Czekali na szejków, miliony i wielkie gwiazdy, a został znienawidzony właściciel-amator. "Sroki" w zawieszeniu

Czekali na szejków, miliony i wielkie gwiazdy, a został znienawidzony właściciel-amator. "Sroki" w zawieszeniu
Paul Chesterton / PressFocus
Kibice Newcastle United odliczali dni do oficjalnego przejęcia ich klubu przez arabskich szejków, jednak temat zmiany właściciela na ten moment upadł. Powodem do rozpaczy nie musi być wcale brak bajecznie bogatego inwestora, a pozostanie na St. James’ Park Mike’a Ashleya, znienawidzonego biznesmena kierującego “Srokami”.
Zainteresowanie kupnem Newcastle United wyraziło konsorcjum, w którego skład wchodziły Saudyjski Fundusz Inwestycyjny, firma PCP Capital Partners zarządzana przez panią Amandę Staveley oraz Reuben Brothers, potentat rynku nieruchomości. Udało się dojść do porozumienia z dotychczasowym właścicielem, po czym złożono potrzebne dokumenty. Wydawało się, że finalizacja całego przedsięwzięcia to kwestia czasu.
Dalsza część tekstu pod wideo
W międzyczasie zaczęły się jednak pojawiać informacje dotyczące potencjalnych przeszkód natury politycznej i etycznej. Spekulowano, że ewentualni nowi właściciele mogą nie przebrnąć procesu ich weryfikacji przez władze Premier League. Od momentu wpłynięcia wszystkich niezbędnych papierów minęło już 17 tygodni, ale decyzji zarządu ligi nadal nie poznaliśmy. Wiemy jednak, że do transakcji, przynajmniej w najbliższym czasie, nie dojdzie.

Co poszło nie tak?

Brytyjskie media poinformowały ostatnio, że Saudyjczycy nie przejmą zasłużonego klubu. W oficjalnym oświadczeniu z żalem ogłoszono, że wydłużający się czas oczekiwania, w połączeniu z trudną sytuacją na świecie, doprowadziły do rezygnacji interesantów. Można więc zadać pytanie: dlaczego tak długo to trwało?
Gdy tylko potwierdzono, że konsorcjum powiązane z rodziną królewską Arabii Saudyjskiej zamierza zainwestować w Newcastle, odezwały się głosy sprzeciwu. Organizacje, jak Amnesty International, zaczęły przypominać o: aresztowaniach mających charakter polityczny, wątpliwościach dotyczących respektowania praw człowieka w tym kraju Bliskiego Wschodu, a nawet morderstwie dziennikarza, Jamala Khashoggiego.
Do tego istniały poważne wątpliwości ws. kwestii biznesowych. Jeden z największych partnerów telewizyjnych Premier League, beIN Sports, prowadzi małą wojnę z saudyjskim rządem. Powód? Nielegalny streaming meczów. “Nieoficjalna”, państwowa platforma o nazwie “beoutQ”, dostarcza darmowe transmisje, do których wyłączne prawa w tym regionie świata ma wspomniany potentat.
Za Saudyjskim Funduszem Inwestycyjnym stoi Mohammed bin Salman, książę w praktyce sprawujący władzę, a w teorii będący pierwszym w kolejce do saudyjskiego tronu. Czyli człowiek, który wspiera inicjatywę uderzającą w interesy bardzo ważnego partnera dla zarządu angielskiej ekstraklasy.
Mamy zatem politykę i pieniądze. Istną mieszankę wybuchową. Trudno więc dziwić się, że “prześwietlenie” konsorcjum trwało tak długo. Akceptacja przyniosłaby ogromne kontrowersje. Odrzucenie musiałoby zostać poparte potwierdzeniem zarzutów. Trzeba było zatem wszystko dokładnie przeanalizować. Dla Anglików wyszło korzystnie, bo problem właściwie sam się rozwiązał.

Uwolnić się od Ashleya

Upadek transakcji oznacza, że nad rzeką Tyne z pewnością polało się wiele łez, bo nowy właściciel mógł okazać się wielką szansą dla “Srok”. Nie chodziło już nawet o plotki o budowie potęgi czy wyssane z palca doniesienia o zainteresowaniu Kylianem Mbappe, Leo Messim, Garethem Balem i całą plejadą kolejnych gwiazd. Kibice mieli nadzieję, że w końcu pożegnają Mike’a Ashleya. Człowieka, którego po prostu nienawidzą.
Protesty przeciwko właścicielowi sieci sklepów “Sports Direct” na trybunach St James’ Park to powszechne zjawisko. Za jego kadencji “Sroki” straciły status jednego z mocniejszych klubów w kraju, regularnie bijącego się o udział w europejskich pucharach. Stały się średniakiem, zaliczając nawet dwa spadki z ligi. Zarzutów można postawić mu wiele. Najbardziej popularne to jednak skąpstwo, zatrudnianie niekompetentnych ludzi oraz kuriozalne wręcz podejście do zarządzania.
Możemy z dużą dozą pewności stwierdzić, że biznesmen przeliczył się, kupując sobie zabawkę w postaci klubu piłkarskiego. Za wszelką cenę stara się unikać jakichkolwiek inwestycji, co w realiach Premier League brzmi jak absurd. Jak fatalnie wygląda sytuacja, jeśli chodzi o kasę na transfery? Do zeszłego lata rekordowym zakupem “Srok” był Michael Owen, ściągnięty dokładnie latem 2005 roku. Czyli jeszcze przed początkiem rządów Ashleya. Piętnaście lat temu.
O ile do doboru trenerów trudno się doczepić, o tyle jeśli chodzi o resztę personelu zarządzającego zespołem, właściciel klubu zaufał wielu nieodpowiednim osobom. Jako pierwszy z przykładów można wymienić eks-szefa skautingu, Grahama Carra, który swego czasu wyrobił sobie świetną opinię dzięki udanym zakupom. Wraz z tym, jak jego wpływy w strukturach “The Magpies” zaczęły się powiększać, zaczął tracić dawnego nosa. W końcówce swojej przygody na Tyneside zaliczał niewypały transferowe pokroju chociażby Seydou Doumbii.
Kolejnym członkiem tej grupy jest pożegnany w 2014 roku dyrektor sportowy, Joe Kinnear. Przy jego krótkiej kadencji warto zatrzymać się na dłużej, bo to prawdziwa kopalnia kuriozalnych sytuacji, z których dwie przekraczają granice absurdu. Podczas wywiadu dla radia, zaczął przekręcać nazwiska zawodników Newcastle, mówiąc o “Hatemie Ben Afro” (Ben Arfie) i “Yohanie Kebabie” (Cabaye). Innym razem pojechał oglądać mecz Championship, po którym postanowił zagadać do przedstawiciela Birmingham w sprawie ewentualnego kupna Shane’a Fergusona. Tego samego Fergusona, który był piłkarzem Newcastle grającym na wypożyczeniu w klubie z St. Andrew’s Stadium.

Światełko w tunelu

Informacje i plotki o zmianie właściciela są dla fanów zespołu z północno-wschodniej Anglii niczym tlen. To nadzieja na lepsze jutro, trochę radości i zakończenie męczarni oraz żartów, których obiektem stał się ich ukochany klub. Dlatego też z pewnością odetchnęli z ulgą na wieści, które przyniosło “Sky Sports”. Wedle ich doniesień Mike Ashley nie zmienił zdania i w dalszym ciągu chce dobić targu.
We wspomnianym wcześniej oświadczeniu niedoszłych kupców zamieszczono informację, że “przeprowadzenie transakcji na ustalonych wcześniej warunkach stało się niemożliwe”. Spekulowano, że umowa czekała na zatwierdzenie tak długo, że pojawiła się możliwość renegocjacji, a właściciel postanowił zmienić żądaną kwotę. W to można było uwierzyć, gdyż wcześniej podobna historia spotkała Rafę Beniteza. Ustalił warunki nowego kontraktu, po czym do podpisu dostał kompletnie inny dokument. W rezultacie odszedł do Chin.
Na całe szczęście, jeśli wierzyć Keithowi Downiemu ze “Sky”, poszukiwania innego nabywcy zapewne niedługo zostaną wznowione. O tym, jak bardzo zależy biznesmenowi na sprzedaży, niech świadczy fakt, że obniżył swoje oczekiwania z 350 do 300 milionów funtów, które miało zapłacić mu konsorcjum. Zresztą z całego zamieszania i tak wyszedł z pokaźną sumą w kieszeni. Dostał 17 “baniek” zaliczki, której nie musi oddawać.
Niemniej, wciąż można mieć nadzieję na to, że jednak uda się uwolnić od rządów człowieka, który od 13 lat stopuje rozwój Newcastle United. Jeśli nie Saudyjczycy, to ktoś inny. Najważniejsze, żeby nie był to Ashley. Spełnienie tego warunku na 99,999% oznacza, że fani odetchną z ulgą. Nie oczekują wiele. Wystarczy, że ewentualny nabywca potraktuje ich ukochany klub poważnie.

Przeczytaj również