Dowcip, który kosztował życie legendę Lazio. Tragiczna historia "Blondwłosego Anioła"

Dowcip, który kosztował życie legendę Lazio. Tragiczna historia "Blondwłosego Anioła"
attualita.it
Wszyscy wiemy, jak ulotne jest ludzkie życie. Czasem wystarczy chwila, ułamek sekundy, aby je zakończyć. Jednym z tych, którzy uświadomili tysiącom ludzi kruchość istnienia, jest legenda Lazio, Luciano Re Cecconi. Piłkarz, zastrzelony w wyniku żartu nieudanego żartu, na który sam wpadł.
Styczeń 1977 roku. Włoski pomocnik wraz z kolegą wszedł do sklepu jubilerskiego. W sugestywny sposób trzymając rękę w kieszeni, krzyknął, że to napad. Chciał nabrać znajomego. Ten jednak sięgnął po broń i pociągnął za spust. 28-latek pół godziny później zmarł w szpitalu.
Dalsza część tekstu pod wideo
„L’Angelo Biondo”, czyli „Blondwłosy Anioł” odszedł, pozostawiając w żałobie tysiące fanów. Obrazki z trumną niesioną przez tłum na ulicach miasta to jedne z pierwszych, które znajdzie się po wpisaniu jego nazwiska w wyszukiwarkę. Chwytające za serce zdjęcia uświadamiają skalę ogromnej tragedii, jaką stanowiła śmierć piłkarza. Tragedii zarazem kuriozalnej i niepotrzebnej, będącej efektem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności.

Dobry duch

Lata 70-te w Italii były turbulentnym okresem. Lazio, jako klub, słynęło z poglądów skrajnie prawicowych, a najbardziej radykalne środowiska kibicowskie - podobnie jak dzisiaj – wręcz faszystowskich. W szatni panował konflikt. Doszło do podziału na dwie grupy. Tak poważnego, że zawodnicy przebierali się w dwóch oddzielnych pomieszczeniach. Nie przeszkodziło to jednak w historycznym sukcesie - pierwszym w historii klubu mistrzostwie z 1974 roku.
Na boisku wszystkie niesnaski znikały, w imię jednego celu: zwycięstwa. Pod batutą Tommasso Maestrelliego najpierw udało się zdobyć wicemistrzostwo. I to w roli beniaminka! Rok później rzymianie pokonali całą konkurencję, z Juventusem na czele. A Re Cecconi był jednym z najważniejszych ogniw drużyny. To on podobno utrzymywał dobrą atmosferę na tyle, na ile się dało.
Trener dobrze go znał ze swojej wcześniejszej pracy w Foggii. Ściągnął go więc do Rzymu. Zawodnika nie do zajechania. Biegał nieustannie, po całej murawie, błyszcząc głównie odbiorami piłki. We Włoszech tę rolę określano mianem „mediano”. Aby lepiej nakreślić jego boiskowy profil, wystarczy powiedzieć, że na blogach, wspominających jego osobę, można znaleźć porównania do Daniele de Rossiego czy Roya Keane’a.
W utrzymaniu dobrych nastrojów w szatni pomagało wielkie poczucie humoru. Był kawalarzem z ogromną liczbą pomysłów. Jedną z głównych kości niezgody między zawodnikami klubu z Wiecznego Miasta stanowiło podobno posiadanie broni. Część z nich nigdy się z nią nie rozstawała. Inni z kolei stali w ich zagorzałej opozycji. Re Cecconi, paradoksalnie, miał należeć do tej drugiej grupy.

Tragiczny żart

Paradoksalnie, bo to właśnie w wyniku postrzału zginął. 18 stycznia 1977 roku, wraz z kolegą z drużyny, Pietro Ghedinem oraz znajomym, Giorgio Fraticcolim, weszli do sklepu jubilerskiego. Jego właścicielem był Bruno Tabochini. Panowie się znali, więc kawalarz postanowił wyciąć kolejny numer. Wparowali do środka z twarzami zakrytymi płaszczami. Udawali napad.
Nie wiedzieli, że jubilera okradziono kilka tygodni temu. Kupił broń i przygotował się na ewentualną powtórkę. Gdy więc do sklepu wpadło dwóch zamaskowanych mężczyzn, wiedział, co robić. „Blondwłosy Anioł”, udając że w kieszeni trzyma pistolet, kazał mu podnieść ręce do góry. Ten jednak sięgnął po broń.
Gdy Ghedin zobaczył, że właściciel jest uzbrojony, postanowił się wycofać. Jego kolega tego nie zrobił. Prawdopodobnie nie zdołał odpowiednio szybko zareagować. Rozległ się huk, po czym padł na ziemię. Zdążył jeszcze wykrztusić, że to był tylko żart. Został postrzelony w klatkę piersiową. Partner z Lazio początkowo nie dowierzał, co się stało. Uważał, że to jakaś część dowcipu i to on miał zostać nabrany. Zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, gdy zobaczył krew na ciele kolegi, rzucił się na pomoc. Wezwano pogotowie, ale lekarze w szpitalu nie zdołali nic zrobić.
Tabochiniego oskarżono o przekroczenie granic obrony koniecznej, lecz ostatecznie zarzuty zniesiono. Całe zajście uznano na wielkie, tragiczne, nieporozumienie. Nieodpowiedzialny dowcip w połączeniu ze strachem przed ponownym napadem kosztował życie niewinnego człowieka. Męża. Ojca dwójki dzieci.

Legenda „Blondwłosego Anioła”

Koszmarne pożegnanie z gwiazdą drużyny stanowiło szok dla kibiców. Masowo wylegli na ulice, aby oddać hołd piłkarzowi, który w ukochanych barwach “Lazialich’ sięgnął po Scudetto. W ich oczach, już na zawsze pozostał „Biancocelestim”. Postanowili nigdy o nim nie zapomnieć. Jego historia przekazywana jest kolejnym pokoleniom fanów stołecznego klubu. Do dziś można usłyszeć na trybunach Stadio Olimpico przyśpiewki na jego cześć.
„Blondwłosy Anioł” odszedł w tragicznych okolicznościach, pozostawiając świat włoskiego futbolu w żałobie. Jak pogodzić się z utratą tak pozytywnej postaci? Ostatnie słowa: „To był żart. To był tylko żart”, pozostały w klubowym folklorze. A historia jego kariery i śmierci stała się czymś na kształt legendy.
W Italii, kraju tak zakochanym w calcio, nie mogło być inaczej. Pozostały jednak tylko wspomnienia, opowieści i książka autorstwa jego syna, Stephena. Luciano odszedł w wieku 28 lat. Na koncie miał 135 meczów w Serie A oraz dwa w reprezentacji. Gdyby nie feralny dowcip, z pewnością powiększyłby swój dorobek.
Pochowano go na Cimitero di Nerviano w Mediolanie. W miejscu, które fani Lazio już zawsze będą odwiedzać, żeby wspominać swojego ulubieńca. Ulubieńca, który odszedł zbyt szybko. I w zbyt absurdalny sposób, aby tak po prostu się z tym pogodzić.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również