Ekstraklasa w zaszczytnym gronie. Zaraz za Armenią, Liberią i Sierra Leone

Ekstraklasa w zaszczytnym gronie. Zaraz za Armenią, Liberią i Sierra Leone
mediapictures.pl / shutterstock.com
Nie lubię wyśmiewania się z naszej Ekstraklasy. Wiem, bywa zabawna, ale innej nie mamy. Możesz się kibicu ozdobić emblematami Realu czy innego Bayernu, ale w końcu zdradzi cię akcent, cudzoziemski obyczaj czy wręcz słowiańska fizjonomia. I wtedy, gdzieś w mieście pięknym i ludnym nieznajoma kibicka zapyta czy jesteś z kraju, w którym walka o piłkarskie mistrzostwo przypomina rajd ślimaków? Wtedy nie będzie ci do śmiechu!
Są ludzie, którzy twierdzą, że nie trzeba nawet oglądać meczów, a samo uporczywe wpatrywanie się w ligową tabelę ma wartość terapeutyczną i ożywczo działa na umysł. Ponoć wystarczy wgłębić się w możliwe warianty wyników sześciu pozostałych kolejek.
Dalsza część tekstu pod wideo
To dla zaawansowanych i zaznaczam, że kibice słabsi psychicznie nie powinni wdawać się w podobne analizy, o ile są w domu sami. Pozornie tabela jak tabela. Widzimy kilka czołowych drużyn walczących zawzięcie o tytuł. Wystarczy jednak dokładniej przyjrzeć się liczbom, by zauważyć rzeczy dziwne i niepokojące.

Pełzający lider

Oto Konrad Mazur z Ekstraklasa.TV nie dość, że wpatrywał się w tabelę naszej zacnej ligi, to przejrzał w sumie 161 tabel ligowych, po czym opublikował na Twitterze coś takiego:
W komentarzach jako pierwszy sześć porażek Lecha wyśmiewa kibic Legii. Wypada mu pogratulować poczucia humoru. Jakby nie patrzeć, abstrahując od egzotyczności przywołanych tu lig, faktem jest, że dziwaczny jest lider, który nie zwyciężył nawet w 50% rozegranych spotkań.
Oczywiście grupa pościgowa sprawia jeszcze zabawniejsze wrażenie i wypadałoby zapytać czy nie nadszedł czas sprawdzenia w słowniku, co właściwie znaczy słowo „pościg”.
Rozpoczynając swoją przygodę z Meczykami spłodziłem tekst o szansach Górnika na mistrzostwo. Zabrzanie mieli wówczas osiem punktów straty do liderującej Jagiellonii. W międzyczasie zdążyli w trzech meczach stracić dwa punkty z Sandecją i przegrać z Lechem, ale o dziwo, w efekcie mają obecnie już tylko pięć punktów straty do lidera. Taki to wyścig!

Zawziętość w słabości

Można głosić, że powyżej przytoczone anomalie są wynikiem zażartej i wyrównanej rywalizacji. W porywach fantazji można też taką sytuację uznać nawet za siłę potęgującą atrakcyjność rozgrywek. Moim zdaniem to bujda na przysłowiowych resorach.
Mamy Lecha i Legię, dwie drużyny górujące potencjałem nad pozostałymi. Jednak piłkarze obu zespołów jakoś nie potrafią zrozumieć, że osiągnięcie przewagi zależy w pierwszym rzędzie od determinacji i zaangażowania w grę.
Jeśli nawet przyjąć, że ich walory piłkarskie są wyższe o 10-15% niż konkurencji, a pięć procent dodaje im doświadczenie, nadal bez gryzienia murawy nie mogą być pewni triumfu w żadnym ligowym starciu. Potwierdza to sto przykładów, a o wyciągnięciu wniosków jakoś nie słychać.

Brak sensacji

Dobrze mieć ligę, w której drużyny walczą o mistrzostwo do końca, a wspaniale jest, gdy w rozgrywkach padają sensacyjne rozstrzygnięcia. I w tym miejscu znowu kłania się słownik, bo czym jest sensacja w naszej lidze?
Oto mistrz Polski, faworyt obecnych rozgrywek przegrywa 3 z 4 ostatnich meczów. Do zera, na dodatek. Pierwszą porażkę od biedy można uznać za niespodziankę, ale niby dlaczego kolejne klęski mielibyśmy mieć za sensacyjne?
Teraz Legia jedzie do Krakowa. Czyje zwycięstwo w nadchodzącym starciu nazwiemy niespodziewanym? Program nadchodzącej kolejki sugeruje na dodatek, że tabela może ulec dalszemu spłaszczeniu, a statystyczne parametry lidera jeszcze ulegną pogorszeniu.

Czy tęsknić za nudą wiecznych liderów?

Od razu odpowiem, że niekoniecznie, choć posiadanie w lidze stabilnej czołówki byłoby pożądane. W wielkich ligach, które oglądamy zza telewizyjnej szyby, proces rozwarstwienia poziomu zaszedł już za daleko. Za późno na finansowe Fair Play i podobne ingerencje.
Kiedyś przykładową ligą dwóch drużyn były rozgrywki w Szkocji. Dzisiaj mamy ligi jednej drużyny, jak na przykład francuską. Ale weźmy monachijski Bayern, bliski polskim kibicom ze względu na grę Roberta Lewandowskiego.
Absolutna dominacja. Nawet manipulując składem leje ten Bayern wszystkich z dziwaczną na takim poziomie łatwością. Oglądałem niedawno ich mecz z HSV. Jedyne pytanie jakie można było sensownie zadać brzmiało: Kto wpuścił na Allianz Arenę drużynę z okręgówki?

Nie śmiejmy się z naszej ligi!

Ktoś złośliwy mógłby poprzedni akapit zakończyć pytaniem, kto tam wpuścił zespół z polskiej ligi, ale ja do złośliwych nie należę. Nawet w ewidentnej słabości warto bowiem poszukać pozytywów. Pierwsze ujrzymy już na początku lipca.
Podczas gdy francuscy, hiszpańscy, niemieccy czy angielscy kibice nadal będą rozpamiętywać swoje powodzenia i klęski w MŚ, my będziemy mogli napawać się nowym otwarciem europejskich pucharów.
Czyż to nie piękne, że podczas gdy tamci w ogóle nie wiedzą o jakichś tam eliminacjach do eliminacji, my będziemy ściskać kciuki za grę naszych dzielnych klubów na rubieżach dawnego ZSRR czy przy odrobinie szczęścia, na Wyspach Owczych.
Nawet jeśli fatalnie przegramy, przez następne pół roku będziemy słuchać o tym jak mecze pucharowe zakłóciły przygotowania do sezonu. I sami powiedzcie, z czego tu się śmiać?
Jacek Jarecki
Źródło: własne

Przeczytaj również