Czasami trzeba uwolnić się od Ronaldo i Messiego. Liga Mistrzów pokazuje, że uzależnienie od liderów szkodzi

Uzależnienie od liderów szkodzi. Ta edycja Ligi Mistrzów pokazuje to bardzo dobitnie
Paolo Bona / Shutterstock
Mieć takiego piłkarza, jak Lionel Messi czy Cristiano Ronaldo to świetna sprawa. W końcu tacy goście są w stanie samemu wygrywać mecze, niezależnie od poziomu przeciwnika. Czasem jednak okazuje się, że obecność ogromnych gwiazd w składzie bardziej przeszkadza, niż pomaga – i nie chodzi tu wcale o ich gorsze dni.
Ta edycja Ligi Mistrzów dobitnie pokazała, że w futbolu najważniejszy jest kolektyw. Serca kibiców zdobył oparty na współpracy poszczególnych ogniw Ajax, a w finale zmierzą się Tottenham i Liverpool, które w półfinałach musiały radzić sobie z ogromnymi osłabieniami w ofensywie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Te zespoły udowodniły, że obecność lidera zespołu na boisku nie zawsze musi pomagać. Odpowiednie nastawienie rywali, złe podejście kolegów z drużyny i inne podobne czynniki decydują o tym, że czasem zwyczajnie łatwiej jest zniwelować atuty rywala, który posiada w swoim składzie wielką gwiazdę.

„Messidependencia” i podobne zjawiska

Trudno, aby nieobecność piłkarza klasy Leo Messiego nie odbiła się na potencjale ofensywnym zespołu. Podobnie jest z Cristiano Ronaldo. W końcu tacy gracze (chociaż ostatnimi czasy Portugalczyk dużo rzadziej) odciskają swoje piętno niemal na każdej akcji kolegów.
W „Barcy” Ernesto Valverde jest to aż nazbyt widoczne. Czasami wręcz można odnieść wrażenie, że w kryzysowych momentach pomysł drużyny na grę opiera się na oddaniu piłki Argentyńczykowi i liczeniu na jego przebłysk geniuszu. A alternatyw... brak.
Spotkanie z Liverpoolem na Anfield było tego najlepszym dowodem. Czterokrotny zdobywca Złotej Piłki był jedynym zagrożeniem dla ekipy Jürgena Kloppa. Piłka jednak, kolokwialnie mówiąc, ani razu mu nie siadła. Koledzy nie byli w stanie wykorzystać żadnego z jego zagrań. No i „Blaugrany” nie ma już w Lidze Mistrzów.
Należy więc odpowiedzieć na pytanie: czy tzw. „Messidependencia” jest elementem planu na grę ekipy z Katalonii? A może wynika ona jedynie z wiary partnerów w ogromne umiejętności kapitana zespołu i tego, że po prostu boją się szukać innych rozwiązań?
W trakcie konfrontacji z „The Reds” widać było, jak hiszpańska drużyna gubi się, gdy nie można podać mu piłki. Wyglądało to co najmniej zaskakująco, biorąc pod uwagę to, ile jakości mają poszczególni zawodnicy Barcelony.
To samo można zauważyć w „Juve” z Cristiano Ronaldo. Wiadomo, że piłkarze o tak ogromnych umiejętnościach powodują konkretne modyfikacje w stylu gry zespołu, ale koledzy czasami aż zbytnio im ufają.
Często mówiło się o zespołach, w których grał Zlatan Ibrahimović, że sam fakt jego obecności wpływał, niekoniecznie pozytywnie, na partnerów, którzy byli zdominowani taką osobowością. I to zarówno na murawie, jak i poza nią. W przypadku dwóch najlepszych zawodników ostatnich lat sytuacja wygląda podobnie. Nie zawsze muszą pomagać, czasami zdarza im się być „ciężarem”.

No Kane? No problem

Podobne zachowania widać często u zawodników Tottenhamu, którzy oczywiście w ofensywie zawsze starają się znaleźć Harry’ego Kane’a. Trudno im się dziwić, bo jego statystyki są wręcz kosmiczne, ale przez jego urazy drużyna zdołała się uniezależnić od jego formy.
Anglik jeszcze kilka lat temu był niemal pewniakiem – gdy Tottenham strzelał, to można było w ciemno zakładać, że zrobił to akurat on. Teraz jednak odciążają go Heung Min-Son czy Lucas, którzy biorą odpowiedzialność na swoje barki również pod jego nieobecność.
Widać to na przykładzie statystyk zespołu. W tym sezonie supersnajper strzelił 38% bramek zdobytych przez „Koguty”, gdy przebywał na murawie. W poprzednich rozgrywkach miał ich 48%, grając zdecydowanie częściej.
Mauricio Pochettino zawsze bowiem próbuje dostosować specyfikę gry swoich podopiecznych do tego, jaki skład wystawia. Jeśli z przodu gra koreańsko-brazylijski duet, to preferowane są szybkie ataki. Gdy na murawie szpicę okupuję Fernando Llorente, oglądamy dużo długich zagrań.
Brak największej gwiazdy nie jest dla argentyńskiego trenera problemem, a jedynie otwiera nowe możliwości. To stanowi ogromną siłę londyńskiej drużyny, która staje się dzięki temu bardzo nieprzewidywalna.

Jak uwolnić się od uzależnienia?

W przypadku Tottenhamu skuteczną terapią okazały się problemy Harry’ego Kane’a z kostką. Messi czy Ronaldo mają jednak końskie zdrowie i rzadko wypadają.
Chyba każdy menedżer Barcelony, który miał okazję pracować z Argentyńczykiem musiał choć raz liczyć na jego umiejętność pociągnięcia zespołu za uszy. To idealny plan „B”, a jeśli nie ma urazu, to zawsze można zabrać go na mecz i wpuścić z ławki.
Ernesto Valverde zwyczajnie nie musiał wymyślać alternatywy, bo nie miał takiej konieczności. Po takiej wpadce, jak ta z Liverpoolem, widać jednak, że takowa by się przydała. Być może teraz nadszedł czas na jej znalezienie. Ale znowu, gdzie jej szukać?
O ile w przypadku „Blaugrany” uzależnienie i podporządkowanie wszystkiego Messiemu nie może zaskakiwać, to „Juve” i Ronaldo są naprawdę interesującym przypadkiem. W końcu Portugalczyk jest w klubie zaledwie od ostatniego lata, a koledzy w kluczowych momentach i tak starają się go znaleźć za wszelką cenę – tak, jak w każdym z poprzednich klubów.
To dowód tego, jak wielką jest osobowością. Jego doświadczenie, tytuły i indywidualne osiągnięcia sprawiają, że gdy gra toczy się o wysoką stawkę każdy z zawodników „Starej Damy” ufa mu najbardziej.
On jednak młodszy już nie będzie, a jako piłkarz, który bazował na swojej fizyczności, z upływem lat będzie musiał trochę przystopować. Było to widać w Realu, gdzie ze skrzydłowego, będącego siłą napędzającą ataki, został przesunięty na pozycję napastnika, który miał mniejszy wpływ na akcje w ich wcześniejszych fazach.
W dalszym ciągu jednak widać, jak klasowym jest zawodnikiem. Hat-trick z Atletico, gol w derbach Turynu czy liczba trafień decydujących o wynikach spotkań dobitnie to pokazują. Można, a nawet trzeba na niego liczyć. Nie można jednak tego robić zawsze.
Tutaj też aż prosi się o znalezienie innego rozwiązania. Momentami oglądając grę Juventusu można uznać, że to ostatnie sekundy meczu NBA – na siłę usiłują znaleźć swoją największą gwiazdę, która ma wykonać kluczowy „rzut”.
Tak jednak jest w sporcie. Na barkach ponadprzeciętnych jednostek spoczywa ogromna odpowiedzialność i zawsze oceniane są one bardziej surowo od swoich kolegów i rywali.
Dlatego też nie powinniśmy wieszać psów na takich gościach jak Messi czy Ronaldo po spotkaniach, jak to na Anfield czy porażka z Ajaksem. Może i Argentyńczyk nie poprowadził swojej ekipy do awansu, ale to nie jego wina, że „Barca” przegrała 0:4. Tak samo z Ronaldo, który jest absolutnym potworem, jeśli chodzi o zdobywanie ważnych bramek.
On zrobił wszystko co mógł, był najlepszym zawodnikiem swojej drużyny – w której gra 11 piłkarzy. To nie była jego porażka, tak jak i nie było to jego zwycięstwo. Należy przecież pamiętać, że wygrywa i przegrywa cały zespół.
Czasami można odnieść wrażenie, że zapominają o tym sami zawodnicy. Ale tak to już jest. Wybitne jednostki powodują, że oczekuje się od nich naprawdę wiele. Czasami za dużo. Warto jest zatem czasami zachować trochę rozsądku i nie polegać zbytnio na swoich liderach.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również