Chaos na boisku, konflikt w szatni, transferowa katastrofa. Tak FC Barcelona oddała tytuł mistrzowski

Chaos na boisku, konflikt w szatni, transferowa katastrofa. Tak Barcelona oddała tytuł mistrzowski
Xavi Bonilla / PressFocus
Stało się nieuniknione. Real Madryt przypieczętował zdobycie rekordowego, 34. mistrzostwa w historii klubu. Tronu ustąpiła im FC Barcelona, która wygrywała w dwóch poprzednich sezonach, a teraz na własne życzenie oddała koronę “Królewskim”. Co poszło nie tak w stolicy Katalonii i dlaczego dosłownie wszystko?
Zbliżający się do mety obecny sezon znacznie różnił się od poprzednich, kiedy to “Barca” spokojnie wiodła prym na Półwyspie Iberyjskim i kolekcjonowała kolejne trofea. Czasy, gdy “Blaugrana” była w stanie wypracować dwucyfrową przewagę punktową, minęły. I to raczej bezpowrotnie. Ostatnimi czasy na Camp Nou prawidłowo nie działa żaden element. Winnych ligowej porażki z Realem można szukać praktycznie w każdym sektorze funkcjonowania klubu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Szatnia ponad trenerem

Twarzą porażki został oczywiście Quique Setien, który jak na razie zawodzi pokładane w nim nadzieje. 61-letni wyznawca ofensywnej idei futbolu kojarzonej z Johanem Cruyffem, miał stanowić odskocznię od pragmatycznego stylu gry poprzednika, Ernesto Valverde. Po byłym szkoleniowcu Betisu oczekiwano przywrócenia dawnego blasku w ataku, renesansu tiki-taki i jednocześnie boiskowych sukcesów. A Setien zawiódł pod każdym względem.
Filozofia tysiąca i jednego podania sprawdziła się jedynie w debiucie Setiena, gdy “Duma Katalonii” efektownie wygrała z Granadą. Niestety, im dalej w sezon, tym mniej pozytywów. Już po kilku tygodniach Hiszpan zaczął zdradzać własne ideały, a drużyna powróciła do ustawienia z czasów panowania Valverde. Nudny, monotonny i do bólu schematyczny futbol szedł w parze z konfliktami, które wręcz rozsadzały katalońską szatnię od środka.
Problemy na linii piłkarze-sztab rozpoczęły się za sprawą Edera Sarabii. W trakcie “El Clasico” asystent Setiena nie przebierał w słowach do piłkarzy, co prędko wychwyciły kamery. Niezbyt parlamentarne słowa wypowiadane w kontekście tak utytułowanych graczy jak np. Antoine Griezmann, zdecydowanie nie przypadły do gustu mediom.
- Mój styl się nie zmieni, będę nadal intensywnie przeżywać boiskowe wydarzenia. Jestem dumny z tego, jaki jestem i nie zamierzam nikogo udawać - mówił z przekonaniem Sarabia. Sęk w tym, że zawodnicy raczej nie zaakceptowali energetycznego stylu współpracownika Setiena. Kilka tygodni temu świat obiegły przecież migawki, gdy Leo Messi ostentacyjnie ignoruje uwagi asystenta. W oparach wewnętrznych niesnasek i wszechobecnego absurdu wyprzedzenie Realu w tabeli nie było możliwe.

Kolektyw vs one-man army

Leo Messi mógł czuć pewnego rodzaju obojętność oraz niechęć do nowych szkoleniowców, ponieważ Setien i spółka nie stworzyli mu odpowiednich warunków do odnoszenia drużynowych sukcesów. Ciężar rozegrania, kreacji i finalizacji większości akcji znów spoczywał na barkach filigranowego Argentyńczyka. Messi podołał, ale spektakularne wyniki indywidualne nie przełożyły się na triumf całej drużyny. Taktyka Barcelony zbyt często opierała się na myśli pt. “Podaj do Leo, może coś wykombinuje”. Argentyńczyk w pojedynkę maczał palce przy ponad połowie ligowych trafień. Ewidentnie zabrakło wsparcia ze strony kolegów. Swoje zrobiła też wąska kadra.
To zupełne przeciwieństwo “Królewskich”, którzy wreszcie odżyli po odejściu Cristiano Ronaldo. Pierwszą strzelbą stał się Karim Benzema, cenne gole dołożył Sergio Ramos, ale prawdziwym liderem Realu był cały zespół. Imponujący kolektyw stworzony przez Zinedine’a Zidane’a. Doskonale funkcjonująca machina. Dość powiedzieć, że “Los Blancos” pobili rekord liczby strzelców w jednym sezonie La Liga. Tylko Brahim Diaz, Eder Militao i Alvaro Odriozola nie zanotowali choćby jednego trafienia. W Barcelonie nie wyglądało to tak kolorowo. Na świetnych madrytczyków to nie wystarczyło.

Za mało świeżej krwi

Uzależnienie od Messiego wiązało się z kolejnymi porażkami Barcelony na rynku transferowym. Przed startem sezonu na wzmocnienia po raz wtóry wydano kilkaset milionów, co niemal zupełnie nie przełożyło się na boiskowy progres. Przewrotnie zacznijmy od tych mniej spektakularnych zakupów. Junior Firpo rozegrał tak słaby sezon, że prawdopodobnie zaraz go na Camp Nou nie będzie. Neto wystąpił tylko w czterech spotkaniach, w trakcie których nie zanotował nawet jednego czystego konta.
Frenkie de Jong zaczął z wysokiego “C”, prędko wniósł do drugiej linii potrzebne orzeźwienie, jednak równie szybko zgasł. Holender błyskawicznie dostosował się do ogólnej przeciętności “Barcy”. W trakcie kluczowych pojedynków z Realem sromotnie przegrał walkę o środek pola z żywiołowym Fede Valverde. Już wiadomo, że Arthur Melo nie zostanie nowym Xavim. Były pomocnik Ajaxu na razie również nie nawiązał do złotej ery katalońskiej drugiej linii.
Na deser zostawiliśmy ostatni i zarazem najdroższy zakup. Antoine Griezmann. Jego styl gry nie sprawdza się w Barcelonie. Poza pojedynczymi przebłyskami, eks-gwiazdor Atletico nie zaoferował właściwie nic. Wystarczy przytoczyć, że pod względem liczby trafień zanotował najgorszy sezon od czasów gry dla Realu Sociedad. W maksymalnie kilku meczach rzeczywiście wyglądał jak zawodnik, za którego warto było zapłacić ponad 100 milionów euro. To za mało.
Z pozytywnej strony zaprezentowali się tylko młodzi wychowankowie La Masii. Riqui Puig i Ansu Fati udowodnili, że barcelońskie źródełko wielkich talentów doszczętnie nie wyschło. Dyrekcja sportowa powinna zatem zastanowić się trzy razy, zanim znów wyda lwią część budżetu na jeszcze jeden niepasujący element układanki. Rozwiązanie wielu boiskowych problemów czai się tuż za rogiem, w zakamarkach akademii, która nadal szlifuje piłkarskie diamenty.

Zmiana panowania

Teoretycznie kibice Barcelony nie powinni mieć powodów do zmartwień. Utrata jednego mistrzostwa nie musiałaby oznaczać katastrofy, biorąc pod uwagę, że Katalończycy w ostatnich latach zdominowali rozgrywki ligowe. Szkopuł w tym, że detronizacja może być zwiastunem rychłego upadku. Poziom konkurencyjności “Blaugrany” spada z każdym rokiem.
Spora liczba transferowych niewypałów sprawia, że o sile zespołu nieprzerwanie stanowi stara gwardia. Poza niezastąpionym Leo Messim, na pochwały zasłużyli weterani - Luis Suarez czy Arturo Vidal. Urugwajczyk, choć długo pauzował z powodu kontuzji, został drugim najlepszym strzelcem drużyny. Barcelonie nie wystarczyła ogólna największa liczba bramek w lidze, bo w międzyczasie mocno przeciekała defensywa. Clement Lenglet grał w kratkę, Samuel Umtiti ostatni dobry występ zanotował jeszcze na rosyjskim mundialu w 2018 r. Z kolei Real stracił kilkanaście goli mniej, a tercet Ramos-Varane-Courtois wspiął się na wyżyny własnych możliwości.
“Los Blancos” mogą wreszcie odetchnąć z ulgą, a w barcelońskim obozie piętrzą się dylematy. Czy tandem Setien-Sarabia będzie w stanie znaleźć z szatnią wspólny język i natchnąć drużynę do lepszej gry? Czy opłaca się wydawać kolejne setki milionów? Czy warto wciąż wierzyć w Antoine’a Griezmanna? Czy Josep Bartomeu i Eric Abidal to właściwi ludzie na właści… To pytanie w sumie można skreślić z listy. Odpowiedź jest oczywista.
Chociaż przewaga punktowa “Królewskich” nie osiągnęła spektakularnych rozmiarów, nastroje są zgoła różne. Real zasiądzie do śniadania mistrzów. FC Barcelonę czeka ostatnia wieczerza.

Przeczytaj również