Cyborg Robert Lewandowski, bezzębna Borussia i czapki z głów przed Czechami. 5 wniosków po Lidze Mistrzów

Cyborg Lewandowski, bezzębna Borussia i czapki z głów przed Czechami. 5 wniosków po Lidze Mistrzów
MDI / shutterstock.com
Miniona, trzecia już kolejka fazy grupowej Ligi Mistrzów nie obfitowała w wielkie szlagiery. Zapowiadany jako największy hit mecz Interu z Borussią Dortmund stał na przeciętnym poziomie, ale pomimo tego, w kilku innych spotkaniach nie brakowało emocji. Zapraszamy na krótkie podsumowanie ostatnich dwóch dni w najlepszych europejskich rozgrywkach klubowych.
Terminarz fazy grupowej ułożył się tak, że kalendarz trzeciej serii spotkań najbardziej mógł się podobać… przeciwnikom obecnego formatu Ligi Mistrzów. Niewielka liczba potencjalnych szlagierów i nadmiar starć zapowiadających się na walkę Dawida z Goliatem to jeden z argumentów pomysłodawców stworzenia Superligi w miejsce dzisiejszych rozgrywek. Po tej kolejce ich oponenci mają jednak niejednego asa w rękawie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Zasłużone brawa za walkę jak równy z równym z Barceloną zebrała Slavia Praga, a spore problemy faworytom sprawili też choćby piłkarze Olympiakosu Pireus i Lokomotiwu Moskwa. Byliśmy również świadkami kilku indywidualnych występów na najwyższym poziomie. Co nie może dziwić, wśród tego grona znalazł się Robert Lewandowski. Na przeciwległym biegunie zaś jego były klub, czyli nudna jak flaki z olejem drużyna Borussii Dortmund.

Wniosek 1. Lewandowski, cyborg z Polski

Tu już naprawdę brakuje słów na to, co wyrabia Robert Lewandowski. Menedżerowie gry fantasy mogli w ciemno dać mu przed tą kolejką opaskę kapitana, bo u “Lewego”, to jak w banku - Polak po prostu strzela i przestać strzelać nie może. Ostatnio popularne zrobiły się różne rozważania i wyliczenia, pokazujące, gdzie byłby Bayern bez polskiego snajpera. Podpowiadam: w głębokim niebycie. We wtorek Lewandowski znów uratował swoją drużynę przed kolejną wpadką, ładując “doppelpacka” Olympiakosowi.
Kilka dni temu chętnie czytaliście i komentowaliście opublikowany na naszej stronie tekst o poważnych aspiracjach “Lewego” do czołówki plebiscytu Złotej Piłki. O ile Polak ma wciąż nikłe szanse na zgarnięcie najwyższego lauru, o tyle coraz odważniejsze są głosy o jego obecności na podium tej klasyfikacji. A takie grafiki, jak poniższa, nikogo już nie dziwią.
News random
alphaspirit / shutterstock
Statystyki nie kłamią i przemawiają na korzyść Lewandowskiego. W takich chwilach można żałować, że Bayerm szybko odpadł z poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. W innym wypadku kapitan reprezentacji Polski miałby jeszcze więcej argumentów w walce o Ballon D’Or.

Wniosek 2. Dobrze, że zostałeś, Pawle Dybało*

A miał tu już nie grać. Paolo Dybala, który w lecie był bliski odejścia z Turynu, został we wtorek bohaterem “Starej Damy”. Argentyńczyk potrzebował dwóch minut, by odwrócić losy meczu i oddalić widmo sensacyjnej straty punktów z Lokomotiwem Moskwa. Najpierw popisał się tak znakomitym strzałem z lewej nogi, że golkiper rosyjskiej drużyny nawet nie drgnął. Po chwili wykazał się największą przytomnością umysłu po uderzeniu Alexa Sandro, pewnie i precyzyjnie dobijając strzał Brazylijczyka.
W momencie, gdy minuty nieubłaganie leciały, a wszyscy oczekiwali błysku geniuszu Cristiano Ronaldo, zespół uratował 25-latek o polskich korzeniach. Argentyński goleador raczej nie żałuję, że został w ekipie mistrza Włoch. Mógł strzelać dla Manchesteru United, mógł strzelać dla Tottenhamu, mógł strzelać dla PSG, a tymczasem śrubuje rekord w “Juve”.
Co ciekawe, w dwóch poprzednich meczach Ligi Mistrzów Dybala zagrał zaledwie dziewiętnaście minut! Łącznie. A teraz dostał pełen kredyt zaufania od Maurizio Sarriego i wykorzystał go w stu procentach. Fani “Bianconeri” nie wyobrażają sobie obecnie ataku ulubionej drużyny bez duetu “Dybaldo”. A im częściej to Paolo, a nie Cristiano będzie na ustach kibiców, tym lepiej dla niego. Wartość Dybali rośnie z każdym pięknym golem.

Wniosek 3. Dawid Dawidowi nierówny

Jeśli ci mniejsi mają odważnie stawiać czoła gigantom, powinni brać przykład z Slavii Praga. W starciu czeskiego Dawida z katalońskim Goliatem nasi południowi sąsiedzi napsuli Barcelonie sporo krwi. Niech przemówią statystyki.
Nie ma w tym dzieła przypadku. Mistrzowie Czech wcześniej postawili się Interowi, a teraz niemal urwali punkty “Barcy”. Frenkie de Jong powiedział po spotkaniu, że jego zdaniem Slavia była najtrudniejszym dotychczasowym rywalem w fazie grupowej. I w tych słowach nikt nie doszukiwał się nadmiernej kurtuazji. Swoją drogą, styl gry Messiego i spółki znów uaktywnił licznych przeciwników Ernesto Valverde, którzy zasugerowali, że tak wielkiej drużynie nie przystoi męczyć się z czeskim “kopciuszkiem”. Pozostaje zadać sobie pytanie: czy wczoraj to Barcelona była taka słaba, czy Slavia taka mocna? Skłaniam się ku tej drugiej opcji.
Wielka szkoda, że prażanom nie udało się doprowadzić do wyrównania w samej końcówce spotkania. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu sekund gospodarze mieli na to dwie dobre szanse. O tym, jak niewiele brakowało, najlepiej świadczy reakcja trenera Jindricha Tripsovsky’ego.
Czescy fani nie powinni się martwić, bo jeśli piłkarze Slavii dalej planują grać na takim poziomie, to w kolejnych starciach z faworytami w żadnym wypadku nie stoją na straconej pozycji. Červenobílí, velké gratulace.
Słowa uznania za dzielną postawę należą się też wspomnianym ekipom Olympiakosu i Lokomotiwu. A czemu Dawid Dawidowi nierówny? Odpowiedź znajdziemy w grze i wynikach Atalanty Bergamo, Crveny Zvezdy Belgrad i Club Brugge. Szczególnie przedstawicieli ligi włoskiej możemy traktować w kategorii sporego zawodu. Typowano ich do walki o awans do fazy pucharowej, a na razie muszą walczyć o brak całkowitej kompromitacji. Zero punktów i bilans bramek 2-11 chluby im, delikatnie mówiąc, nie przynosi.

Wniosek 4. Bezzębna Borussia

Tego, że awizowana nieobecność Marco Reusa i Paco Alcacera w składzie Borussii Dortmund wpłynie na jakość gry zespołu w ataku, można się było spodziewać. W rzeczywistości jednak goście z Niemiec wyglądali w Mediolanie tak, jakby przyjechali nie tylko bez dwóch zębów trzonowych, ale w ogóle bez żadnego uzębienia. Nie zagrał żaden środkowy napastnik, a wystawiony na tej pozycji Julian Brandt sprawiał wrażenie, kogoś, kto gra tam za karę i chętnie by zszedł z boiska. A na dodatek jego nonszalancja i lekceważące podejście do meczu pomogły rywalom zainkasować trzy punkty.
Lucien Favre ma problem. Jego zespół stworzył może dwie-trzy niezłe okazje, z czego jedną pewnie zamieniłby na bramkę, gdyby Achraf Hakimi ubrał lepsze obuwie, ale nie zamazuje to w żaden sposób ogólnego, kiepskiego obrazu gry. Dla kibica oczekującego fajerwerków to spotkanie potoczyło się w najgorszy możliwy sposób. Inter pierwszy strzelił gola i przeszedł do mądrej, dobrze zdyscyplinowanej defensywy. A Borussia głównie biła głową w mur. Nie istniał Thorgan Hazard, za mało szarpał Jadon Sancho, a Hakimi stwarzał zagrożenie, lecz był niedokładny. Nawet obrona rzutu karnego przez Romana Burkiego nie zmotywowała gości do nadmiernej aktywności w ofensywie w ostatnich minutach.
Drużyna niezwykle uradowanego po meczu Antonio Conte zdobyła cenne punkty, niejako odbijając sobie remis w Pradze z pierwszej serii gier. Co ważne, Włosi zyskali też przewagę psychologiczną przed rewanżem z Borussią na Signal Iduna Park. Potyczka w Dortmundzie może zdecydować o wyjściu z grupy, dlatego trener Favre ma sporo do poprawy. Kibice, których mogły dziwić plotki o potencjalnym zwolnieniu szkoleniowca wicelidera Bundesligi, wczoraj zobaczyli, dlaczego takie pogłoski w ogóle przebijają się do przestrzeni publicznej.

Wniosek 5. “Byki” groźne, ale znów ranne

Red Bull Salzburg po wielu nieudanych podejściach, o których ostatnio wspominaliśmy, wreszcie gra w Lidze Mistrzów i z pewnością stał się wartością dodatnią tych rozgrywek. W trzech spotkaniach z udziałem mistrzów Austrii padło aż dwadzieścia goli! Mecz “Byków” to gwarantowane emocje i dynamiczne zwroty akcji. Nie inaczej było w starciu przeciwko Napoli. Piłkarze Salzburga dwukrotnie dokładali wszystkich sił, aby doprowadzić do wyrównania, a o minimalnej porażce zadecydował brak koncentracji. Pomiędzy golem na 2:2, a trafieniem Lorenzo Insigne na 2:3, nie minęła nawet minuta.
Podopieczni Jessego Marcha grają groźnie, efektownie i efektywnie, ale tabela jest bezlitosna: imponująca postawa przeciwko Liverpoolowi oraz Napoli przyniosła im dokładnie zero punktów. Szczęście też nie zawsze stoi po ich stronie. Wczoraj zabrakło go zarówno przy pierwszym golu dla gości, gdy piłka dotarła do Driesa Mertensa po rykoszecie, jak i przy nieuznanym trafieniu Erlinga Haalanda na początku meczu.
A no właśnie, nie może się obejść bez słówka o Haalandzie. Młody Norweg to największy beneficjent udziału Salzburga w Lidze Mistrzów. 19-latek w stu procentach wykorzystuje szansę na pokazanie się piłkarskiemu światu. Sześć bramek w trzech spotkaniach to znakomity wynik.
Powiedzmy sobie szczerze: nastolatek jest rewelacyjny. Ma naturalny zmysł strzelecki, wyróżnia go też dojrzałość na boisku. Nie ma wątpliwości, że w przyszłym roku o kupno norweskiego snajpera powalczą wszyscy rynkowi giganci. Choć niektórzy upatrują w nim “One Season Wondera”, Haaland na razie zamyka usta potencjalnym krytykom. I nic nie wskazuje na to, by miał się zatrzymać.
***
Za dwa tygodnie Liga Mistrzów wróci do nas z rewanżami za minioną kolejkę. Kilka drużyn z pewnością będzie szukało odwetu za poniesione porażki, a w niektórych przypadkach zespoły zagrają o swoje być albo nie być w rozgrywkach. Nie obrazimy się też za troszkę większą dawkę emocji tam, gdzie mamy pełne prawo tego oczekiwać (halo Dortmund). Do zobaczenia!
Mateusz Hawrot

Przeczytaj również