczach. A to w dużej mierze za sprawą niesamowitych “Los Ticos”.

Epokowe szaleństwo

- Nieważne jak daleko dojdę, flaga mojego kraju będzie wyznaczała mi drogę - powiedział Kendall Waston, reprezentant Kostaryki.
Podniosłe hasła towarzyszyły drużynie, która na papierze nie miała prawa odnieść w 2014 roku jakiegokolwiek sukcesu. Przed turniejem w Brazylii kadrze tej tylko raz udało się wyjść z grupy na mistrzostwach świata. Już mecz otwarcia pokazał jednak, że podopieczni Jorge Pinto mają apetyt, aby napisać nową historię. Na dzień dobry Kostarykanie pokonali Urugwaj 3:1. W kolejnym meczu “Los Ticos” byli tłamszeni przez Włochów, mieli niziutkie posiadanie piłki, ale jedna akcja, jeden ofensywny wypad Bryana Ruiza wystarczył, aby pokonać “Squadra Azzurra”. Zatem już po drugim spotkaniu Kostaryka zapewniła sobie awans do fazy pucharowej. W kraju zapanowało istne szaleństwo, po zwycięstwie nad Włochami ustanowiono dzień wolny, bo nikt nie wyobrażał sobie nawet, żeby spędzać czas w inny sposób niż świętując. Spokój zachowywali jedynie sprawcy tego sukcesu.
- Dopóki nie wrócimy do domu, a mam nadzieję, że to prędko nie nastąpi, nie będziemy zdawali sobie sprawy z tego, co dokonaliśmy. Na razie musimy patrzeć tylko na kolejny mecz, nie ma czasu, żeby mówić: “O, zrobiliśmy coś wielkiego”. Jeśli przez chwilę pomyślimy, że już zrobiliśmy swoje, to natychmiast pożegnamy się z turniejem - podkreślał Celso Borges, jeden z liderów Kostaryki.
W 1/8 finału zespół z Ameryki Środkowej dokonał kolejnego cudu. Przeciwko Grecji “Los Ticos” przez ponad godzinę musieli grać w osłabieniu po czerwonej kartce Oscara Duarte. “Hellada” w doliczonym czasie gry zdobyła bramkę na wagę dogrywki, co mogłoby złamać morale wielu drużyn. Ale Kostarykanie nie poddali się, przetrwali dodatkowe dwa kwadranse i odnieśli zwycięstwo po serii rzutów karnych. Niekwestionowanym bohaterem tamtego meczu został niesamowity Keylor Navas, który dokonywał prawdziwych cudów między słupkami. Do historii przeszły występy Guillermo Ochoi na tym mundialu, jednak prawdopodobnie to Kostarykanin grał na jeszcze wyższym poziomie.
Piękna przygoda Kostaryki z przedostatnimi mistrzostwami świata dobiegła końca dopiero w ćwierćfinale. Zespół Jorge Pinto znów postawił wyżej notowanym rywalom niezwykle trudne warunki, wytrzymując 120 minut bez straty gola. Kostarykanie nie zdołali jednak awansować do najlepszej czwórki za sprawą słynnego już manewru Louisa van Gaala. Tuż przed serią rzutów karnych selekcjoner zmienił bramkarza, wprowadzając na murawę Tima Krula. Ten sam ukoronował się na boisku. Kostaryka przegrała mecz, chociaż była jednym z największych zwycięzców całego turnieju.
- Nadaliśmy Kostaryce odpowiedni status w futbolu. Nie osiągnęliśmy tego wyniku, dzięki szczęściu czy kilku dobrym chwilom. W każdym meczu wychodziliśmy na boisku po to, żeby walczyć i wygrać. Dokonaliśmy czegoś historycznego i mogę tylko być dumny z piłkarzy - podsumował później selekcjoner Jorge Pinto.

Gdzie oni teraz grają?

Mundial to prawdopodobnie największe okno wystawowe w światowym futbolu. Kostarykanie po spektakularnym turnieju również stali się łakomymi kąskami na rynku transferowym. W efekcie w 2014 roku Keylor Navas zamienił Levante na Real Madryt. Doświadczony bramkarz mimo upływu lat utrzymał się na światowym szczycie, zdobywając z “Królewskimi” wszystkie możliwe trofea. W ostatnich miesiącach golkiper musi godzić się z rolą rezerwowego w PSG, jednak mimo wszystko pozostał w elicie. Zaś jego koledzy z kadry już nie poradzili sobie tak dobrze.
Spośród zawodników z pola zdecydowanie największym potencjałem dysponował Joel Campbell. Skrzydłowy był rewelacją mistrzostw, przez co wiązano duże nadzieje z tym, że odnajdzie się również w Arsenalu. Z perspektywy czasu można jasno stwierdzić, że “Kanonierzy” nie byli pisani reprezentantowi Kostaryki. Problem w tym, że odkrył on to zdecydowanie za późno. Campbell przez lata był odsyłany do różnych klubów. Wystarczy przytoczyć, że jako piłkarz Arsenalu zaliczył on więcej wypożyczeń niż strzelonych goli na Emirates. Niestety, w żadnej drużynie nie zagrzał długo miejsca. Dopiero dwa lata temu skrzydłowy osiadł na dłużej w meksykańskim Club Leon, gdzie radzi sobie stosunkowo solidnie. W tym sezonie zanotował dwie bramki i sześć asyst. Mimo wszystko wydawało się, że w wieku 30 lat będzie on w zupełnie innym momencie swojej kariery.
- Inny piłkarz mógłby pomyśleć, że woli zostać w Arsenalu, wielkim klubie, mieć dobrą pensję i żyć w ładnym mieście. Ale ja nie jestem takim zawodnikiem. Wolałem odejść, aby móc regularnie grać - tłumaczył.
Poza Keylorem Navasem zdecydowanie najwyższy poziom w piłce klubowej utrzymał Cristian Gamboa. Prawy obrońca tuż po mundialu został kupiony za 2,5 mln euro przez West Bromwich Albion. W ostatnich sezonach regularnie występuje w Bundeslidze, broniąc barw Bochum, gdzie w prawie każdym meczu gra po 90 minut. Pozostałym architektom sukcesu Kostaryki wiedzie się o wiele gorzej.
Większość kluczowych członków tamtej kadry występuje obecnie na peryferiach futbolu, głównie w rodzimej lidze. Kapitan Bryan Ruiz po mundialu w 2014 roku trafił do Sportingu, ale teraz jest graczem kostarykańskiego LD Alajuelense. W klubie dzieli szatnię z innym uznanym kadrowiczem, Celso Borgesem. Ten po mistrzostwach spróbował swoich sił w Deportivo La Coruna, jednak nie zdołał podbić Półwyspu Iberyjskiego. W Alajuelense znajdziemy jeszcze Giancarlo Gonzaleza, który osiem lat temu kosztował Palermo 3,8 mln euro. Nie była to udana inwestycja klubu z Sycylii. W lidze kostarykańskiej grają również Yeltsin Tejeda (Herediano) oraz Christian Bolanos (Saprissa). Oscar Duarte po nieudanych przygodach w Espanyolu i Levante znalazł się w arabskim Al-Wehda FC. Junior Diaz rok temu zakończył piłkarską karierę. A ostatni członek wyjściowej jedenastki, czyli Michael Umana, od stycznia jest zawodnikiem bez klubu.

Powtórka z rozrywki?

Losy bohaterów z 2014 r. zdecydowanie nie ułożyły się tak, jak można było zakładać na fali entuzjazmu tuż po brazylijskim turnieju. Nieudane kariery większości piłkarzy są jednak dowodem na to, że Kostaryka dokonała prawdziwego cudu, walcząc o półfinał mundialu. To nie był zespół złożony ze złotego pokolenia danej generacji zawodników. Prędzej zbieranina solidnych żołnierzy, którzy dzięki walce, uporowi i jedności osiągnęli coś historycznego. Kostaryka kilkadziesiąt temu rozwiązała własną armię, ale na każdym wielkim turnieju jedenastu wojowników dumnie broni jej honoru.
Nie inaczej będzie w Katarze, ponieważ na mundial awansowała drużyna, którą łączy wiele podobieństw względem ekipy z 2014 roku. Przede wszystkim mowa tu o konkretnych nazwiskach doświadczonych reprezentantów. Lata mijają, ale nieśmiertelni Celso Borges, Bryan Ruiz czy Oscar Duarte nadal są ważną częścią tej drużyny. Żaden z nich nie jedzie na mundial w roli tzw. atmosferovicia, ale jako filar reprezentacji.
Styl “Ticos” także nie uległ zmianie. Kostaryka nadal skutecznie tuszuje własne mankamenty, nadrabiając braki zaangażowaniem i umiejętnością zamurowania dostępu do swojej bramki. W eliminacjach do mundialu ekipa prowadzona przez Luisa Fernando Suareza zachowała aż osiem czystych kont. Straciła nawet mniej goli od prężnie rozwijającej się drużyny Stanów Zjednoczonych. Malutkie państwo znad Morza Karaibskiego znów udowadnia, że może dokonywać wielkich rzeczy.
- W naszej drużynie nie ma magii. Jest po prostu serce, które wkładamy w każdy występ, ponieważ wiemy, że reprezentujemy każdego mieszkańca Kostaryki - przyznał niedawno Celso Borges.
Reprezentanci Kostaryki przed każdym meczem krzyczą hasło: “Anita Mikilona”. Słowa te pochodzą z dialektu Bribri, którym posługuje się rdzenna część mieszkańców, a oznaczają: “razem do końca”. Przy rywalach grupowych w postaci Niemców, Hiszpanii i Japonii można by założyć, że Kostaryka zostanie razem tylko do końca fazy grupowej. Historia uczy nas jednak, że tej reprezentacji nigdy nie warto lekceważyć przed pierwszym gwizdkiem. Navasa, Borgesa, Ruiza, Campbella i innych stać na to, aby znów oczarować cały świat.

Przeczytaj również