City, Liverpool i Chelsea wciąż nie przegrały meczu! To najrówniejszy sezon w historii Premier League

City, Liverpool i Chelsea wciąż nie przegrały meczu! To najrówniejszy sezon w historii Premier League
liverpoolfc.com
Premier League słynie z emocjonującej walki o najwyższe pozycje. Wielu z nas ma w pamięci chociażby decydującego gola Aguero sprzed sześciu lat. Obecna kampania zapowiada się jednak na naprawdę niesamowitą, nawet jak na standardy angielskiej ekstraklasy. Po dwunastu kolejkach mamy trzy zespoły bez porażki, które grają świetną dla oka piłkę i dają wiele radości nie tylko swoim, ale i obiektywnym kibicom. Czy będziemy świadkami najciekawszej batalii o zwycięstwo w historii angielskiego futbolu?
Z reguły wyrównana walka o trofeum wynika z tego, że nie ma żadnego bezbłędnego zespołu. Jeśli taki się pojawia, to najczęściej ucieka konkurencji, tak jak zrobił to Manchester City w poprzednim sezonie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na angielskich boiskach mamy jednak niebywałą sytuację. Na czele tabeli znajdują się 3 fenomenalne drużyny, które praktycznie co kolejkę udowadniają, że grają na najwyższym poziomie. Ich zmagania są (i będą) niesamowitą gratką dla miłośników nie tylko angielskiej piłki, ale i futbolu ogółem.

Rekordowy start

Pierwszy raz w historii Premier League (czyli od sezonu 1992/93) byliśmy świadkami sytuacji, w której aż trzy zespoły nie zaznały smaku porażki w pierwszych dziesięciu seriach gier. Za nami już dwanaście kolejek, a ta sytuacja dalej nie uległa zmianie! Na naszych oczach dzieją się rzeczy historyczne.
Ponadto, Maurizio Sarri pobił rekord liczby meczów bez porażki w wykonaniu menedżera rozpoczynającego swoją przygodę w Premier League. Przyjechał na Wyspy ze swoją koncepcją gry i jasnym pomysłem na zespół, które jak do tej pory dają dobre efekty.
Póki co, jesteśmy więc świadkami prawdziwej walki tytanów. Manchester City, Liverpool i Chelsea są niemal nie do powstrzymania. Każdy drży przed konfrontacjami z tymi trzema zespołami, które w obecnej dyspozycji nie muszą obawiać się praktycznie niczego.
Świadczy o tym chociażby to, że potknięcia liderującej tabeli trójcy z resztą rywali możemy zliczyć na palcach jednej ręki. I to dosłownie! „The Citizens” zremisowali z Wolverhampton Wanderers, liverpoolczycy nie zdołali pokonać Arsenalu, a „The Blues” tracili punkty z West Hamem, Manchesterem United i Evertonem.
W bezpośrednich starciach również mamy ciekawą sytuację. Póki co, mieliśmy dwa pojedynki klubów z czołowej trójki. Gdy na Stamford Bridge zawitał Liverpool, padł wynik 1:1. Z miasta Beatlesów City wywiozło z kolei wynik 0:0.
Pokazuje to, jak wyrównane są te zespoły. W bezpośrednich konfrontacjach nikt nie był w stanie zdecydowanie przejąć inicjatywy i stłamsić rywala. Nikt nie pokazał swojej wyższości. Dominują nad konkurencją, ale nadrobienie punktów nad rywalami dzięki pokonaniu ich w pojedynku „twarzą w twarz” jest ogromnym wyzwaniem. To tylko dodatkowy smaczek rywalizacji.

Piękny futbol

Zespoły, które skradły show w Anglii prezentują bardzo interesujący dla kibiców styl gry. Każda z drużyn przede wszystkim chce atakować. Filozofie futbolu Guardioli, Kloppa i Sarriego opierają się na próbie strzelenia jak największej liczby bramek i stworzenia widowiska dla fanów.
Czy jest coś piękniejszego od trzech hegemonów grających futbol „na tak” i usiłujących zdominować krajowe podwórko? Trudno wymarzyć sobie lepszy scenariusz.
Przewodzące ligowej klasyfikacji trio zdobyło łącznie 86 bramek. Najsłabszy pod tym względem członek tego grona, czyli Liverpool, trafiał do siatki rywali 23 razy. Tylko jedna drużyna spoza niesamowitej trójki robiła to częściej. To niepokonany od dziesięciu spotkań Arsenal, który ma 26 goli i usiłuje odrobić straty z początku sezonu.
Bramki to sól futbolu. Choć menedżerowie tacy jak Jose Mourinho czy Diego Simeone preferują, aby ich zespoły grały w sposób bardziej powściągliwy, to jednak zdecydowana większość obiektywnych kibiców woli widzieć piłkarzy, którzy zamierzają zepchnąć rywala do defensywy i bombardują jego bramkę oddając ogromną liczbę strzałów.
Taka filozofia gry przyniosła sukces Manchesterowi City Pepa Guardioli i trzeba przyznać, pokazała, że powiedzenie „atakiem wygrywa się mecze, a obroną tytuły” powoli odchodzi do lamusa. Obecny sezon może potwierdzić ten trend.

Konfrontacja gwiazd

Nie tylko menedżerowie, ale i piłkarze poszczególnych zespołów, które zapewne stoczą bój o tytuł, są po prostu przedstawicielami najwyższego światowego poziomu. Sergio Aguero, Mohamed Salah i Eden Hazard toczą między sobą walkę o miano najlepszego gracza Premier League i pomimo dobrej formy ich kolegów z drużyny, to właśnie ten tercet należy traktować jako kluczowy w walce o końcowy triumf.
Argentyńczyk jest najlepszym strzelcem ligi. Ma na swoim koncie już 8 goli, które okrasił 4 asystami, plasującymi go na czwartej pozycji w tej klasyfikacji. Piłkarz, który jest najlepszym strzelcem klubu z Etihad Stadium zalicza jeden ze swoich najlepszych sezonów w karierze.
I to nie tylko ze względu na swoją dyspozycję strzelecką, ale również, a może przede wszystkim, na to, ile sytuacji kreuje swoim kolegom. Pod okiem katalońskiego trenera stał się po prostu graczem lepszym, napastnikiem kompletnym. Nie jest już tylko strzelcem wyborowym, ale i ważnym ogniwem w fazie budowania ataku.
„Faraon” z kolei próbuje udowodnić, że poprzedni sezon, który w jego wykonaniu był wręcz niesamowity, nie był przypadkiem. Czasami wytyka mu się, że obniżył loty w stosunku do poprzedniej kampanii, ale nic bardziej mylnego!
Jeśli spojrzymy na statystki z analogicznego okresu ostatnich rozgrywek oraz te z aktualnego sezonu, to jasno widać, że wcale nie zaliczył zjazdu. Jeśli powtórzy swoje zeszłoroczne popisy, to Liverpool będzie mógł w końcu liczyć na zdobycie tytułu.
Hazard za to znowu złapał luz w swojej grze. Wydaje się, że pożegnanie Antonio Conte i zatrudnienie Sarriego wyraźnie posłużyło Belgowi. Ciągnie grę zespołu. Pojawił się na boisku w 11 ligowych meczach w tym sezonie. W zaledwie trzech z nich nie miał udziału przy trafieniu swojego zespołu (z tego dwa spotkania zakończyły się bezbramkowym remisem).
Najlepszy piłkarz ligi z sezonu 2014/15 zgłasza swoją kandydaturę do tego miana w obecnej kampanii. Na angielskie boiska przeniósł swoją dyspozycję z mundialowych boisk. Takiego lidera potrzebowała Chelsea.
Trzej wielcy piłkarze chcą w tym sezonie udowodnić swoją wyższość nad rywalami. Jeśli walka zespołowa nie jest czynnikiem wystarczającym, aby rozgrzać nas do czerwoności, to chęć sięgnięcia po indywidualne nagrody zdecydowanie dodaje tu pikanterii.

Kto okaże się najlepszy?

Na tym etapie sezonu nie trzeba dużo ryzykować, by stwierdzić, że o miano najlepszej drużyny w Anglii bój stoczą naszpikowana gwiazdami maszyna Guardioli, grający na niesamowitej intensywności Liverpool Kloppa i świetnie poukładana drużyna Sarriego. Niesamowicie trudne jest jednak wytypowanie finalnego zwycięzcy.
Najszerszą kadrą dysponują „The Citizens”. Na każdej pozycji mają klasowego zmiennika, który dobrze czuje się wypełniając filozofię gry byłego piłkarza Barcelony, dającą dużo radości jej wykonawcom.
Nawet absencja tak ważnego ogniwa jak Kevin de Bruyne nie odbiła się na formie zespołu, a powrót Belga może go tylko wzmocnić. Przy świetnej dyspozycji Sterlinga, Mahreza czy Davida Silvy, a także pewnej obronie to właśnie City stanowi najbardziej oczywisty wybór.
„The Reds” z kolei są finalistami Ligi Mistrzów, a to nie byle jakie osiągnięcie. Drużyna Kloppa nie dysponuje jednak tak szeroką kadrą jak rywale, do których tracą dwa punkty. Bardzo dobrze przepracowane letnie okienko transferowe z pewnością jest wartością dodaną, ale zespołowi z Liverpoolu wciąż trochę brakuje do rywali.
Największym plusem drużyny z czerwonej części miasta Beatlesów, w co wielu zapewne nie uwierzyłoby jeszcze rok temu, jest obrona. Alisson i spółka zachowali aż 7 czystych kont, tracąc tylko pięć bramek. W obu klasyfikacjach dorównują im tylko podopieczni Guardioli.
Chelsea to swego rodzaju „czarny koń”. Poprzednie rozgrywki zakończyła na piątym miejscu, więc przed sezonem zmieniła trenera. Nikt nie wiedział, czego właściwie się spodziewać i tak naprawdę chyba nikt nie zakładał, że na tym etapie rozgrywek nie będą mieli ani jednej porażki na koncie.
Dużym plusem dla nich może być to, iż nie grają w Lidze Mistrzów, ale Lidze Europy. Otwiera to więcej możliwości rotowania składem, co na pewno zaprocentuje przy tak długim sezonie. Być może okaże się, że mniej wyczerpujące rozgrywki okażą się błogosławieństwem dla piłkarzy ze Stamford Bridge.
Nie można jednak skreślać konkurencji. Sezon jest długi, a za nami dopiero niecała jedna trzecia kampanii Premier League. Za plecami pierwszej trójki czai się Tottenham, który ma zaledwie punkt straty. Cztery oczka za Chelsea jest Arsenal. To właśnie te dwa londyńskie kluby należy uważać za najpoważniejsze zagrożenie dla prowadzącego w ligowej tabeli trio.
Jeśli spojrzymy na dyspozycję „The Blues”, „The Reds” i „The Citizens”, to aż trudno uwierzyć, że ktoś spoza tej trójki sięgnie po tytuł mistrzowski. Zespoły z północy stolicy Anglii najprawdopodobniej stoczą z Manchesterem United walkę o czwartą lokatę.
Kto ostatecznie założy mistrzowską koronę? Ja postawiłbym na City, ale jeszcze wiele może się zdarzyć. Trzech tak mocnych drużyn nie mieliśmy w Premier League chyba nigdy. Możemy nastawić się na niesamowicie emocjonujący i wyczerpujący wyścig o trofeum. Możliwe, że najlepszy w historii Premier League, nawet jeśli nie przebije dramaturgią finiszu rozgrywek z sezonu 2011/12, to powinniśmy zapamiętać go na długo.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również