Carlo Ancelotti nowym trenerem Evertonu FC. Dla Włocha - nowe wyzwanie, dla klubu - manifest ambicji

Czy ktoś w to wierzył? Ancelotti w Evertonie. "The Toffees" pokazują pazurki, których od lat im brakowało
Gennaro Di Rosa / shutterstock.com
Gdy pierwszy raz zaćwierkały o tym ptaszki, mało kto śmiał w to wierzyć. Carlo Ancelotti trenerem Evertonu! Wydawało się, że to abstrakcja, ale plotki okazały się prawdziwe. Włoch objął rozczarowującą w tym sezonie drużynę z Goodison Park i staje przed nietypowym dla siebie wyzwaniem.
Człowiek z tak bogatym CV postanowił spróbować sił w klubie, przynajmniej na papierze, z półki zbyt niskiej, jak na tej klasy specjalistę. W końcu mówimy o drużynie, która ostatnio w eliminacjach Ligi Mistrzów zagrała w 2005 roku, a na jakiekolwiek trofeum czeka od 24 lat.
Dalsza część tekstu pod wideo
Jakby tego było mało, to obecną kampanię ekipa „The Toffees” rozpoczęła fatalnie. Jeszcze niedawno zajmowała miejsce w strefie spadkowej, a jej menedżer, Marco Silva, kilka razy już uciekł spod topora.
W końcu jednak stało się nieuniknione i go pożegnano. I, trzeba powiedzieć, rozwiązanie całej sytuacji może naprawdę cieszyć fanów Evertonu. Carletto to człowiek, który ich ukochanemu klubowi gwarantuje nie tylko skok sportowy, ale i wizerunkowy.

„Chcemy czegoś więcej”

Przez lata, jeszcze w czasach „klasycznej top four” Premier League, Everton należał do „drugiej dywizji”. To właśnie Tottenham i ekipa z niebieskiej części Merseyside najczęściej walczyły o miejsca pięć – sześć. Dziś jednak sytuacja się zmieniła. Manchester City i „Koguty” zrobiły przeskok. Zamiast czwórki, dostaliśmy szóstkę.
Jeśli się nie rozwijasz, to de facto cofasz się w rozwoju. Everton pozostał na podobnym poziomie, ale został zdystansowany przez kolejnych rywali. Od kupna klubu z Etihad przez właścicieli z Kataru, drużyna z Liverpoolu zaledwie dwa razy zajęła w lidze miejsce niższe niż ósme. Problem w tym, że tyle samo razy zdołała wskoczyć do czołowej piątki.
„The Toffees” od lat zawieszeni są w nicości pomiędzy ekipami środka tabeli, a tymi z czołówki. W przypadku poważnego kryzysu jednej z wyżej notowanych drużyn potrafią z nimi konkurować czy je wyprzedzić, ale nie są w stanie zrobić tego w tak brawurowym stylu, jak Leicester City w sezonie 2015/16 czy nawet w obecnym. I tak do najlepszych brakuje niesamowicie wiele.
Liga Mistrzów to odległe marzenie, najlepszy wynik na arenie międzynarodowej w XXI wieku to 1/8 finału Pucharu UEFA, a później Ligi Europy. Cała kadencja Davida Moyesa, jak i czas już po jego odejściu były okresem stabilizacji. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że stabilizacji frustrującej.
Zatrudnienie Carlo Ancelottiego jest jednak jasnym sygnałem. Krzyczy: „Chcemy czegoś więcej!” To nie Sam Allardyce czy Marco Silva, który wyleciał z Watfordu. To człowiek z topu, to gość, który nie tak dawno wygrywał Ligę Mistrzów trzeci raz w swojej karierze, którego pięć lat temu uznano za najlepszego trenera globu. To żywy dowód tego, że szefostwo klubu chce w końcu zrobić krok do przodu.

Przełamanie schematu

Wspominałem już o poprzednich menedżerach drużyny z Goodison Park. Jeśli prześledzimy nazwiska, to zobaczymy, że nigdy do niebieskiej części Liverpoolu nie zawitał szkoleniowiec z doświadczeniem z czołówki w jednej z najlepszych lig Europy.
Nie licząc tymczasowych trenerów, od odejścia Moyesa na ławce „The Toffees” zasiadali kolejno: Roberto Martinez, Ronald Koeman, Allardyce i Silva. Pierwsi dwaj mieli swój styl i koncept na ładnie grającą drużynę. I to ich okresy pracy przyniosły najlepsze lata „postmoyesowskiej” ery.
Popularnemu „Big Samowi” powierzono rolę strażaka, rozwiązania tymczasowego. Ratował co się dało po słabym starcie drugiej kampanii pod wodzą Holendra. Jego następca z kolei powoli staje się elementem stereotypowej karuzeli menedżerskiej Premier League. Co ich łączy?
To były typowe wybory drużyny, która nie ma ogromnych ambicji, krótko mówiąc - „nudne”. Miały zapewnić spokojny, stabilny byt w górnej połówce tabeli, a nie skok jakościowy. A teraz wchodzi on, cały na biało. Gość, który sam osiągnął więcej, niż wszyscy trenerzy zespołu z Goodison Park razem wzięci.
I chociaż sam klub przełamuje swój schemat zatrudniania menedżerów, to i ich nowy pracownik zmienia kompletnie swoje postępowanie. Od dwudziestu lat prowadzi jedynie drużyny z topu. Juve, Milan, Chelsea, PSG, Real Madryt, Bayern, Napoli... teraz staje przed kompletnie innym wyzwaniem.

Znane-nieznane wody

Carletto wraca do Anglii. Do ligi, w której podbił serca kibiców, budując jedną z grających najładniej dla oka drużyn. Jego Chelsea w sezonie 2009/10, kiedy sięgnęła po mistrzostwo Anglii, strzeliła aż 103 gole, ustanawiając rekord Premier League.
Najnowsza misja będzie jednak kompletnie inna. Roman Abramowicz zwolnił go po „rozczarowującym” sezonie 2010/11, zakończonym „zaledwie” drugim miejscem w lidze i ćwierćfinałem Ligi Mistrzów. Nie pomogło to, że w poprzedniej kampanii udało mu się zdobyć krajowy dublet.
Na Goodison Park za takie wyniki noszono by go na rękach. W obecnych rozgrywkach celem maksimum będzie zapewne walka o awans do europejskich pucharów. Aktualnie do piątej lokaty brakuje ośmiu oczek, ale sytuacja Evertonu jest bardzo trudna. Szkoleniowca powitano z wielką nadzieją w niebieskich sercach.
Włoch obejmie ekipę, w której z powodu kontuzji praktycznie nie ma środkowych pomocników – wystarczy spojrzeć, jak kombinować musiał tymczasowy menedżer, Duncan Ferguson. Zresztą potencjał personalny, chociaż oczywiście powinien zapewnić coś więcej, niż obecna pozycja w tabeli, wciąż pozostawia duże pole manewru. Kluczem będzie więc pewnie ocena kadry i podjęcie decyzji. Kogo skreślamy? Kogo zostawiamy? Tutaj Ancelotti musi dokonać wnikliwej analizy.
Jako menedżer o uznanej renomie i niesamowitym doświadczeniu, z pewnością będzie w stanie zachęcić do transferu piłkarzy, którzy niekoniecznie byliby chętni do przenosin na Goodison Park. Już zresztą mówi się o tym, że kusi Zlatana Ibrahimovicia. Wiadomo, Szwed najlepsze lata ma już za sobą, ale to jednak marka, której w niebieskiej części Merseyside nikt się nie mógł spodziewać.

Idzie futbol „na tak”

Najlepszy okres Evertonu w czasach po Moyesie miał miejsce pod wodzą Martineza i w pierwszym sezonie Koemana. Obaj panowie preferowali grę do przodu. Zwłaszcza ten pierwszy proponował kibicom ładny dla oka futbol. U nowego trenera można spodziewać się podobnej filozofii.
Niemal zawsze stawiał na piłkę „na tak”. Obecny skład z pewnością odstaje jakością od tego, z jakim pracował w swoich poprzednich drużynach. Filozofia Włocha nie powinna się jednak zmienić. Fani z Goodison Park mogą spodziewać się stylu, dla którego warto będzie zasiąść na trybunach.
Piłkarze tacy, jak chociażby Richarlison – lekko nieokrzesane „sreberko”, mogą bardzo skorzystać na pracy u doświadczonego szkoleniowca. Brazylijczyk dzięki pracy pod jego batutą bez dwóch zdań będzie w stanie wyciągnąć ogromną naukę. I mogę się założyć, że stanie się lepszym piłkarzem.
Potencjał zawodników takich, jak Gylfi Sigurdsson czy Lucas Digne jest niepodważalny. Carletto powinien być w stanie wycisnąć z nich absolutne sto procent, bo są to piłkarze o ponadprzeciętnych umiejętnościach. Co więcej, można chyba spodziewać się również szansy dla jednego z największych niewypałów transferowych lata.
Moise Kean, bo o nim mowa, kosztował Everton prawie 30 milionów euro. Wiązano z nim wielkie nadzieje, ale w 14 występach (zaledwie 467 minut), miał udział przy tylko jednej bramce. Incydent „zmianowy” na Old Trafford widocznie podkopał jego pewność siebie, co było widać, gdy opuszczał boisko. Zatrudnienie rodaka może jednak okazać się ratunkiem i szansą na pokazanie swojej prawdziwej wartości.
Istnieje nadzieja na to, że dla Evertonu nadchodzą lepsze czasy. Carlo Ancelotti naprawdę może przywrócić klub na swoje miejsce. Zagościć w pierwszej czwórce będzie jednak niesamowicie trudno, chyba że zespoły „klasycznej” czołówki, jak Manchester United i Arsenal, nie zanotują oczekiwanego skoku jakości.
Niemniej, obecność takiego speca w Premier League sprawia tylko, że walka w czołówce stanie się jeszcze ciekawsza. Włoch to z pewnością wartość dodana, specjalista, jakich mało. Świetnie widzieć go z powrotem w Anglii i na pewno wypada poświęcić dużo uwagi jego nowej drużynie.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również