"Dawno nie została tak zdominowana". Trzy powody porażki Igi Świątek w półfinale Australian Open

"Dawno nie została tak zdominowana". Trzy powody porażki Igi Świątek w półfinale Australian Open
Pressfocus/Christopher Saida
To był dla Igi Świątek bardzo udany Australian Open, zakończony jednak zasłużoną i wyraźną porażką z Danielle Collins. W czwartek Polka była słabsza w każdym tenisowym aspekcie, dawno żadna rywalka jej tak nie zdominowała.
Sam początek spotkania już dobrze pokazał, z jakim nastawieniem na mecz wyszła Amerykanka. Zaatakowała od pierwszej piłki. Odważnie wchodziła do przodu przy serwisie Świątek, szczególnie wykorzystywała drugie podanie Polki.
Dalsza część tekstu pod wideo

Słaby drugi serwis

Przez cały pojedynek Polka miała ogromny problem przy drugim serwisie. Wynikał on w dużej mierze z ofensywnego nastawienia rywalki, która wykorzystywała niemal każdą okazję, by przyspieszyć grę. Świątek brakowało czasu i swobody, żeby na takie piłki odpowiadać. Na 21 rozegranych po drugim serwie punktów wygrała zaledwie trzy.
To coś, co ciągnęło się za nią od kilku meczów. Problem dość zaskakujący, bo do niedawna imponowała tym elementem. Mocno rotowanym serwisem potrafiła się wielokrotnie bronić, a nawet stwarzać przewagę w wymianach. Ostatnie trzy rywalki dobrze sobie jednak z tym radziły, co więcej, potrafiły ustawiać sobie wymiany.
Collins przełamała aż sześć razy. Wrażenia na Amerykance często nie robiło też pierwsze podanie. Świątek z 60 proc. skutecznością trafiała pierwszym serwisem, co nie jest złym wynikiem, ale procent wygranych punktów wyniósł jedynie 59.

Równy poziom Collins

Na to nałożyła się świetna dyspozycja serwisowa przeciwniczki. Najlepszym przykładem na to był gem przy 5:4 w pierwszym secie. Wtedy była pod presją, mogła mieć w głowie niewykorzystane piłki setowe przy 5:2, ale na początku gema wyciągnęła z rękawa trzy znakomite podania i wypracowała szanse na zakończenie seta. Na 32 akcje po pierwszym podaniu wygrała łącznie aż 25.
Nie miała też żadnego wyraźnie słabszego momentu. Po mocnym początku można było się spodziewać, że nie uda jej się utrzymać tak wysokiego poziomu, że musi przyjść kryzys, ale nic takiego nie miało miejsca. Zagrała 27 uderzeń wygrywających przy zaledwie trzynastu niewymuszonych błędach. To kosmiczna statystyka. Dla porównania Świątek miała tyle samo niewymuszonych błędów, ale zaledwie dwanaście piłek wygrywających.

Dominacja Collins w krótkich piłkach

Nie udawało jej się też wciągać Collins w dłuższe wymiany. To był jeden z kluczowych aspektów, ponieważ w Amerykanka wyraźnie górowała w krótkich akcjach. W punktach rozegranych maksymalnie do czterech uderzeń wygrała aż 51 piłek, Świątek tylko 25. Przy akcjach 5-8 zagrań proporcje się wyrównywały (10:9) dla Collins, a w punktach na dziewięć i więcej zagrań Polka wygrała sześć z ośmiu piłek.
Dość długo Świątek też często uparcie grała do bekhendu rywalki, którym ona operowała swobodniej i groźniej niż forehendem. Brakowało gry kątowej, lepszego wykorzystania szerokości kortu, choć nie było to oczywiście łatwe, ze względu na ciągłą presję, jaką wywierała Collins.
Australię będzie mogła jednak opuścić zadowolona. Po raz pierwszy od triumfu w Roland Garros przebiła barierę ćwierćfinału w Wielkim Szlemie, do tego wygrała dwa mecze ze stanu 0:1 w setach, a odrabianie strat od dawna sprawiało jej trudność. W najnowszym rankingu WTA będzie zajmowała czwarte miejsce, a nowy trener dostał sporo materiału, nad czym w najbliższych tygodniach należy pracować.

Przeczytaj również