Cała nadzieja w zimowym okienku. Reprezentanci Polski muszą znaleźć kluby do grania

Cała nadzieja w zimowym okienku. Reprezentanci Polski muszą znaleźć kluby do grania
Dziurek / Shutterstock.com
Trzy ostatnie zgrupowania „Biało-czerwonych” upłynęły pod znakiem żarliwych dyskusji, dotyczących piłkarzy, którzy zmagają się z ogromnymi problemami z regularną (lub nawet sporadyczną) grą w swoich klubach. Już za nieco ponad miesiąc rozpocznie się zimowe okienko transferowe, które musi zostać odpowiednio wykorzystane przez kadrowiczów, którzy aktualnie odcinają kupony na trybunach.
Nadchodzi pora na rozwiązanie sytuacji, negatywnie wpływającej przede wszystkim na poszczególnych zawodników i poziom przez nich prezentowany w narodowych barwach. W końcu powoli zbliżają się mecze eliminacyjne, które zdecydują o awansie na EURO 2020.
Dalsza część tekstu pod wideo
Co prawda kluby z topowych europejskich lig zwykle dążą do posiadania jak najszerszej kadry, aby być przygotowanym na ewentualne plagi kontuzji i zawieszeń, ale raczej nie powinno być żadnych problemów z odejściem zawodników, którzy w hierarchii zajmują jedne z ostatnich miejsc.
Problem za to na razie ma Jerzy Brzęczek, ponieważ z jednej strony jest on krytykowany za powoływanie graczy, którzy stali się kibicami VIP w swoich klubach, ale istnieje druga strona medalu w postaci braku jakichkolwiek alternatyw.
Można ganić 47-letniego szkoleniowca za powołania Błaszczykowskiego czy Bednarka, ale prawda jest taka, że będąc w formie, ci zawodnicy, zdecydowanie przerastają umiejętnościami odpowiednio Frankowskiego, jak i Cionka. Aby jednak wrócić do optymalnej dyspozycji muszą oni jak najszybciej zmienić barwy klubowe.

Pozostać na wyspach

Pierwszym kadrowiczem, który powinien jak najmocniej zabiegać o transfer już w zimowym okienku jest wspomniany już Bednarek, który w hierarchii Marka Hughesa jest już na równi ze sprzątaczkami i przypadkowymi przechodniami.
Z ogromnym smutkiem można obserwować jak co tydzień polski stoper jest odsyłany na trybuny, biorąc pod uwagę fakt, iż w ubiegłym sezonie nic nie wskazywało na to, że Bednarek straci zaufanie trenera.
Pierwsze mecze w barwach „Świętych” również napawały optymizmem. Początkowo Bednarek oczywiście obserwował większość meczów z wysokości trybun, ale wszystko zmieniło się po kontuzji Stephensa.
Wychowanek Lecha wskoczył do pierwszego składu i już w wymagającym debiucie z Chelsea strzelił bramkę. Kolejne mecze w jego wykonaniu były równie imponujące, co potrafili docenić również kibice „Świętych”.
Niestety nadszedł nowy sezon, na St. Mary’s Stadium za niebagatelną kwotę 25 milionów euro (rekord transferowy klubu) trafił Jannik Vestergaard i Bednarek może zapomnieć o miejscu w kadrze meczowej, o pierwszym składzie nie wspominając.
Doszło już do tak kuriozalnej sytuacji, że były obrońca Lecha rozegrał w tym sezonie więcej minut w narodowych barwach niż w Southampton. To musi się natychmiast zmienić i najlepszym wyjściem wydaje się być krótkoterminowe wypożyczenie do klubu z niższej ligi angielskiej.
22-latek posiada na razie zbyt małe umiejętności, aby wygryźć ze składu Hoedta czy Vestergaarda, ale praktycznie żaden klub z Championship nie posiada w swojej kadrze dwóch lepszych stoperów niż Bednarek. Regularna gra pozwoliłaby mu na poczynienie postępów, które będą mogły zaważyć o miejscu w składzie Southampton na kolejny sezon.
Ważne jest pozostanie Janka na „Wyspach”, ponieważ gra w niższej lidze angielskiej spowodowałaby, że reprezentant Polski z niezbyt pewnego chłopca przemieniłby się w stopera z krwi i kości.
W Championship wielu napastników przypomina prawdziwe wieże, zatem regularna rywalizacja z nimi mogłaby pozytywnie wpłynąć na umiejętności, którymi na razie Bednarek nie grzeszy, czyli siłę, pewność w walce bark w bark i równowagę. Wystarczy przecież przypomnieć sobie niedawny gol Jankto, aby zobaczyć wszystkie mankamenty wychowanka Lecha.
Manewr ogrywania młodych stoperów w niższych ligach, gdzie mają oni przemienić się w prawdziwych defensywnych potworów, jest dosyć często stosowany przez angielskie drużyny. Gary Cahill był wypożyczany z Aston Villi do Burnley, Rio Ferdinand z West Hamu do Bournemouth, John Terry z Chelsea do Nottingham Forest. Warto zaznaczyć, że wszystkie kluby, do których trafiali ci niezwykle renomowani stoperzy występowały wówczas w drugiej lub trzeciej lidze.
Nawet Jack Stephens, czyli jeden z rywali Bednarka na środku obrony musiał przez lata udowadniać swoją jakość na wypożyczeniach w takich futbolowych „tuzach” jak Swindon Town, Middlesbrough i Coventry City.
Bednarek powinien w najbliższym oknie transferowym dołączyć do szerokiego grona stoperów, którzy, aby odnieść sukces w Premier League musieli przejść swoiste ochrzczenie w Championship. Skorzysta na tym zawodnik, klub, ale przede wszystkim kadra, która podczas marcowych meczów eliminacyjnych musi oprzeć na kimś defensywę.
Na mundialu w Rosji 22-latek udowodnił, że Polacy mogą w nim upatrywać prawdziwego lidera linii obrony, ale, aby wrócić do wysokiej formy, Bednarek musi znaleźć ekipę, gdzie trener będzie zaczynać układanie składu od jego osoby. Wtedy problemy „Biało-czerwonych” z defensywą również powinny odejść w zapomnienie.

Powrót do nietrwałych korzeni

W jeszcze gorszym położeniu znalazł się były kapitan reprezentacji, z którego oczywiście również częściej korzysta Jerzy Brzęczek niż klubowy trener. Jakub Błaszczykowski spędził w tym sezonie na murawie 19 minut w barwach Wolfsburga, co jest wynikiem iście kompromitującym.
W jego przypadku żadne wypożyczenie raczej nie wchodzi w grę, ponieważ ze względu na wiek (14 grudnia Kuba skończy 33 lata) nikt na Volkswagen-Arena nie wiąże z nim przyszłości. Kontrakt polskiego skrzydłowego z „Wilkami” wygasa już w czerwcu, więc teoretycznie mógłby on w styczniu znaleźć klub, do którego trafiłby dopiero 1 lipca.
Taka opcja byłaby jednak korzystna wyłącznie pod kątem finansowym, a akurat Błaszczykowski zdążył już udowodnić, że pieniądze nie są dla niego najważniejszą wartością.
Aspekt sportowy natomiast prezentuje się w ten sposób, że Błaszczykowski powinien jak najszybciej dogadać się z działaczami Wolfsburga, aby polubownie rozwiązać kontrakt, rezygnując z sowitej pensji, którą otrzymywałby jeszcze przez pół roku siedzenia na trybunach.
Kadra nie może czekać do startu przyszłego sezonu na powrót Kuby do regularnej gry, a zresztą sam zawodnik z całą pewnością szybciej wróci do optymalnej dyspozycji po półrocznej hibernacji, niż po całym straconym sezonie.
W kwestii potencjalnego nowego pracodawcy Kuby, dotychczas mówiło się jedynie o Wiśle Kraków jednak tutaj pojawia się kolejna przeszkoda, bo „Biała Gwiazda” zmaga się obecnie z ogromnymi problemami finansowymi. Doszło już do tak niecodziennych scen jak opłacanie piłkarzy przez kibiców.
Zadłużenie klubu jest tak duże, że zaczynają pojawiać się pierwsze głosy o ogłoszeniu upadłości. Wszystko może uratować przejęcie Wisły przez firmę Noble Capital Partners Ltd, która specjalizuje się w sprzedaży i kupnie spółek.
Jeśli angielskie konsorcjum rzeczywiście objęłoby rządy na Reymonta 3, nic nie stałoby na przeszkodzie, aby zakontraktować Błaszczykowskiego. Kuba zapewne jest na tyle zdesperowany, że mógłby nawet grać w macierzystym klubie za darmo, ale widmo upadku klubu i gry co najwyżej w IV lidze odstrasza każdego.
Pozostaje wierzyć, że już niedługo krakowski klub upora się z problemami finansowymi, dzięki czemu ponownie ujrzymy Błaszczykowskiego z białą gwiazdą na piersi. Skorzysta na tym przede wszystkim kadra, ponieważ Kuba mimo 32 lat na karku wielokrotnie udowadniał już, że jest w stanie być decydującym zawodnikiem „Biało-czerwonych”.

Rozpad polskiego Napoli

Nie zdążyli za to tego zrobić Zieliński oraz Milik, których ze względu na wiek chyba już nie można nazywać obiecującymi, perspektywicznymi talentami. Obaj znajdują się na takim etapie swoich karier, gdy powinni stanowić o sile zarówno klubu, jak i reprezentacji. Niestety nie wszystko układa się tak jak powinno.
Na początku sezonu wydawało się, że nadszedł ten przełomowy moment, gdy polski duet zacznie dzielić i rządzić pod Wezuwiuszem, ale każdy kolejny mecz brutalnie weryfikuje tę nazbyt optymistyczną wizję.
Zieliński występuje w pierwszym składzie tylko w meczach przeciwko rywalom z niższej półki pokroju Chievo, ale nawet wtedy nie jest w stanie oczarować Ancelottiego na tyle, aby przeskoczyć w hierarchii Fabiana Ruiza.
Hiszpan ominął kilka pierwszych kolejek z powodu urazu, „Zielu” wykorzystał wtedy swój moment, notując np. znakomity występ zwieńczony dubletem z Milanem, ale były to tylko przebłyski. Jeszcze rok czy dwa lata temu można było usprawiedliwiać nierówną formę Piotrka brakiem doświadczenia, ale w wieku 24 lat można już wymagać od pomocnika regularności.
I to samo tyczy się Milika, który potrafi ustrzelić dublet z Parmą, ale cóż z tego skoro w następnych 5 meczach nie wnosi do gry neapolitańczyków zupełnie nic. Widzą to kibice, ale dostrzega to przede wszystkim Ancelotti, który przez pierwsze 2 miesiące bieżącej kampanii ufał polskiemu napastnikowi, wystawiając go w pierwszym składzie obok Insigne i Callejona.
Arek otrzymał wiele szans kosztem Mertensa, który stał się rezerwowym, ale cierpliwość włoskiego szkoleniowca dobiegła końca i role obu napastników się odwróciły. Milik wrócił na należyte miejsce na ławce, a Belg wraz ze wspomnianymi już Insigne i Callejonem znów tworzy zabójczy tercet, który od lat sieje postrach na włoskich boiskach.
Jak widać sytuacja polskiego duetu spod Wezuwiusza nie jest zbyt kolorowa. Zieliński i Milik są po prostu słabsi od takich zawodników jak Ruiz czy Mertens i nic nie wskazuje na to, aby ten stan rzeczy uległ jakiejkolwiek zmianie.
Nadeszła pora na porzucenie nadziei o podboju przez Milika i Zielińskiego Serie A w niebieskich barwach, ponieważ lata mijają, a oni nie czynią żadnego progresu, niczym się nie wyróżniają. Krzysztof Piątek w ciągu czterech miesięcy na Półwyspie Apenińskim zrobił więcej niż duet z Napoli przez ponad dwa sezony.
Obaj powinni znaleźć sobie nieco słabsze kluby, gdzie mogliby spokojnie odbudować formę i przygotować się do marcowego zgrupowania. O tym jak ważną postacią dla kadry jest chociażby Milik, najlepiej świadczą eliminacje do EURO 2016. Arek był wówczas w spektakularnej formie, notując 6 bramek oraz 6 asyst w zaledwie 8 meczach.
Nie wzięło się to z przypadku, ponieważ w owym czasie Milik mógł liczyć na regularne występy w Ajaksie Amsterdam. Regularna gra skutkowała równie regularnym znajdowaniem drogi do siatki, dlatego miejmy nadzieję, że już niedługo 24-latek przestanie liczyć na wygranie rywalizacji z Mertensem i po prostu odejdzie do innego klubu.
To samo tyczy się Zielińskiego, który przy swoich skłonnościach do sinusoidalnej formy nie ma szans na wygryzienie ze składu Hamsika lub Ruiza. Być może w jakimś włoskim średniaku z aspiracjami typu Fiorentina czy Atalanta „Zielu” znalazłby wreszcie sposób na utrzymanie formy dłużej niż przez 2 mecze z rzędu.

Żeby wygrać, trzeba grać

Na tę chwilę pozostaje tylko odliczać dni do końca roku i mieć nadzieję, że polscy reprezentanci, którzy obecnie są marginalnymi postaciami w swoich klubach pójdą po rozum do głowy i zmienią barwy podczas najbliższego okienka transferowego.
Jeśli tak się stanie, Bednarek, Błaszczykowski, Zieliński i Milik będą musieli wykorzystać okres styczeń-marzec na powrót do formy i łapanie cennych minut. Im więcej zagrają w klubach, tym więcej będą mogli zaoferować reprezentacji podczas eliminacji.
W przeciwnym razie powtórzy się sytuacja z poprzednich zgrupowań, gdy cała drużyna cierpiała z powodu fatalnej dyspozycji wymienionych zawodników, których co gorsza nie można było zastąpić kimkolwiek kto byłby diametralnie lepszy.
Miejmy jednak nadzieję, że poczynania poszczególnych reprezentantów Polski jesienią 2018 roku były tylko nieprzyjemnym wybrykiem, a wraz z nowym rokiem ujrzymy całkowicie odmienionych zawodników w, co ważne, nowych klubach.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również