To on odkrył i wypromował Erlinga Haalanda. Jesse Marsch - kolejna perła Red Bulla. Może zrobić wielką karierę

Fachowiec, który odkrył i wypromował Erlinga Haalanda. Oto kolejna perła Red Bulla. Może zrobić wielką karierę
Matteo Ciambelli / PressFocus
W piłkarskiej stajni Red Bulla znajduje się dwóch świetnych trenerów. Jeden to Julian Nagelsmann, a drugi - Jesse Marsch. To właśnie Amerykanin jako pierwszy dostrzegł ogromny potencjał Erlinga Haalanda i jest na dobrej drodze, by zrobić wielką karierę na ławce szkoleniowej.
Red Bull Salzburg w ubiegłym sezonie Ligi Mistrzów odpadł wprawdzie już w fazie grupowej, ale podopieczni Jessego Marscha napsuli nieco krwi Liverpoolowi i Napoli. Dziś wracają na wielką scenę z żądzą rewanżu. I niezmiennie ze znakomitym fachowcem na ławce trenerskiej.
Dalsza część tekstu pod wideo

Red Bull we krwi

Droga na szczyt Amerykanina Jessego Marscha jak na razie przebiega wzorowo. Od zakochanego w futbolu nastolatka, który zarywał noce, żeby oglądać spotkania Ligi Mistrzów, aż po dużą jak na USA piłkarską karierę i sukcesy w roli menedżera. W MLS Marsch zyskał status legendy już jako wybitny pomocnik. Z kolei w świadomości europejskich kibiców jego postać zyskała renomę dopiero, gdy zawiesił buty na kołku.
- Zawsze myślałem o trenowaniu w lidze amerykańskiej. Nigdy nie byłem na tyle głupi, żeby w ogóle marzyć o Champions League - zdradził cytowany przez “Los Angeles Times”.
A jednak mu się to udało. Jako trener New York Red Bulls radził sobie na tyle dobrze, że prędko ściągnięto go do Europy. Jego drużyny grały szybko, odważnie, agresywnie. Co ważne, nie bał się też stawiać na młodzież. Jednym z odkryć 46-latka w Nowym Jorku był Tyler Adams. Dziś 21-latek występuje w RB Lipsk.
- Marsch rozwinął mnie jako zawodnika, ale także człowieka. Dzięki niemu stałem się dojrzały. On ma cechy przywódcze, wie jak trafić do młodszych, komunikować się z nimi. Nie dziwię się, że osiąga sukcesy w Austrii, bo wiem, że Jesse traktuje tak samo każdego zawodnika. Nie zmienia sprawdzonych metod - mówił Adams w rozmowie z “ESPN”.
Dwa lata temu Jesse Marsch został asystentem Ralfa Rangnicka w Lipsku. Chociaż spędził tam tylko jeden sezon, znacząco wpłynął na struktury zarządzania klubem. Osobiście odpowiadał za wprowadzenie systemu kar za spóźnianie się. Na niezdyscyplinowanych zawodników czekała taka lista zadań:
  • Oprowadzenie wycieczek turystycznych po obiekcie treningowym
  • Dodatkowy trening w dzień wolny
  • Koszenie murawy
  • Przyrządzenie posiłków dla zespołu
  • Praca na kasie w klubowym sklepie
  • Czyszczenie korków całej drużyny
Marsch uważał, że tego typu kary znacznie lepiej wpływają na niesubordynowanych piłkarzy od finansowych, których nawet nie odczują. Dzięki temu gracze mieli pamiętać, że są nie tylko sportowcami, ale przede wszystkim zwykłymi ludźmi. Po odejściu Amerykanina “Byki” nadal zresztą stosują jego metody wychowawcze.

Cudowna podróż

Wyróżnia go sposób myślenia przy okazji kierowania grupą. Taktyczne nowinki to jedno. 46-latek skupia się głównie na budowaniu relacji międzyludzkich. Gdy w 2012 r. odszedł z Montrealu Impact, postanowił wraz z żoną i trójką dzieci wyruszyć w półroczną podróż dookoła świata. Mógł zatrzymywać się w najlepszych hotelach, ale pakiet all-inclusive zamienił na nocowanie u lokalnych mieszkańców. Fascynowała go miejscowa kultura, otoczenie, a nie drinki z palemką nad luksusowym basenem.
- Chodziło o zrozumienie ludzkości. To też jest element piłki nożnej. Musisz zrozumieć wielokulturowość, zobaczyć jak żyje się w Afryce czy Ameryce Południowej, aby potem współpracować z zawodnikami z tych regionów - twierdził trener.
W szatni to on jest liderem, przywódcą stada, samcem alfa. Twierdzi, że futbol to w 75% przygotowanie taktyczne, a reszta pozostaje w głowach zawodników i ich odpowiednim nastawieniu. Aby poprawić poziom motywacji, puszczał w szatni fragmenty dokumentu “Ostatni Taniec”, pokazując, na przykładzie Michaela Jordana, jak powinno się rywalizować. O sile przekazu Marscha najwięcej mówi sytuacja sprzed roku, gdy Salzburg przyjechał na Anfield. Trenerski debiut w wyjazdowym meczu Ligi Mistrzów, naprzeciwko Liverpool - jedna z najlepszych drużyn na świecie, kilkadziesiąt tysięcy kibiców na trybunach i na dokładkę wynik 0-3 po niespełna czterdziestu minutach. Wielu szkoleniowców rzuciłoby ręcznik. Wielu, ale nie on.
“Suszarka” otrzeźwiła Austriaków. W drugiej połowie na murawę wyszli zupełnie inni ludzie - wygłodniali, ambitni, konkurencyjni. Nie przestraszyli się wielkich “The Reds” i doprowadzili nawet do remisu 3-3. Finalnie przegrali jedną bramką, ale zyskali spore uznanie. Juergen Klopp przyznał w pomeczowym wywiadzie, że niewiele zespołów byłoby w stanie podnieść się na Anfield po stracie trzech goli. Z kolei Marsch stwierdził, że woli przegrać w takim stylu, niż ustawić tzw. autobus i czekać tylko na kontrataki. Oto filozofia nowoczesnego trenera.

Idy Marschowe

- Nie robię tego dla pieniędzy. Nie robię tego dla sławy. Futbol to moja pasja. To coś, co kocham - wyznał w wywiadzie dla “The Guardian.
O ile Amerykanin może nie troszczyć się o zarobki, o tyle budżet Salzburga wiele zyskuje na jego pracy. W styczniu zarobiono prawie 30 milionów euro na sprzedaży Takumiego Minamino i Erlinga Haalanda. Zdecydowanie warto podkreślić, że Marsch był pierwszym szkoleniowcem, który uwierzył w talent blondwłosego Norwega. Choć trudno w to uwierzyć, jeszcze w sezonie 2018/19 obecny napastnik Borussii Dortmund praktycznie nie podnosił się z ławki rezerwowych. Dziś to jeden z najlepszych snajperów Bundesligi i przyszły bohater wielkiego transferu. Minamino i Haalanda już w Austrii nie ma, ale w ich miejsce pojawiły się kolejne gwiazdy młodego pokolenia. To nie tylko Dominik Szoboszlai, lecz także dwaj zdolni napastnicy: Patson Daka i Sekou Koita, o których więcej przeczytacie w tym miejscu. Niedługo pewnie wszyscy wylądują w czołowych ligach Europy.
- Kibicom nie podoba się, że oddajemy najlepszych, ale dzięki temu stajemy się silniejsi. Cierpimy przez krótki czas, a potem znajdujemy następców. Naszym celem zawsze będzie inwestycja w młodość - zaznaczał Marsch.
Pod jego okiem Salzburg zdobywa średnio około cztery bramki na mecz. Kilka miesięcy temu Red Bull w cuglach sięgnął po krajowy dublet. W Lidze Mistrzów los znów nie był dla mistrzów Austrii łaskawy, bo w grupie zmierzą się z Bayernem, Atletico i Lokomotivem. Nikt, a na pewno nie Marsch, nie zamierza jednak przedwcześnie składać broni. Skoro w zeszłym roku udało się przestraszyć potężny Liverpool i wywieźć remis z Neapolu, dlaczego by nie uczynić tego samego np. w starciu z kolejnymi silnymi, markowymi rywalami?
Następna seria udanych występów na arenie europejskiej otworzyłaby Amerykaninowi drogę do przejęcia schedy po Julianie Nagelsmannie w Lipsku. W końcu w Red Bullu nic nie jest pozostawione przypadkowi. Dbają tam o to, aby mieć w swoich szeregach najlepszych szkoleniowców młodego pokolenia. A nikt nie dodaje skrzydeł tak jak Jesse Marsch.

Przeczytaj również