Everton miał być czarnym koniem Premier League, a dołuje. Marco Silva opanuje chaos lub spakuje walizki

Everton miał być czarnym koniem Premier League, a dołuje. Marco Silva opanuje chaos lub spakuje walizki
CosminIftode / shutterstock.com
Co roku to samo. Horyzont Evertonu sięga w okolice pierwszej szóstki, mocno celując w europejskie puchary, tymczasem wiecznie natrafia na jakąś blokadę. Nie inaczej jest i w kampanii 2019/20. Różnica jest jednak widoczna gołym okiem, zamiast walki z wielkimi firmami, piłkarze i portugalski szkoleniowiec będą się musieli skupić na ucieczce z zagrożonego rejonu. Po serii porażek, strefa spadkowa przyciąga „Evertonians” jak nigdy dotąd.
Na razie o TOP6 i gościnie na europejskich salonach można zapomnieć, Marco Silva boleśnie zderza się z rzeczywistością. Po siedmiu meczach Everton skolekcjonował zaledwie siedem punktów, zajmuje 15 miejsce w tabeli, a do pierwszej spadkowej lokaty dzielą go zaledwie dwa oczka. Nie jest to wynik ani przypadku, ani ciężkiego kalendarza – „The Toffees” zawodzili w każdym wymiarze, a najbardziej upokarzające były porażki z beniaminkami: Sheffield i Aston Villą.
Dalsza część tekstu pod wideo
Bezlitośni bukmacherzy właśnie w Marco Silvie upatrują faworyta w „wyścigu o utratę pracy”. Portugalczyk natomiast niewiele sobie z tego robi. - W mojej opinii w Evertonie zbyt łatwo tworzy się klimat kryzysu – twierdzi robiąc dobrą minę do złej gry. Odważniejsi próbują bronić wyników Silvy wskazując na statystyki choćby ze spotkania z City. Fakt, przegranego, lecz według danych nikt od 2015 roku nie strzelał częściej (8 razy) na bramkę klubu z Manchesteru.

W poszukiwaniu balansu

Liczby lubią przekłamywać obraz rzeczywisty. Tak naprawdę wszystko, co złe rozpoczęło się tydzień wcześniej, na Goodison Park w starciu z „The Blades”. Porażka w kiepskim stylu z ekipą, która w 12 ostatnich meczach wyjazdowych w Premier League ani razu nie wygrała. Porażka, która skończyła siedmiomiesięczną serię bez wpadki na własnych stadionie. Porażka, która spowodowała, że niebieski stadion w Liverpoolu przestał być fortecą.
Silva za niepowodzenie obciążał nietypowe, nerwowe zachowanie zawodników, którzy pomimo posiadania piłki przez 70 proc. czasu potrafili oddać tylko trzy strzały. Jednak wydaje się, że nerwowość oparta jest na strachu i przekonaniu, że drużyna nie ma wystarczającej liczby argumentów, by wrócić do meczu po stracie pierwszej bramki.
Silva eksperymentuje ze składem na każdym możliwym obszarze. Bardzo ochoczo wymienia pierwszą linię, raz stawiając na Dominica Calvert-Lewina, raz wypuszczając w bój włoską nadzieję Moise Keana. Efekt niezmienny, bo duet strzelił do tej pory zaledwie dwie ligowe bramki. Być może ostatnie trafienie DLC przeciwko City doda trochę pewności w sile ofensywnej.
Irytująca jest również selekcja dwóch defensywnych środkowych pomocników. „Evertonians” po kilku miesiącach prób zostali w końcu nauczeni gry w formacji 4-2-3-1, lecz posiadanie w składzie dwóch „hamulcowych” ogranicza dyspozycję zespołu podczas kreowania akcji. Eksperci pytają, czy konieczny był wybór Morgana Schneiderlina, który zazwyczaj niewiele oferuje w temacie przenoszenia futbolówki do strefy ataku, wraz z Fabianem Delphem, przeciwko takiej ekipie jak Sheffield, chowającej się zwykle za podwójną gardą w niskim bloku obronnym.

Piłkarze za trenerem

Mimo niepowodzeń 42-letni Silva wciąż może liczyć na życzliwość w klubie. W Liverpoolu docenia się jego talent, oddanie w zawodzie, rozumie się również fakt, że nie zawsze idzie, zwłaszcza, gdy zespół dotykają kontuzje. Podczas gdy szybko pożegnano się z Ronaldem Koemanem i Samem Allardyce’em, Silva nie jest jeszcze prowadzony na szafot, choć część kibiców straciła już wiarę.
Ma również respekt w szatni. Zachowuje szacunek wśród starszych piłkarzy Evertonu, którzy podziwiają jego skrupulatne podejście do treningu i przygotowania do meczu. Pojawiły się jednakże pewne pęknięcia. Niektórzy gracze są niezadowoleni z polityki trenera polegającej na zebraniu drużyny w hotelu na noc przed meczami u siebie i na wyjeździe. Uważają, że to zamach na ich życie rodzinne, ponieważ w piątek muszą się zgłosić do hotelu zaledwie kilka godzin po zakończeniu ostatniego treningu. Silva rozpoczął też praktykę monitorowania piłkarzy pod kątem ich diety i poprawy ducha drużyny.
O dziwo, do pewnego stopnia ten ruch zadziałał. Grupa stała się zwarta, nie ma podziałów i szkodliwych klik. Większość zawodników uznało, że nowe metody miały kluczowe znaczenie pod koniec zeszłego sezonu, kiedy Everton wyszedł z kiepskiej serii wygrywając z takimi markami jak Chelsea, West Ham, Arsenal i Manchester United. Wielu z nich uważa, że ostatnią rzeczą, jakiej pożądają, to zmiana trenera, sztabu szkoleniowego i filozofii gry. Są sfrustrowani, ale ta frustracja bierze się jedynie z wyników przez nich osiąganych.

Jak się bronić, kiedy jest ich mało?

Problemy Evertonu są proste jak piłka nożna. Klub nie zdobywa wystarczającej liczby bramek i zaczyna wracać do nieszczelnych, złych nawyków obronnych z ostatniej ligowej kampanii. Słabości defensywy to konsekwencja błędów transferowego lata.
Klub zbyt długo walczył o środkowego obrońcę Kurta Zoumę, wypożyczonego w zeszłym roku z Chelsea, świetnie spisującego się na Goodison Park. Jednak najwyraźniej nie wzięto pod uwagę faktu, że Londyńczycy mając zerowe możliwości na rynku (z powodu zakazu transferowego), więc będą mogli chcieć zatrzymać Francuza. Tak zrobili, a Everton musiał się uciec do próby wypożyczenia z United Marcosa Rojo lub Chrisa Smallinga. Ostatecznie zostali z niczym. To pozostawiło Silvę z jedynie dwoma uznanymi środkowymi obrońcami, praktycznie brak jakichkolwiek możliwości w przypadku kontuzji lub zapaści formy któregoś z nich.
Obrońcy zdążyli też zapewne zauważyć, jaką wielką ponieśli stratę w momencie odejścia Idrissa Gueye do PSG. Jego następca, Jean-Phillippe Gbamina, który przybył do Liverpoolu z Mainz za 25 mln euro, pojawił się w składzie zaledwie dwa razy, zanim doznał urazu i przez najbliższy miesiąc będzie musiał odpocząć od piłki. Z mniejszymi lub większymi kontuzjami zmagają się Delph i Andre Gomes.

Przyjdzie lepsze?

Braki personalne powodują, że Silva nie był w stanie ustawić drużyny w formacji 4-3-2, która, według trenera, pomogłaby w rozwoju teamu. Wymarzona struktura Evertonu miałaby wyglądać następująco: z tyłu Gomes, Delph, Gbamin, z przodu trójka Iwobi, Richarlison i Calvert-Lewin. Najbliższy możliwy termin realizacji takiego ustawienia to dopiero początek listopada.
Czas działa więc na korzyść portugalskiego trenera, ale muszą w końcu przyjść oczekiwane wyniki. Najbliższy zestaw spotkań wydaje się być bardzo korzystny, aby wyjść z ligowego impasu. Burnley na wyjeździe, West Ham u siebie i znów wyjazd - do Brighton. Silva musi jednak mieć baczenie na to, że następne wpadki mogą przynieść odpowiednie konsekwencje. Jeśli nie chce podzielić losu byłego menedżera Watfordu Javiego Gracii, Everton powinien wreszcie łapać „trójki”. Nie ma już marginesu na błędy.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również