Cudotwórca Ronald Koeman. W Barcelonie go nie chcieli, a on wyciągnął klub z tarapatów

Cudotwórca Ronald Koeman. W Barcelonie go nie chcieli, a on wyciągnął klub z tarapatów
kivnl / shutterstock.com
Pierwszy sezon Ronalda Koemana jest sporym rollercoasterem, a jednak Barcelona kończy zmagania walcząc o tytuł mistrzowski, mając też w kieszeni Puchar Króla. Holenderski trener odziedziczył drużynę w rozsypce, aby później ustabilizować statek i wstrzyknąć graczom pozytywne nastawienie. Nagroda? Powinna być jedna. Zaufanie fanów i prezydenta Joana Laporty.
Powiedzmy sobie jasno. Koeman nie miał łatwo. Biorąc pod uwagę fakt, że nie był wymarzoną przez kibiców osobą na tym stanowisku, w dodatku został powołany jeszcze przez Josepa Marię Bartomeu, wroga publicznego numer jeden w Katalonii, od początku znalazł się na cenzurowanym. Każda niepopularna decyzja, każde potknięcie wywoływało lawinę złośliwości, a sukcesy praktycznie nie przychodziły. Musiał zdawać sobie sprawę, że kadencja na Camp Nou będzie jego najtrudniejszą misją w karierze. Ale też najbardziej satysfakcjonującą.
Dalsza część tekstu pod wideo

Suarez na minus, nastawienie na plus

Jeśli ktoś spodziewał się, że Koeman wyciągnął wnioski po nieudanej w sumie przygodzie z Valencią, kiedy za jednym zamachem “ściął głowy” legend “Nietoperzy” - Miguela Angela Angulo, Davida Albeldy i Santiago Canizaresa - to, cóż, szybko przekonał się, że pewne charaktery się nie zmieniają. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie Holender zrobił po przybyciu na Camp Nou, było pozbycie się Luisa Suareza, napastnika, na którym drużyna opierała się przez wiele lat. I tak, należy uznać ten ruch za błąd typowo sportowy, nawet jeśli opłacał się finansowo.
To dzięki bramkom Urugwajczyka Atletico jest w grze i może zagrać na nosie dwóm gigantom. Jeśli już koniecznie trzeba było pożegnać z “El Pistolero”, należało zadbać, by przynajmniej nie trafił do drugiego najgroźniejszego rywala. Tak, to też rola menedżera Barcelony. To kamyczek, a w zasadzie duży głaz do ogródka szkoleniowca. Ale… na dobrą sprawę jedyny.
Koeman miał prawo ułożyć sobie sztab tak, jak chciał, dostał w tym względzie wolną rękę. Na Camp Nou przybyli więc Alfred Schreuder i Henrik Larsson, dwóch kluczowych asystentów, z których mógł korzystać jeszcze kiedy prowadził reprezentację Holandii. Grupa fachowców szybko zidentyfikowała problem: piłkarze odstają fizycznie, w trakcie rozgrywania meczów brakuje im intensywności, a ich treningi do tej pory przypominały raczej spacer po plaży niż wysiłek zawodowych sportowców.
- Wszyscy muszą być zaangażowani, nawet kontuzjowani zawodnicy - mówił trener po jednej z pierwszych sesji, wskazując na wagę, jaką przywiązuje się do prawidłowego opanowania podstaw i zapewnienia odpowiedniego mentalu.
On i jego zespół pracowali nad ograniczeniem przeładowywania od informacji głów zawodników, zamiast tego skupili się na kluczowych spostrzeżeniach, aby uniknąć zaśmiecania umysłów przed meczami. Leo Messi został potraktowany ostrożnie, dając mu przestrzeń do poradzenia sobie z letnim “burofaxowym” incydentem. Mówi się że Argentyńczyk docenił bezpośrednie podejście trenera. Gdy tylko relacje “kliknęły” po powrocie kapitana z przedłużonej przerwy świątecznej w Argentynie, gra “Blaugrany” zmieniła się na lepsze.

Eksperymenty na żywym organizmie

Wcześniej szło im jak po grudzie. 5 grudnia piłkarze niepocieszeni opuszczali boisko po żenującej porażce z Cadizem, beniaminkiem hiszpańskiej ekstraklasy. W tym momencie strata do prowadzącego Atletico wynosiła dwanaście punktów i nie brakowało opinii, że Barcelona nie będzie w stanie nawiązać walki o mistrzowski tytuł. To był najgorszy początek sezonu katalończyków od 32 lat. Od tego czasu jednak drużyna przeżyła nagłe, nieoczekiwane i niezwykle imponujące odrodzenie.
Trener zaczął kombinować, widząc, że nie może upierać się na schematach, które nie dają mu zwycięstw. Holender ostatecznie porzucił granie systemem 4-2-3-1 niedającej drużynie odpowiedniej dynamiki. Wrócił do popularnego rozwiązania 4-3-3, a następnie przestawił ekipę na grę trójką obrońców. Pozwoliło mu to uwolnić ofensywnie usposobionych Jordiego Albę i Sergino Desta na obu wahadłach, zachowując jednocześnie defensywną stabilność. Efekt? Na 11 meczów, w których Barcelona rozpoczynała trzema stoperami, udało się wygrać osiem. Przegrała dwa razy, w tym raz z Realem Madryt i ostatnio z Granadą, co należałoby skądinąd uznać raczej za wypadek przy pracy.
Formacje 3-4-3 lub 3-5-2, w zależności od tego, czy Koeman wybiera Antoine’a Griezmanna w ataku obok Messiego i Dembele, czy woli wzmocnić pomoc, nadały “Dumie Katalonii” bardziej zwarty kształt, czyniąc ją skuteczniejszą bez piłki i generalnie nieprzyjemną w rywalizacji. Wreszcie - mniej skłonną do utraty goli z morderczych kontrataków. Kluczową postacią taktyki jest rodak Koemana Frenkie de Jong, przemodelowany z typowego defensywnego pomocnika na piłkarza chętniej włączającego się w akcje zaczepne. Szlif szkoleniowca Barcy pomoże mu w spełnieniu ambicji zostania najlepszym środkowym pomocnikiem na świecie. W grupie aspirujących do tego miana z pewnością już się zadomowił.

Jak połączyć dwa pokolenia

Trener wiedział, gdzie rozpocząć efekt domina. Nie skupił się wyłącznie na rewitalizacji starszyzny. Zajął się budowaniem młodych graczy, jak Pedri, Ronald Araujo, Ilaix Moriba, Oscar Mingueza i Ansu Fati, dając im odpowiednią pozycję oraz minuty, których wcześniej nie dostawali. Jednym z głównych wymogów bycia trenerem Barcelony jest zapewnienie, że przyszłość nie zostanie zagrożona na rzecz natychmiastowego sukcesu. Nawet w najgorszych latach dla klubu nie można zrezygnować z filozofii integracji młodzieżowych produktów “La Masii” z pierwszym zespołem. Koeman wziął to na na własne barki, słusznie twierdząc, że wpływ wschodzących gwiazd podziała jak potężny zastrzyk adrenaliny w kończyny zblazowanych, zdemotywowanych członków starego porządku. Nie pomylił się.
Podczas gdy “Barca” wyglądała na zmęczoną, powolną i brzydko się starzejącą w ostatnich kilku latach, teraz zespół ma niepowtarzalną świeżość. Postępy młodego narybku tchnęły nowe życie w doświadczonych weteranów. W szczególności Sergio Busquets i Jordi Alba zaczęli ponownie grać swoją najlepszą piłkę, zmieniając pogląd, że weszli w nieodwracalny trend kierujący ich w stronę emerytury. No i oczywiście Messi. Kultowy kapitan rozpoczął sezon powoli, co akurat nie było zaskoczeniem po niespokojnych wakacjach. Do końca roku zanotował jedynie osiem goli (w tym sześć z rzutów karnych) i dwie asysty we wszystkich rozgrywkach. Dziś już nie potrafi się zatrzymać, a gdy punktuje on, drużyna rozwija żagle i pewnie wchodzi na wzburzone wody oceanu.
Przy wielu niepewnościach zarówno na boisku, jak i poza nim, nie można po prostu współczuć Koemanowi, który przejął klub w niespotykanych okolicznościach. Nawet jeśli do tej pory popełnił pewne błędy, nadal ma drużynę na wysokiej pozycji na finiszu sezonu i jedną statuetkę w gablocie. Również i z finansowego punktu widzenia zwolnienie 58-latka i sprowadzenie innego menedżera z odmienną wizją oraz wymaganiami może być w tej chwili niewykonalne. On sam potrafi odczytać proste sygnały pochodzące z gabinetu nowego prezydenta: dostarczasz mistrzostwo, zostajesz jeszcze rok. Kontynuacja misji Koemana to najmniejsza nagroda, na jaką zasługuje, wykonując dotychczas więcej niż przyzwoitą pracę. Niechętnych mu było sporo, dziś to pewnie zaledwie garstka.

Przeczytaj również