Cztery lata temu grali w finale Ligi Europy, dziś możemy już o nich zapomnieć. Upadek Dnipro Dniepropietrowska

Cztery lata temu grali w finale Ligi Europy, dziś możemy już o nich zapomnieć. Upadek Dnipro Dniepropietrowska
alphaspirit / shutterstock
W 2015 roku zadziwili Europę. Nikt na nich nie stawiał. Ba, nikt nie uważał nawet żadnej drużyny z ich kraju za kandydata do walki o tryumf w kontynentalnych rozgrywkach. Dzięki ambicji i zaangażowaniu doszli do finału Ligi Europy, szokując krytyków. Dziś jednak można już powiedzieć, że to ich koniec. Drodzy Państwo, Dnipro Dniepropietrowsk przestało istnieć.
Chociaż ukraiński klub miał już bogatą historię i zamożnego właściciela, to w pewnym sensie napisał własną wersję historii o kopciuszku. Ich największy sukces nadszedł w okresie, gdy w kraju dominowały Szachtar Donieck i Dynamo Kijów. Zdołali jednak wybić się ponad rywali, spełniając swoje marzenia.
Dalsza część tekstu pod wideo
Tego typu przypadki zawsze pozostają w pamięci na długo. Niestety, kibicom „Biało-Niebiesko-Błękitnych” pozostało jedynie wspominać. I zastanawiać się, w którym momencie klub, który istniał ponad sto lat, ostatecznie wpadł w otchłań bez powrotu.

Marzenia o wielkości

Dnipro Dniepropietrowsk w XXI wieku było drużyną, która regularnie grała w eliminacjach europejskich pucharów. Nie każdy polski kibic musiał ją jednak znać. Przykładowo, moje pierwsze spotkanie z ukraińskim klubem miało miejsce, gdy los skojarzył go z poznańskim Lechem.
Było to w 2010 roku, w ostatniej rundzie eliminacji do Ligi Europy (tak, TEJ edycji, w której polski klub walczył jak równy z równym z Manchesterem City i Juventusem). O zwycięstwie „Lechitów” zadecydował Manuel Arboleda. Nasza drużyna zaliczyła europejską kampanię, którą z pewnością wspominać będziemy latami, a jej rywale z eliminacji mieli powody do przemyśleń.
Kto by wtedy pomyślał, że zaledwie kilka lat później będzie o nich mówić cały Stary Kontynent? Tymczasem oni, wspierani przez właściciela, kontrowersyjnego oligarchę, Ihora Kołomojskiego, zaczęli budowę drużyny, która była w stanie rzucić wyzwanie możnym krajowego podwórka.
Kilka miesięcy po porażce z Polakami zespół objął Juande Ramos, któremu zaoferowano kosmiczne pieniądze. Menedżer z takim CV pokazywał jednak, jakie są ambicje klubu. Nawiązanie wyrównanej rywalizacji z Dynamem i Szachtarem było jednak niesamowicie trudne.
Po kilku latach spędzonych na czwartej lokacie w tabeli Premier Lihi w końcu udało się wskoczyć wyżej. Słaba kampania 2013/14 w wykonaniu zespołu ze stolicy oraz wygrana walka z Metalistem Charków pozwoliły Dnipro zdobyć wicemistrzostwo kraju, za plecami ekipy z Doniecka. W nagrodę czekało miejsce w barażach o udział w Lidze Europy.

Piękna historia w cieniu wojny, zakończona na Narodowym

Rok 2014 był jednak dla Ukrainy bardzo trudny. Rzeź na Majdanie miała wpływ na wszelkie aspekty życia i zdestabilizowała całkowicie sytuację kraju. Ludzie z zagranicy bali się przebywać w strefie zagrożenia konfliktem zbrojnym.
Jednym z nich był Juande Ramos. Trener po zakończeniu rozgrywek 2013/14 odszedł z Dnipro, swoją decyzję uzasadniając obawami rodziny. Jego miejsce zajął Myron Markewycz, który wcześniej pracował w Metaliście.
Decyzją UEFY „Wojownicy Światła” z powodu wojny musieli grać mecze domowe w Kijowie, czyli 400 kilometrów od Dniepropietrowska. Zapowiadała się trudna walka, a sytuacja nie sprzyjała temu, aby kibice przychodzili wspierać swoich ulubieńców.
W eliminacjach udało się pokonać chorwacki Hajduk Split. W grupie jednak czekały ciężkie działa. Saint- Étienne i Inter Mediolan stanowiły ogromne wyzwanie. Wydawało się, że Ukraińcy wraz z azerskim Karabachem Agdam będą tylko tłem dla rywalizacji tych dwóch zespołów.
Ostatecznie jednak udało się awansować dalej z drugiego miejsca, dzięki wygranej 1:0 z Francuzami w ostatniej kolejce. Decydującego gola strzelił Artem Fedecki. Frekwencja na ostatnim meczu domowym wyniosła, uwaga, 2579 osób.
W fazie pucharowej wszystko wyglądało już lepiej. Świetna gra „Dnieprzan” sprawiała, że, parafrazując klasyka, Ukraińcy chociaż przez chwilę „mogli żyć życiem zastępczym”, zapominając o szalejącej wojnie i wspierając rodaków dumnie reprezentujących kraj na europejskiej scenie.
Olympiakos Pireus, Ajax Amsterdam, Club Brugge, Napoli – wszystkie te drużyny musiały uznać wyższość ekipy z Dnipro-Arena, grającej na Olimpijskim w Kijowie. A ten okazał się fortecą nie do zdobycia.
Piłkarze z Dniepropietrowska przeszli rywali, nie tracąc choćby jednego gola w spotkaniach „domowych”. Drużyna prowadzona przez fenomenalnego Jehwena Konopliankę wywalczyła sobie wyjazd na finał rozgrywany w Warszawie.

Najważniejszy mecz w życiu

Konfrontacja z obrońcami trofeum, Sevillą, była życiową szansą dla każdego zawodnika Dnipro. Oczywiście, ukraińska ekstraklasa nie była już traktowana jak „liga ogórkowa”, ale tutaj można było zapracować na kontrakt w naprawdę mocnym klubie. I, przede wszystkim, wraz z rodziną uciec przed zagrożeniem.
Na murawę naszego Stadionu Narodowego wybiegło aż czterech piłkarzy, którzy grali przeciw Lechowi we wspomnianym wcześniej dwumeczu. Jewhienij Czeberiaczko, Konoplianka, Rusłan Rotań i Jewhen Sełezniow przeszli wraz z klubem długą drogę.
Pierwsza połowa obfitowała w zwroty akcji. Wynik spotkania otworzył Nikola Kalinić już w 7. minucie. Dwa gole autorstwa Grzegorza Krychowiaka i Carlosa Bakki strzelone odpowiednio w 28. i 31. minucie dały prowadzenie Andaluzyjczykom, ale jeszcze przed przerwą wyrównał Rotań.
W drugiej części spotkania oglądaliśmy już tylko jednego gola. Denisa Bojko ponownie pokonał Kolumbijski napastnik ekipy z Półwyspu Iberyjskiego. Piękna przygoda Dnipro zakończyła się porażką w finale. Dla części z jego piłkarzy był to jednak dopiero początek. Dla samego klubu – początek końca.

Exodus i ujawnienie problemów

Jak to często bywa w przypadku sensacyjnych wyników, po zakończeniu historycznej kampanii nadeszła pora na pożegnanie wielu kluczowych zawodników. W próbie utrzymania ich nie pomagała wojna z Rosją. Wszyscy dobrze więc wiedzieli, co się stanie.
Jeszcze w styczniu 2015 roku Chorwat Ivan Strinić postanowił przenieść się w bezpieczniejsze miejsce. Sięgnęło po niego Napoli. Po sezonie we Fiorentinie wylądował Kalinić. Bramkarz Bojko wybrał wyjazd do Besiktasu, Dżaba Kankawa zawędrował do Reims, a rozchwytywany Konoplianka odszedł na zasadzie wolnego transferu do Sevilli.
Piłkarze sprzedawani byli po niewysokich cenach. Chcieli uciec, klub miał słabą pozycję do negocjacji. Nie udało się zarobić pokaźnych sum. A te, jak się okazało, były ostatnią nadzieją.
W marcu 2015 roku pan Kołomojski uciekł z Ukrainy, gdzie wisiało nad nim widmo aresztowania, do Szwajcarii, a potem USA. Odciął się od zespołu, pozostawiając go samemu sobie. Dopiero wtedy wyszło na jaw, że Dnipro ma potężne długi.
Zaległości w płacach sięgały aż kadencji Juande Ramosa, który wraz ze swoim sztabem nie mógł doczekać się należnej wypłaty. Do sprawy wkroczyła UEFA, która wyrzuciła „Wojowników Światła” z pucharów europejskich w sezonie 2016/17.

Upadek

Kołomojski nie zamierzał regulować należności. Europejska federacja ponownie więc ukarała klub. Tym razem odjęła 12 punktów z ich ligowego dorobku. Efektem był spadek z ekstraklasy. Licencji na grę w drugiej lidze nie przyznano, a więc ekipa z Dniepropietrowska została relegowana o dwie dywizje.
Stulecie istnienia klubu trzeba było zatem świętować na trzecim poziomie rozgrywkowym. I znowu z karą. Tym razem było to 18 ujemnych oczek. Chociaż pozycja w tabeli gwarantowała utrzymanie, nie udało się ustabilizować sytuacji. Na sezon 2018/19 nie dopuszczono klubu do rywalizacji na trzecim szczeblu ligowej drabinki.
To oznaczało grę w amatorskiej, czwartej lidze. Osiem odjętych punktów nie przeszkodziło w utrzymaniu, ale spirala długów i problemów była zbyt potężna. Nie było już ratunku. W nadchodzącym sezonie FK Dnipro nie przystąpi do rozgrywek. Klub istniał 101 lat.
Teraz jego dziedzictwo może przejąć utworzone dwa lata temu SC-Dnipro 1, którego założycielami są... dwaj byli policjanci. W nadchodzącym sezonie klub będzie występował w ukraińskiej ekstraklasie. Jak to możliwe, spytacie? Wielu graczy i sztab szkoleniowy „starszego brata” przeniosło się właśnie tam, ale to nie koniec.
Plotki mówią, że utworzenie nowego zespołu było pomysłem Kołomojskiego, który chciałby w swoim mieście mieć klub, który mógłby wspierać. Zamiast więc walczyć o uratowanie swojej drużyny, wolał po prostu „odłączyć ją od aparatury” i pozwolić umrzeć. Poszedł na łatwiznę, rozsierdzając kibiców.
Wielu z nich nie zamierza się poddawać. Założyli FC Dnipro 1918, które docelowo będzie miało powrócić na szczyt, gdzie jeszcze niedawno znajdowała się ich ukochana ekipa. Pytanie tylko, czy będzie to możliwe...
Ihor Kołomojski obecnie żywo angażuje się w politykę. W wyborach prezydenckich w swojej ojczyźnie wspierał komika, Wołodymyra Zełeńskiego, który odniósł zwycięstwo. Osiągnął swój cel, wprowadził swojego człowieka na urząd. Już niedługo może zrealizować swoje plany również na scenie sportowej. Będzie miał klub w czołówce, a o długach może zapomnieć. Pytanie tylko, czy takie postępowanie oligarchy jest zgodne z wyznawanymi przez nas, prostych kibiców, zasadami etyki?
Kacper Klasiński

Przeczytaj również