Drużyna-kuriozum. Nikt nie marnuje tylu sytuacji co "Mewy". Moder i Karbownik spadną z Premier League?

Drużyna-kuriozum. Nikt nie marnuje tylu sytuacji co "Mewy". Moder i Karbownik spadną z Premier League?
Ken Sparks / UK Sports Pics / PressFocus
Kreują strzeleckie okazje na poziomie Manchesteru City i zakładają pressing jak Liverpool. A w tabeli znajdują się pomiędzy miernym Newcastle, a beniaminkiem z Fulham. Piłkarze Brighton to prawdziwi mistrzowie marnowania szans, które sami tworzą. To może ich doprowadzić nawet do spadku z Premier League.
Każdy, kto chociaż raz odpalił mecz popularnych “Mew”, prawdopodobnie widzi, że nie jest to drużyna na miarę relegacji. Podopieczni Grahama Pottera grają z werwą, polotem, fantazją. Po prostu przyjemnie ogląda się ich w akcji, bo stawiają na futbol otwarty, bezkompromisowy, pozbawiony kalkulacji. Problem polega na tym, że huraganowe ataki zupełnie nie przekładają się na bramki i zdobywane punkty w tabeli.
Dalsza część tekstu pod wideo

W świecie cyferek

W ostatnich tygodniach poczynania Brighton wymykają się logice. Zespół znajduje się w czołówce ligi pod względem tzw. expected goals (xG). Jest to model statystyczny, który oblicza szansę zdobycia bramki po oddaniu strzału. Pod uwagę bierze się miejsce, z którego zawodnik zanotował uderzenie, czy kopnął futbolówkę wiodącą czy słabszą nogą, ustawienie rywali, a finalnie wszystko jest porównywane z historycznymi wynikami. I tak oto np. dla rzutów karnych średnia wartość xG wynosi od 0.75 do 0.77, ponieważ statystycznie około trzy na cztery jedenastki są zamieniane na gole. Choćby w czwartek w Lidze Europy Harry Maguire doszedł do sytuacji o horrendalnie wysokiej wartości 0.91 xG. Anglik zdołał ją zmarnować, co zobaczycie TUTAJ, chociaż w 91 na 100 przypadkach powinien trafić do siatki.
Oczywiście, model ten nie jest wyznacznikiem wyniku i zdarzają się mecze, w których jeden zespół ma xG na poziomie ponad trzech, a drugi ledwo pół. Teoretycznie mecz powinien zakończyć się zatem wynikiem 3:0 lub 3:1, a tymczasem tablica świetlna na stadionie może pokazać nawet dwubramkowe prowadzenie ostrzeliwanej drużyny, która po prostu znalazła drogę do siatki. Chociaż wedle wszelkich prawideł nie powinna.
Brighton to prawdziwy fenomen, ale niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Drużyna Jakuba Modera i Michała Karbownika w czterech z sześciu ostatnich spotkań oddawała więcej strzałów, tworzyła lepsze okazje do zdobycia bramki. Nie wygrała żadnego z nich. Portal “Infogol” podał, że patrząc na liczby z meczu przeciwko Crystal Palace, istniało 91% szans, że Brighton zgarnie komplet punktów. 2% na remis. Rywale zwyciężyli 1:0. Statystycy obliczyli także, że jedynie Manchester City, Liverpool i Manchester United powinny strzelić więcej goli od “Mew”. Drużyna z Falmer Stadium jest druga pod względem liczby odbiorów na połowie rywala. Oni duszą rywala, ale nie zadają ostatniego ciosu. Ranne cielę zawsze trzeba dobić. Za wysoki współczynnik expected goals i optyczną przewagę jeszcze nie przyznaje się punktów w Premier League.
- Myślę, że Graham Potter jest mocno sfrustrowany tą sytuacją, bo ma poczucie, że jego zespół gra bardzo dobrze. Brighton w Premier League jest swego rodzaju fenomenem, bo w żadnej innej drużynie nie widzę takiego rozstrzału między jakością gry a pozycją w tabeli - mówi nam Jarosław Koliński, dziennikarz “Przeglądu Sportowego”.

Napastnik potrzebny na wczoraj

Problemem Brighton jest brak wykonawców. Pod żadnym pozorem za pozycję w tabeli nie należy winić Grahama Pottera. Wręcz przeciwnie, to trener, który zdaje się być zbyt dobry, aby jego metody idealnie przełożyły się na boiskowe wydarzenia. Anglik w każdym klubie stara się zaszczepić chęć gry ofensywnej, kompaktowej, kombinacyjnej. Stawia na nowoczesną piłkę opartą na kreatywności, wymienności pozycji. W Szwecji doprowadził czwartoligowe Ostersunds FK do Ligi Europy. W Swansea również może być ciepło wspominany.
Jedyny błąd popełniony przez 45-latka dotyczy budowy kadry. W zespole ewidentnie brakuje środkowego napastnika z prawdziwego zdarzenia. Takiego, który byłby gwarantem trafień, punktów, postrachem obrońców. Aaron Connolly zaliczył ciekawy start w Premier League, to perspektywiczny zawodnik, ale jeszcze nie jest gotowy, by rywalizować na tym poziomie. Z kolei kariera Danny’ego Welbecka przeminęła z wiatrem i z dziesiątkami kontuzji, które nigdy nie pozwoliły Anglikowi pokazać pełni potencjału. Pierwszym wyborem Pottera pozostaje Neal Maupay. Jego dorobek strzelecki może być odpowiedzią na pytanie, dlaczego Brighton zajmuje siedemnastą lokatę w lidze. Francuz w 66 spotkaniach w barwach “Mew” uzbierał ledwie 17 goli.
- Według mnie Brightonowi zdecydowanie brakuje napastnika. Neal Maupay może i ma spory potencjał, ale zamiast się rozwijać, zrobił krok do tyłu. Na jego gole Graham Potter może liczyć rzadko, Francuz czeka na trafienie od połowy stycznia. Aaron Connolly to wciąż młody zawodnik, zbierający dopiero doświadczenie, a Danny Welbeck może być tylko solidnym rezerwowym, ale najlepsze czasy ma już zdecydowanie za sobą - twierdzi Koliński.
Bieżący sezon oraz minione lata potwierdzają, że skuteczny napastnik nierzadko jest gwarantem utrzymania się w najwyższej klasie rozgrywkowej. W ligowej tabeli oczko wyżej od Brighton znajduje się Newcastle. Przyjemność z oglądania “Srok” można by porównać do wizyty u dentysty bez znieczulenia. Podopieczni Steve’a Bruce’a są meczący dla oka, ale utrzymują się na powierzchni dzięki skuteczności Calluma Wilsona. Anglik potrafi mieć pół dobrej sytuacji i skończyć mecz z dubletem. W Brighton jest odwrotnie. Masa okazji, “setek”, a po ostatnim gwizdku bolesna gorycz rozczarowania.
- Rzeczywiście przykład Wilsona pokazuje, jak ważne jest mieć skuteczną „dziewiątkę”. Anglik zdobywa bramki dla Newcastle mimo że Sroki kreują bardzo mało sytuacji, grają momentami strasznie toporną piłkę. Ale Wilson wie, jak zrobić coś z niczego. W Brighton tego nie potrafią - dodaje Koliński.

U bram Championship

Jeszcze na początku roku wydawało się to mało realne, ale widmo spadku coraz groźniej spogląda w oczy drużyny Pottera. A gdy trener patrzy w drugoligową otchłań, to także otchłań kieruje wzrok w trenera. Na tę chwilę “Mewy” zgromadziły na swoim koncie tyle samo punktów, co Fulham, które znajduje się w strefie spadkowej. Pocieszeniem jest fakt, że Brighton rozegrało mecz mniej, jednak musi wrócić na właściwe tory, aby myśleć o pozostaniu w Premier League.
- Spadek zdecydowanie jest możliwy, chociaż mam nadzieję, że nie nastąpi. Byłaby to spora strata dla Premier League, gdyby tak mądrze i spokojnie budowana drużyna z rozsądnym właścicielem, do tego gwarantująca wysoki poziom gry pod względem czysto piłkarskim, pożegnała się z ligą. Wciąż poważniejszych kandydatów do spadku widzę w Fulham i Newcastle, ale “Mewy” mają się czego obawiać. To młody zespół, przed którym teraz wielka próba, jak wytrzymać presję związaną z walką o utrzymanie. Dlatego trochę zaczynam się o nich martwić - komentuje Jarosław Koliński.
Brighton warto wspierać w tej walce i to nie tylko ze względu na polskie akcenty w postaci Karbownika i Modera. Naturalnie, dobrze jest móc obserwować “Biało-Czerwonych”, którzy stoją przed szansą występów w czołowej lidze świata. Jednak można dopingować ten klub także ze względu na oferowaną jakość. Chyba każdy z nas woli oglądać w akcji poukładaną drużynę, posiadającą pomysł na siebie. Przyjemniej ogląda się Brighton wychodzące na Anfield czy Etihad z otwartą przyłbicą, niż miałkie Newcastle albo bezbarwny West Brom.
Przed Potterem i spółką decydujące tygodnie. W najbliższych dwóch kolejkach Brighton zagra z Southampton oraz Newcastle. Zwłaszcza mecz ze “Srokami” może okazać się kluczowy w kontekście walki o uniknięcie relegacji. Trener już nie zdoła sprowadzić nowego napastnika, ale liczb nie da się oszukiwać w nieskończoność. Ten klub gra zbyt dobrze, aby ciągle szło tak źle. “Mewy” rozwinęły skrzydła. Teraz czeka ich najważniejszy lot w sezonie.

Przeczytaj również