Chelsea, co Ty byś bez niego zrobiła? O jednoosobowej armii Edena Hazarda

Chelsea, co Ty byś bez niego zrobiła? O jednoosobowej armii Edena Hazarda
Oleksandr Osipov/Shutterstock
To, że Eden Hazard jest absolutnie kluczowym elementem dosyć chaotycznej układanki "The Blues", nie ulega żadnym wątpliwościom. Grono ekspertów raz po raz powtarza, że zastąpić go może być jeszcze trudniej, niż zatrzymać. Nie tylko bowiem indywidualnie winduje poziom drużyny, lecz także pośrednio wpływa na skok jakości pozostałych na boisku.
Tak jak w 2012 odejście Zlatana Ibrahimovicia przypieczętowało upadek wielkiego Milanu, a pozorni wirtuozi włoskich boisk, jak Nocerino czy Robinho, obnażyli swoje prawdziwe umiejętności – tak brak Hazarda może rozpocząć nadzwyczaj trudny do zatrzymania proces rozkładu na Stamford Bridge.
Dalsza część tekstu pod wideo

Eden Hazard FC

„Gareth Bale FC”, „Alexis Sanchez FC”, czy świeżo mianowana przez Pepa Guardiolę „Harry Kane Team” - uzależnienie od jednostki jest powszechnym zjawiskiem w wyspiarskim futbolu. Uwadze złośliwych krytyków uszła jeszcze jedna, oparta na poczynaniach pojedynczego człowieka, „drużyna” - ta, w której gra Eden Hazard.
Przede wszystkim, żaden inny piłkarz obecnych mistrzów Anglii nie ma tak mocnych „barków” jak Belg. Wystarczy powiedzieć, że kolosalne obniżenie lotów przez Hazarda w sezonie 2015/16 poskutkowało koszmarną kampanią, która dla kibiców Chelsea już po pierwszych kolejkach mogłaby się skończyć.
Drużynę wówczas próbował dźwignąć Willian, jednak wystarczyło mu sił na ledwie kilka miesięcy, a wyniki można było określić jedynie „uchronieniem od kompromitacji”. Nikt jednak tak jak Hazard nie potrafi pociągnąć za sznurki w sytuacji beznadziejnej, zrobić czegoś na własną rękę, kiedy na boisku nic się nie klei.

Pociągając za sznurki... wszystkie naraz

Za każdym razem, gdy szeregi „The Blues” zasila nowy napastnik, ledwie po kilku wspólnych spotkaniach zaczynają się pojawiać zachwyty nad nicią porozumienia, jaką nowy nabytek znalazł z gwiazdą Chelsea. Niezależnie od tego, czy „szpicę” okupowali Eto'o, Drogba, czy też ostatnimi czasy – Morata i Batshuayi – wydaje się, że Hazarda znają od podszewki.
Belg bowiem do perfekcji opanował jeden schemat, przewidywalny jak zejście Robbena na lewą nogę, jednak mimo to – zabójczo skuteczny. Mając obrońcę na plecach odgrywa do napastnika, który naturalnym ruchem robi mu miejsce. Na piątym biegu rusza w kierunku bramki, wymuszając odegranie i niezależnie od szybkości reakcji defensorów – momentalnie znajduje się pod bramką. Już na „dzień dobry” z Olivierem Giroud pokazał jak wiele zamętu potrafi wnieść prostym ruchem.
Problem polega jednak na tym, że kiedy Hazard nie wymusza rozegrania, kreatywność Chelsea spada w okolice zera. To on musi zapraszać wahadłowych do akcji ofensywnych, to on szuka ruchu, kiedy statyczny jest napastnik i wreszcie to jemu przypada funkcja playmakera. Słowem – jednocześnie pełni na boisku kilka ról, grając niemal sam ze sobą.

Wyłączyć Hazarda = wyłączyć Chelsea

O ile w wielu meczach „The Blues” taktyka sprowadza się w dużej mierze do gry pod Hazarda, licząc, ze to on pociągnie linie do przodu, o tyle koncepcja rywali na zatrzymanie siły ataku Chelsea również sprowadza się do jednego – wyłączenia głównego napędu.
Rozpracowali to zarówno Arsene Wenger, jak i Jose Mourinho. Obaj trenerzy poświęcili po jednym człowieku (kolejno Mohamed Elneny i Ander Herrera), by w Chelsea wyłączyć jedenastu.
Forma Chelsea, nie tylko w perspektywie kilku sezonów, ale ostatnio z tygodnia na tydzień, tworzy idealną sinusoidę. Ważne i imponujące zwycięstwa przeplatają się z kompromitującymi porażkami, a co gorsza londyńczycy tracą punkty tam, gdzie przyznawano je im z urzędu.
W mediach skreśla się piłkarza za piłkarzem, a następców Antonio Conte jest dokładnie tylu, ilu trenerów na świecie. Jedynym niewzruszonym w obliczu kryzysu pozostał Hazard, który własnymi siłami utrzymuje na powierzchni tonący statek. W ostatnich sześciu spotkaniach zanotował sześć trafień, cztery z nich o kluczowym znaczeniu w kontekście punktowym.

Wyszukiwarka: „Ładne domy w Madrycie”

Krajowe puchary powoli przestają Hazarda sycić. Gdy przed laty dołączał do drużyny Roberto Di Matteo, dobitnie zaznaczył, że zasila triumfatora Ligi Mistrzów i to ten właśnie puchar przez całą karierę siedzi mu z tyłu głowy. Regularnie deklaruje, że jest szczęśliwy tu gdzie jest, jednak ten wyniszczający niedosyt mimowolnie odwraca jego głowę w kierunku Póływyspu Iberyjskiego.
Nie jest tajemnicą, że włodarze Realu Madryt bacznie przyglądają się poczynaniom kilku piłkarzy na Wyspach, z Belgiem na czele. „Królewscy” szukają następcy Cristiano Ronaldo, Hazard zaś może w końcu zapragnąć odciążenia z presji i obowiązków oraz okazji do sprawdzenia swojego prawdziwego potencjału.
Każdy kolejny rok oddala go od innego skrytego marzenia. Tego o Złotej Piłce, po którą, mimo miłości do Chelsea, musi wykonać kolejny krok. W lecie 2018 przyjdzie mu stanąć przed wyborem: toksyczny, ale stały związek, czy też ostatnia szansa, by zostać kimś, a nie tylko „tym, który mógł”.
Rafał Hydzik

Przeczytaj również