Wrócą złote czasy ligi hiszpańskiej pełnej emocji? Dwie drużyny mogą zdetronizować Real Madryt i FC Barcelonę

Wrócą złote czasy ligi hiszpańskiej pełnej emocji? Dwie drużyny mogą zdetronizować Real i Barcelonę
Vlad1988/Shutterstock
Real Madryt zdobył trzy bramki w wyjazdowym meczu z Betisem. FC Barcelona strzeliła cztery gole Villarrealowi. W ostatni weekend nie próżnowały też Atletico, które pokonało aż 6:1 Granadę, oraz Sevilla, ogrywająca 3:1 Cadiz. Czy w sezonie 2020/21 o mistrzostwo Hiszpanii znowu powalczą więcej niż dwie drużyny?
Stadionowy zegar wskazywał dokładnie 70:07. Półtorej minuty później Luis Suarez miał już na swoim koncie asystę. Wkrótce wywalczył też ostatecznie anulowany przez VAR rzut karny. Wreszcie sam dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. Całkiem przyzwoicie, jak na debiut w barwach Atletico.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kipiąca jakość

“Huragan”, “bestia”, “odbezpieczony rewolwer” - od niedzielnego popołudnia dziennikarze na Półwyspie Iberyjskim prześcigają się w określeniach opisujących pierwszych niewiele ponad - razem z doliczonym czasem gry - 20 minut występów Luisa Suareza w koszulce Atletico Madryt. Jakby zapominając, że podopieczni Diego Simeone grali świetnie, już zanim sprowadzony raptem w ubiegłym tygodniu z Barcelony Urugwajczyk pojawił się na boisku.
W spotkaniu z innym uczestnikiem europejskich pucharów Atletico nie było po prostu skuteczne. Było brutalne. I nie chodzi wcale o to, że trzecia od wielu już lat siła hiszpańskiego futbolu zdobyła przeciwko Granadzie więcej niż pięć bramek w ligowym meczu po raz pierwszy od blisko czterech lat. Ani o to, że w całym poprzednim sezonie tylko raz zdołała strzelić więcej niż trzy gole. Ani nawet o to, że na swoje szóste trafienie w ubiegłych rozgrywkach La Liga czekała aż do szóstej kolejki.
W bramkach zdobywanych przez Atletico w ostatnią niedzielę po prostu kipiało piłkarską jakością. Pierwszy gol? Uderzenie głową Diego Costy po dośrodkowaniu z pierwszej piłki Angela Correi. Drugi? Ten sam Correa przyjmuje piłkę prawą, po czym strzela mocno przy słupku lewą nogą. Trzeci? Po przepuszczeniu piłki przez Costę, Joao Felix kładzie na murawę obrońcę rywala i ze spokojem umieszcza piłkę w siatce. Czwarty? Wszystko na jeden kontakt, od podania Suareza po wykończenie Marcosa Llorente. Piąty? Doskonałe uderzenie głową Suareza. Szósty? Odegranie piłki piętą przez Vitolo, po którym Suarez najpierw trafia prawą nogą w słupek, a następnie dobija piłkę lewą do bramki.
- Wspaniale: jeden gryzie, jeden bije - zażartował Diego Costa zapytany o swojego nowego konkurenta w ataku Atletico. - Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Barcelona pozwoliła mu odejść - dodał urodzony w Brazylii reprezentant Hiszpanii. Tymczasem Joao Felix zauważył, że przyjście Suareza “będzie dla nas dobre”.
Atletico wydało bezlitosne ostrzeżenie.

Charakter

Sevilla kilka dni temu napsuła wyjątkowo dużo krwi Bayernowi, do samego końca walcząc o triumf w Superpucharze Europy. Straciła przy tym wiele sił, zatem można było zastanawiać się, czy skutki tej batalii nie będą widoczne w najbliższym ligowym meczu z Cadizem. Nic z tego.
Chociaż na Estadio Ramon de Carranza Sevilla nawet przegrywała, decydujące ciosy zadali rezerwowi. Najpierw wyrównał Luuk de Jong. Następnie, w 90. minucie, prostopadłe podanie Joana Jordana na rozstrzygające trafienie zamienił Munir, który w doliczonym czasie gry dodatkowo wyłożył jeszcze piłkę do pustej bramki wracającemu do klubu Ivanowi Rakiticiowi.
- Drużyna miała spokój, dobrą mentalność, cierpliwość i skuteczność pod bramką przeciwnika - wypunktował podczas pomeczowej konferencji prasowej Lopetegui.
W Sevilli nikt nie ukrywa, że po triumfie w Lidze Europy kolejny cel stanowi wykonanie następnego kroku do przodu. Najlepiej w postaci włączenia się do wyścigu o najcenniejszy z, dla odmiany, krajowych tytułów. Pierwszy mały kroczek został przez “europejskich herosów” postawiony.

Bez rewolucji

Jeżeli Atletico i Sevilla rzeczywiście włączą się w bieżących rozgrywkach do rywalizacji o mistrzostwo kraju, niekoniecznie stanie się to w sezonie “chwilowych słabości” Realu Madryt i Barcelony. A przynajmniej nie takich jak w poprzedniej kampanii.
Ciągle wskazywany niedobór alternatyw w przednich formacjach nie przeszkodził obrońcom tytułu rozprawić się w ostatnią sobotę z Betisem. Mimo dwóch straconych bramek i nieobecności skrzydłowych (ponownie kontuzjowanego Edena Hazarda oraz oglądających całe spotkanie z ławki rezerwowych Viniciusa i Rodrygo) drużyna Zinedine’a Zidane’a po raz kolejny pokazała, że wystarczy jej mający udział przy dwóch trafieniach Karim Benzema. O resztę zadbali pomocnicy (gol Fede Valverde) oraz obrońcy (bramka Sergio Ramosa, asysta Daniego Carvajala).
“Rewolucja nazywa się Ansu” - obwieściły tymczasem hiszpańskie media po pierwszym w tym sezonie meczu Barcelony. Gdybyście przypadkiem nie śledzili tego, co działo się na Camp Nou podczas przerwy między rozgrywkami, oglądając niedzielne spotkanie z Villarreal, moglibyście nie zauważyć specjalnej zmiany w porównaniu do poprzedniego sezonu. Zapewne odnotowalibyście jedynie obecność na ławce rezerwowych Ronalda Koemana czy powrót do klubu Philippe Coutinho. Waszą ciekawość wzbudziłaby końcówka, kiedy na boisku pojawili się kolejno: Pedri, Trincao i Miralem Pjanić. Przez myśl by Wam nie przeszło, żeby nazwać jednak to, co zobaczyliście, rewolucją. Barcelona regularnie gromiła też przecież rywali na Camp Nou w ubiegłych rozgrywkach.
Być może największa zmiana rzeczywiście polega zatem na rewelacyjnym Ansu Fatim. Nastolatku, który nie jest już nieopierzonym młokosem, ale zawodnikiem pierwszego zespołu, reprezentantem Hiszpanii “pełną gębą”. W dodatku zawodnikiem absolutnie kluczowym, który przywitał się z nowym sezonem dwoma bramkami i wywalczonym rzutem karnym przeciwko typowanemu na zostanie piątą siłą rozpoczynających się rozgrywek La Liga Villarrealowi.

Po duopolu?

“Ta liga jest obiecująca” - zwrócono uwagę na wtorkowej okładce madryckiego dziennika “As”, wskazując, że minęło szesnaście lat, od kiedy aż cztery kluby po raz ostatni uczestniczyły w wyścigu o mistrzostwo Hiszpanii. Na koniec sezonu 2003/04 czwarty w tabeli Real Madryt tracił do liderującej Valencii zaledwie siedem punktów - o jeden więcej niż trzecie Deportivo La Coruna i o dwa więcej niż druga Barcelona.
Tym razem powiększona stawka zespołów z największymi aspiracjami nie musi wynikać jednak z kryzysu dominującego od lat duetu. Atletico i Sevilla rzuciły rękawice, zapowiadając emocjonujący i ofensywny sezon La Liga. Niech ten duopol zatem wreszcie się skończy. Przynajmniej na chwilę.

Przeczytaj również