Ekstraklasa. Lechia Gdańsk polskim Leicester? Ekipa z Trójmiasta pewnie zmierza po podwójną koronę

Lechia rozpędzona, a na horyzoncie podwójna korona. Gdańszczanie są tak dobrzy czy wszyscy dookoła tak słabi?
Dziurek / Shutterstock.com
Powrót Błaszczykowskiego do Ekstraklasy i uratowanie Wisły przed upadkiem, fatalna forma Legii oraz wybryki Sa Pinto – od kilku tygodni właśnie te tematy nie schodzą z ust wszystkich sympatyków polskiej ligi. Można wręcz odnieść wrażenie, że nieco zapomniano o najważniejszym, czyli drużynie Lechii Gdańsk, która dosć nieoczekiwanie pewnie kroczy po oba krajowe tytuły.
Podopieczni Piotra Stokowca awansowali właśnie do półfinału Pucharu Polski po zwycięstwie 2:1 nad Górnikiem Zabrze.
Dalsza część tekstu pod wideo
Droga do mistrzostwa jest nieco dłuższa i bardziej skomplikowana, ale jak na razie Lechia znajduje się w naprawdę uprzywilejowanej pozycji. Na ten moment trudno wskazać rywala, który mógłby jakkolwiek przeciwstawić się niemal idealnej drużynie zbudowanej przez Piotra Stokowca.

Polskie Leicester

Obecna, bardzo dobra sytuacja w jakiej znajdują się zawodnicy Lechii może nieco szokować jeśli weźmiemy pod uwagę choćby ich dokonania w ubiegłorocznej kampanii. Gdańszczanie zakończyli rozgrywki na 13. miejscu, co stanowiło ich najgorszy rezultat od sezonu 2011/12.
Warto również dodać, że przez 5 sezonów oddzielających te dwa zakończone totalnymi klęskami, Lechia ani razu nie skończyła na niższym miejscu niż ósme. Regres był zatem nad wyraz widoczny, ale wtedy do gry wkroczył główny architekt obecnych sukcesów Lechii – Piotr Stokowiec.
40-latek przejął drużynę, gdy ta nie miała już żadnych szans na awans do grupy mistrzowskiej, toteż spotkania pod jego wodzą w ubiegłym sezonie można nazwać dogorywaniem.
Prawdziwy kunszt trenera objawił się dopiero na starcie aktualnych rozgrywek i jest prezentowany właściwie niemal w każdej kolejce. Tabela dobitnie obrazuje, iż Lechia na razie deklasuje resztę stawki, pewnym krokiem zmierzając w kierunku pierwszego mistrzostwa w historii.
Strefa spadkowa, a nawet ostatnie miejsce w tabeli są już tylko odległym i niezbyt przyjemnym wspomnieniem, które ze Stokowcem na ławce trenerskiej raczej nigdy nie stanie się znów rzeczywistością.
Skalę progresu najlepiej obrazuje fakt, iż, aby wyrównać liczbę porażek ligowych z ubiegłego sezonu Lechia musiałaby przegrać wszystkie nadchodzące mecze. Takiego scenariusza jednak nikt nie bierze pod uwagę.

Przyszłość w jasnych barwach, teraźniejszość w jeszcze jaśniejszych

Trudno nie być optymistą patrząc na dotychczasowe dokonania Lechii. Oczywiście ekstraklasa znana jest z nieprzewidywalności, ale w przypadku podopiecznych Stokowca wręcz niemożliwym jest, aby dostrzec jakiekolwiek objawy sinusoidalnej formy.
Malkontenci mogliby snuć teorie na temat możliwej zadyszki, którą Lechia kiedyś w końcu musi złapać, ale naprawdę trudno uwierzyć, aby gdańszczanie w jakimkolwiek stopniu odczuli trudy sezonu patrząc na personalia drużyny.
Stokowiec nie boi się stawiać na utalentowanych wychowanków szkółki Lechii, po których właściwie w ogóle nie widać tremy związanej ze stawianiem pierwszych kroków na najwyższym poziomie w Polsce.
Poza Makowskim i Filą swoje szanse otrzymali już również 17-letni Żukowski i dwa lata starszy Sopocko. Pierwszy profesjonalny kontrakt podpisano także z utalentowanym 16-letnim defensorem – Filipem Dymerskim, który być może doczeka się debiutu w najbliższych spotkaniach.
Z takim zapleczem młodych, żądnych gry i sukcesów zawodników fani Lechii nie muszą się martwić ewentualnymi problemami związanymi z przemęczeniem. „Biało-zieloni” dysponują kadrą, która może stanowić o sile drużyny przez wiele lat, ale, co najważniejsze, gwarantuje jakość już teraz.

Najlepsza młodzież

Jeśli Lechia ostatecznie sięgnie po tytuł będzie można spokojnie mówić o swego rodzaju fenomenie związanym właśnie z liczbą młodych zawodników, którzy przyczynili się do sukcesu.
W ostatnich latach na krajowym podwórku niemal nieprzerwanie rządziła Legia, w barwach której grali najbardziej doświadczeni ligowi „wyjadacze” z Pazdanem, Jędrzejczykiem, Mączyńskim czy Malarzem na czele.
Obecnie w Warszawie nieco zmieniono politykę transferową i do gry wkroczyli młodzi jak Majecki czy Wieteska, ale zdecydowanie odbija się to na wynikach osiąganych przez stołeczny klub.
Drugiego miejsca nie można odbierać jako katastrofy, ale już strata siedmiu oczek do lidera nie brzmi optymistycznie. Jak widać samo dawanie szans nieopierzonym zawodnikom jeszcze nie gwarantuje sukcesów.
Kluczem jest jakość, którą Legia oddała…właśnie do Lechii Gdańsk. Latem dokonano wymiany – do Warszawy trafił Paweł Stolarski, zaś szeregi „Biało-zielonych” wzmocnił Konrad Michalak. Minęło kilka miesięcy i zdecydowanie widać, że na tej transakcji zyskała tylko jedna ekipa, bynajmniej nie ta stołeczna.
Obserwując obecny sezon trudno nie oprzeć się wrażeniu, iż utarty ligowy trend wreszcie może się odwrócić i po najważniejsze krajowe trofeum w końcu sięgnie drużyna z okazałymi perspektywami na przyszłość. Warto to docenić, ponieważ tego rodzaju projekty stosunkowo rzadko mogą się pochwalić pełną gablotą.
Rok temu Górnik Zabrze przodował w kwestii opierania gry na niedoświadczonych zawodnikach. Podopieczni Marcina Brosza co prawda zdołali wywalczyć 4. miejsce, które można odbierać za sukces, ale nikt nie traktował wówczas zabrzan jako kandydatów do tytułu mimo, że ich kadra obfitowała w największe talenty.

Przy akompaniamencie łabędzich śpiewów

Warto docenić odwagę Stokowca przy stawianiu na uzdolnionych wychowanków gdańskiej szkółki, ale nie można jednocześnie zapominać o tych nieco bardziej doświadczonych zawodnikach. Oni również walnie przyczyniają się do wspaniałych rezultatów osiąganych przez Lechię w ostatnich miesiącach.
Aby nie być gołosłownym wystarczy zauważyć, że za 1/3 bramek strzelonych w lidze odpowiada zawodnik, który ma już 34 wiosny na karku, czyli Flavio Paixao. Portugalczyk mimo wieku nie traci animuszu ani umiejętności znajdowania drogi do siatki.
Z kolei bramki Lechii Gdańsk niezwykle udanie strzeże Dusan Kuciak, który w ostatnich miesiącach przeżywa drugą młodość. „Biało-zieloni” mogą się pochwalić najszczelniejszą defensywą w lidze i to z przewagą 6 goli nad linią obrony Legii Warszawa, a kluczem do tych osiągnięć jest właśnie 34-letni Słowak.
Przed startem sezonu pożegnano się z wieloma weteranami, jak choćby 35-letnimi Milą i Wawrzyniakiem, Krasicem i Marco Paixao, a w zimowym okienku na wypożyczenie odszedł jeszcze 33-letni Peszko. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, iż kadrowe czystki ominęły zawodników, którzy nadal gwarantują wysoką jakość. Pozbyto się jedynie zbędnego balastu.

Drużyna paradoksów

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Lechia to perfekcyjnie funkcjonująca maszyna i pod względem boiskowych poczynań jest to stwierdzenie bliskie prawdy. Dziwić mogą za to fakty związane z pozasportowymi kwestiami dotyczącymi gdańskiego klubu.
Rewolucja kadrowa z jednej strony okazała się jednym z głównych czynników, które sprawiły, że progres Lechii jest aż nadto zauważalny, ale nie można być do końca pewnym czy została ona przeprowadzona z powodów czysto sportowych. Być może wielu doświadczonych zawodników zastąpiono młokosami nie tylko ze względu na ich ogromny potencjał, ale właśnie z pobudek finansowych.
Lechia może mówić o ogromnym szczęściu, ponieważ braki w klubowej kasie w ogóle nie przyczyniają się do spadku boiskowej jakości. Zawodnicy, którzy już zdecydowali się na pozostanie w klubie mimo wszystko dają z siebie maksimum, a o degrengoladzie na miarę Wisły Kraków sprzed paru miesięcy nie może być mowy.
Zadłużenie Lechii nie może zresztą nikogo dziwić jeśli weźmiemy pod uwagę choćby frekwencję na stadionie. Mimo fantastycznej formy i stosunkowo przyjemnego jak na polskie warunki stylu gry stadion Energa Gdańsk świeci pustkami.
Można dziwić się sympatykom „Biało-zielonych”, którzy niechętnie zapełniają puste krzesełka podczas meczów, ponieważ Lechia naprawdę rzadko ma realne szanse na tytuł mistrzowski. W ubiegłym sezonie kibice stracili zaufanie do swoich podopiecznych, co mogło odbić się na frekwencji w pierwszych kolejkach, ale sezon zasadniczy zmierza ku końcowi, a w Gdańsku o wypełnieniu nawet połowy stadionu można tylko pomarzyć.

Historia tworzona na naszych oczach

Najważniejsze jednak, że ani nieregularnie wypłacane pensje, ani gra dla dosyć skromnej liczebnie publiczności nie wpływa negatywnie na Lechię, która wydaje się być idealnie zbalansowaną drużyną.
7 punktów przewagi, najszczelniejsza defensywa, drugi najskuteczniejszy atak, passa 13 meczów ligowych bez porażki, pewny awans do najlepszej czwórki w Pucharze Polski – tak prezentuje się najlepsza drużyna w naszym kraju, którą już naprawdę niewiele dzieli od zapisania się złotymi zgłoskami na kartach polskiego futbolu.
Dotychczas podwójną koroną mogło się pochwalić tylko pięć drużyn: Legia Warszawa (7 razy), Górnik Zabrze (3 razy), a raz po mistrzostwo i puchar sięgały Ruch Chorzów, Wisła Kraków oraz Lech Poznań.
Na starcie sezonu zapewne nikt nawet nie brał pod uwagi scenariusza, w którym szósta drużyna w historii zdobywa krajowy dublet, ale wbrew wszelkim oczekiwaniom podopieczni Piotra Stokowca mogą tego dokonać.
Będzie to wydarzenie absolutnie bezprecedensowe, ponieważ Lechia Gdańsk jeszcze ani razu nie mogła mianować się mistrzem Polski. Tymczasem już za kilka miesięcy pierwszy triumf w Ekstraklasie może być dodatkowo okraszony sięgnięciem po krajowy puchar.
Byłoby to idealne zwieńczenie aktualnie trwającego sezonu, w którym Lechia Gdańsk dobitnie udowadnia wyższość nad innymi drużynami. Do końca rozgrywek pozostało jeszcze wiele spotkań i punktów do zdobycia, ale ślimacze tempo goniącego Lechię peletonu sprawia, że szampany w Trójmieście można powoli schładzać.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już w maju zostaną one otworzone, aby uczcić doskonałą pracę wykonaną przede wszystkim przez Piotra Stokowca.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również