Cień dawnego piłkarza. Atletico Madryt wciąż czeka na powrót wielkiego Diego Costy

Cień dawnego piłkarza. Atletico Madryt wciąż czeka na powrót wielkiego Diego Costy
Maxisport/Shutterstock
Niewielu jest piłkarzy, którzy budzą tak skrajne emocje, jak Diego Costa. Hiszpana można kochać lub nienawidzić. Nie można mu jednak odmówić umiejętności. W ostatnim czasie napastnik Atletico Madryt zalicza jednak ogromny dołek formy. Czyżby gość, który szokował niemal wszystkich swoim zachowaniem i zarazem ładował bramki jak na zawołanie, odchodził powoli w niepamięć?
Gracz o brazylijskich korzeniach szuka swojej dawnej tożsamości właściwie od powrotu do Madrytu. Tak źle, jak w tym sezonie jeszcze jednak nie było. Costa to cień dawnego siebie, nie stanowi zagrożenia pod bramką rywala, a pożytek z niego jest nikły.
Dalsza część tekstu pod wideo
I chociaż liczby napastnika uległy delikatnej zmianie - niespełna 80% możliwych minut - bo wszedł z ławki na ostatnie 10 minut ligowego starcia z Espanyolem (i nawet zaliczył asystę), to wciąż mamy jakby cień dawnego piłkarza. 31-latek po prostu stracił iskrę wyjątkowości.

Stary klub, nowe problemy

Diego Costa w 2014 opuszczał Atletico Madryt jako super-strzelba. Był jednym z liderów drużyny „Los Colchoneros”, która przerwała dominację Barcelony i Realu. Strzelił 27 goli w La Liga, prowadząc zespół do mistrzostwa. W Chelsea również popisywał się naprawdę dobrą skutecznością.
Lubił fizyczny futbol, kontakt z rywalem i chamskie zagrywki. Defensorzy czuli do niego niesamowity respekt i, w pewnym sensie, się go bali. Jeśli ktoś wszedł mu w drogę, to mógł spodziewać się impulsywnej reakcji Hiszpana. Pamiętacie jego starcie z Laurentem Koscielnym?
Nie wszyscy jednak byli fanami jego talentu. Antonio Conte przed startem sezonu 2017/18 stwierdził, że na Stamford Bridge nie ma już miejsca dla doświadczonego napastnika, który we wcześniejszej kampanii był niekwestionowanym numerem jeden. Najpierw poinformował go SMS-em, że nie widzi go w swoich planach, a potem odsunął od zespołu. Jego podopieczny postanowił więc nie pojawiać się w klubie.
Były gracz „Atleti” chciał wrócić na stare śmieci, ale musiał czekać pół roku, bo klub ze stolicy Hiszpanii miał nałożony zakaz transferowy. W tym czasie nie grał, ale dopiął swego. „The Blues” zaliczyli na nim niemal dwukrotny zysk, odchodził z naprawdę dobrym bilansem 58 goli i 24 asyst w 120 występach.
Wielu kibiców liczyło więc, że dostanie tego samego Costę, który kilka lat wcześniej wybrał wyjazd na Wyspy. Niestety, rozczarowali się. Pierwsze pół sezonu było niezłe – 23 spotkania, siedem goli, sześć finalnych podań. W kolejnym miał udział w zaledwie ośmiu bramkach w 21 grach. Statystyki z obecnej kampanii widzieliście już wyżej.

Przyczyny kryzysu

Spadek formy może zdarzyć się każdemu, zwłaszcza po dłuższej przerwie od piłki. W przypadku 24-krotnego reprezentanta Hiszpanii mamy jednak do czynienia z powolnym, konsekwentnym zjazdem, który wciąż postępuje. Wszystko jednak zaczęło się, co niemal oczywiste, po odsunięciu od składu Chelsea.
Napastnik nie kopał piłki przez prawie pół roku. W trakcie swojego rozbratu ze sportem skończył 29 lat. Zwyczajowo uważa się taki wiek za końcówkę „prime’u”, czyli okresu, w którym piłkarz jest w najlepszej dyspozycji i najłatwiej mu utrzymać szczytową formę. I choć zdarzają się wyjątki, to często się to potwierdza. Po 30-tce tendencja zaczyna zmieniać się w spadkową.
Utrata niemal sześciu miesięcy gry wydaje się być jednym z najbardziej oczywistych powodów problemów Diego Costy. Po powrocie na murawę jednak wyglądał naprawdę nieźle. Hiszpańscy dziennikarze zwracali uwagę na to, że jego forma fizyczna była niemal nienaganna. Pomimo tego, że nie mógł grać, pracował wytrwale, przygotowując się do powrotu na boisko.
To jednak nie zawsze wystarcza. Gdy Barcelona kupowała z Atletico Ardę Turana, ten również musiał czekać na debiut z takich samych powodów jak jego klubowy kolega. I, tak jak on, wydawał się nie być sobą. Oczywiście w przypadku Turka doszły jeszcze problemy pozaboiskowe, ale istnieje tutaj pewna analogia.
Mimo tego, poza pojedynczymi przebłyskami, jak chociażby w spotkaniu o Superpuchar Europy w 2018 roku czy starciu z Portugalią na mundialu, coś zwyczajnie było z nim nie tak. Do tego zaczęły pojawiać się urazy – uda, stopy, a także zawieszenie za wyzwiska, którymi uraczył sędziego w kwietniowym meczu z „Dumą Katalonii”. A właściwie, jego matkę.
Po każdej nieplanowanej przerwie w grze powracał słabszy, jakby bardziej niepewny. Stawał się coraz mniejszym zagrożeniem pod bramką. Widać to nawet po statystykach. Wystarczy porównać te aktualne z tymi, które widniały przy jego nazwisku po powrocie na stare śmieci.
Po analizie danych z meczów ligowych można zauważyć, że strzela o niemal jedną trzecią rzadziej, niż w drugiej połowie sezonu 2017/18. Do tego drybluje z niemalże dwa razy mniejszą częstotliwością i, co za tym idzie, nie jest tak często faulowany, jak niecałe dwa lata temu.
Z drugiej strony traci futbolówkę zdecydowanie rzadziej. Być może zmiany w jego stylu gry są również efektem mniejszej skłonności do podejmowania ryzyka. Tylko, że napastnik czasami musi to zrobić. Jeśli tego unika, to staje się przewidywalny i łatwiejszy do zatrzymania. Właśnie jak Diego.

Ulubieniec kibiców

Fani ekipy z Wanda Metropolitano wciąż jednak uwielbiają swojego napastnika. Tak, może i ma „odpały” i bywa chamski, ale przede wszystkim jest walczakiem. Zawsze daje z siebie wszystko, a kibice cenią to niesamowicie.
Zresztą to właśnie idealny piłkarz do koncepcji Diego Simeone. On kocha „pracusiów”, ludzi gotowych poświęcić się dla zespołu. I nawet jeśli Costa nie strzela, to pod względem pracy i oddania drużynie to idealny wzór dla młodszych zawodników, którzy lądują w Atletico.
Hiszpańscy dziennikarze często zwracają uwagę na to, jak przykłada się do treningów. Renan Lodi i João Felix opowiadali, że wziął ich pod swoje skrzydła i pomógł w odnalezieniu się w nowym otoczeniu. To dobry duch szatni. Rywale mogą go nienawidzić, ale na „swoim terenie” jest uwielbiany i wszyscy czekają na powrót dobrego, starego Diego Costy.
Bo pomimo wszystkich nieprzyjemnych sytuacji, ugryzień, opluć, wyzwisk i przepychanek, to naprawdę dobry piłkarz. Jasne, nie przedstawiłbym go własnemu dziecku jako wzór do naśladowania, ale z pewnością przedstawiłbym go jako gościa, którego obrońcy mogli się bać z powodu jego instynktu łowcy.
W szczytowej formie był fenomenalny. I chociaż ma 31 lat, to liczę, że jeszcze powróci Costa, przed którym drżały defensywy. Gość, który obalił duopol Barcy i Realu, człowiek, który terroryzował Premier League. I o tym samym marzą fani „Atleti”.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również