Flop transferowy Legii Warszawa? "Nie zachwyca, w każdym meczu się myli, kilka goli go obciąża" [NASZ WYWIAD]

Flop transferowy Legii Warszawa? "Nie zachwyca, w każdym meczu się myli, kilka goli go obciąża" [NASZ WYWIAD]
Adam Starszynski / PressFocus
Maciej Murawski jest jednym z niewielu piłkarzy, którzy grali zarówno w Lechu, jak w i Legii. Jego transfer do Warszawy odbył się w wyjątkowej atmosferze. Dziś to znany ligowy ekspert, od lat komentujący spotkania Ekstraklasy. O obecnych i starych czasach porozmawialiśmy z nim przed dzisiejszym hitem 24. kolejki Ekstraklasy rozgrywanym w Poznaniu.
KUBA MAJEWSKI: Meczami Lech - Legia nasza Ekstraklasa stoi. Bez względu na miejsce w tabeli obu zespołów, to spotkania wypełnione emocjami, podobnie jak dni poprzedzające ich rozegranie. Teraz jednak szykuje się wyjątkowe widowisko: rozpędzeni “Wojskowi” zmierzają pewnie po kolejne mistrzostwo, a “Kolejorz” przystąpi do gry pod wodzą długo oczekiwanego nowego szkoleniowca.
Dalsza część tekstu pod wideo
MACIEJ MURAWSKI: Oba zespoły należą do personalnie najsilniejszych w Ekstraklasie. Pojedynki Lecha z Legią zawsze mocno elektryzują, zwłaszcza w Poznaniu. Całe miasto żyje tymi meczami, są one najważniejszymi w sezonie. Piłkarze to czują i jestem przekonany, że przeciwko legionistom zobaczymy już zupełnie inną drużynę. Nie ma przy tym znaczenia, czy trenerem byłby Dariusz Żuraw, czy ktoś inny. Lech na Legię zawsze mobilizuje się maksymalnie, poziom koncentracji sięga szczytów. I “Wojskowym” nigdy nie gra się łatwo przy Bułgarskiej.
Nie da się jednak ukryć, że w Lechu bardzo liczą na mityczny efekt nowej miotły.
Ten zespół ma przede wszystkim dużo większe możliwości niż do tej pory prezentował, ale na to złożyło się wiele czynników. Nie jest to jedynie kwestia trenera, bo Żuraw już zdążył parokrotnie udowodnić, że zna się na swojej pracy. Dość wspomnieć końcówkę ubiegłego sezonu, czy spektakularny awans do fazy grupowej Ligi Europy po pięcioletniej nieobecności klubu w tych rozgrywkach. W mojej ocenie władze “Kolejorza” już dużo wcześniej chciały zwolnić Żurawia, ale nie miały dogadanego następcy.
Tę świadomość mieli w Lechu wszyscy - zawodnicy i sztab również. To nie ułatwiało pracy. Pozwalało przy tym piłkarzom, nawet podświadomie, znaleźć odpowiedzialnego za niepowodzenia. Po komunikatach płynących od prezesów, że trener ma komfort pracy do końca sezonu, oni już czuli, że nie ma sensu za niego umierać, bo i tak niedługo przyjdzie ktoś inny i na nowo będą musieli budować swoją pozycję w drużynie.
Lech otrzymał probierzowy pocałunek śmierci.
Tak. Polskie drużyny mają ogromne problemy z łączeniem gry w lidze z międzynarodowymi rozgrywkami. Nie ma w Polsce zespołów i właściwie nigdy nie było, które miałyby ponad 20 równorzędnych zawodników, zawsze są różnice jakościowe między wyjściowym składem i nawet pierwszymi wchodzącymi, a kolejnymi rezerwowymi. Tymczasem to warunek połączenia skutecznych występów w Ekstraklasie z tymi pucharowymi. Lech jest tego najlepszym przykładem. Doszły do tego również zmiany w składzie - odeszło kilku podstawowych piłkarzy, którzy pomogli wywalczyć awans. Wystarczy wspomnieć Jóźwiaka, Gumnego, Gytkjaera, a niedawno Modera. Do tego paru złapało urazy. Nie da się ich ot tak, z marszu zastąpić, choćby z tego powodu, że nowi potrzebują czasu.
Topowi gracze go nie potrzebują.
Pamiętajmy, że do Polski tacy nie trafiają. Najzdolniejsi z regionu możliwie szybko wyjeżdżają do Niemiec, do Rosji, czy do Włoch. Jak tam sobie nie poradzą, to w pierwszej kolejności szukają sobie miejsca w Austrii, Szwajcarii, Belgii, czy Czechach. O Ekstraklasie myślą dopiero w ostateczności, gdy nie wyjdzie im gdzie indziej. Zwykle przychodzą tutaj do odbudowy, nie są więc gotowi do gry od razu, potrzebują chociażby rytmu meczowego i pewności siebie. Widzieliśmy to choćby w Legii, która pozyskała znakomitego przecież Kapustkę, ale w momencie, w którym on nie był gotowy, by dać to, co potrafi. Potrzebował kilku miesięcy, by osiągnąć wysoką formę, a w międzyczasie klub przegrał kolejne eliminacje.
Legia zmiany trenera dokonała jeszcze w trakcie eliminacji i wygląda na to, że dobrze na tym wyszła.
Ale nie awansowała do fazy grupowej. Tutaj też złożyło się kilka czynników, w dużej mierze zmiany w składzie, bo przecież w tamtym czasie kilku dotychczas podstawowych piłkarzy wypadło z powodu kontuzji lub zakażenia koronawirusem. Czesław Michniewicz miał swoje problemy na początku pracy w Warszawie, ale szybko potrafił sobie z nimi poradzić. Jesienią skupił się przede wszystkim na regularnym punktowaniu. Legioniści nie zawsze byli lepsi od rywali, ale potrafili rozstrzygać mecze na swoją korzyść. Autorską Legię Michniewicza oglądamy wiosną, gdy zespół przeszedł na grę trójką obrońców. I gra zdecydowanie lepiej, efektowniej, a przy tym nadal imponująco punktuje. Cieszy, że trener Michniewicz potrafił dopasować system do zawodników, jakimi dysponował.
Co jest kluczem do sukcesu przy takim ustawieniu?
Ludzie. Zawsze ludzie, którzy pasują do danego systemu. Trener Legii dobrze poznał drużynę i potrafił wykorzystać jej największe atuty - szybkich wahadłowych, którzy potrafią dobrze dośrodkować, mobilnych Kapustkę i Luquinhasa, z których przecież żaden nie jest klasycznym rozgrywającym, niesamowicie skutecznego Pekharta. Natomiast samo przejście na grę trójką z tyłu wymaga dużego zaangażowania szkoleniowca w swoją pracę, analitycznego podejścia na treningach. Nie wystarczy, jak to chyba miało miejsce za czasów Deana Klafuricia, nakazać grać na trzech obrońców, ale też trzeba dokładnie wyjaśnić co zawodnicy mają robić w danych momentach, jak się zachować, ustawić. Trener musi dotrzeć do głów swoich podopiecznych.
Czesław Michniewicz uchodzi za miłośnika wykorzystywania boiskowych półprzestrzeni.
Obecnie Legia robi to świetnie. Gdy atakują z Luquinhasem i Kapustką, to obrońcy rywali mają potężne kłopoty, by ustalić kto za nich odpowiada. Bo tak naprawdę, to mogą być zarówno boczni obrońcy, jak i środkowi pomocnicy, a przecież często obaj legioniści często wbiegają w strefy, za które odpowiadają stoperzy. Jednocześnie obaj wahadłowi mistrzów Polski grają bardzo wysoko i właściwie spełniają rolę skrzydłowych, a w polu karnym jest jeszcze lider strzelców Pekhart.
Wyłania się obraz drużyny nie do powstrzymania.
Wiele zależy od tego, jak trener rywali przygotuje swoich piłkarzy. Jeśli dokładnie rozpracuje Legię i precyzyjnie przekaże zawodnikom, kto za co i kogo odpowiada, to jest w stanie wytrącić jej atuty, a nawet wykorzystać słabsze strony.
Jakie?
Z pewnością jest to gra obronna całego zespołu. Legia gra z rozmachem, strzela dużo, ale jednak też sporo traci. Często jest to efekt indywidualnych błędów poszczególnych graczy. Dobrym przykładem jest tu Szabanow, który na razie nie zachwyca, gra dość przeciętnie, a przy tym w każdym meczu myli się i kilka bramek obciąża jego konto. W każdym razie, wydaje się że trener Michniewicz wciąż powinien udoskonalać grę defensywną drużyny i bez wątpienia ma tego świadomość.
Jacek Bednarz mówił zimą, że Legia musi zdywersyfikować sposób gry, by liczyć na coś w eliminacjach do europejskich pucharów.
I wygląda na to, że tak zrobiła. Bardzo ważne jest dziś w futbolu płynnie przechodzić do różnych ustawień w czasie gry. Legioniści mogą grać zarówno w różnych wariacjach systemu z czwórką, jak i trójką w obronie. Jestem w ogóle fanem gry na trzech obrońców, bo takie ustawienie daje drużynie dużo większe możliwości, ale, jak już wspomniałem, najważniejsze to umiejętnie zarządzać posiadanym materiałem ludzkim. Czesław Michniewicz spostrzegł, że ma odpowiednich piłkarzy, by spróbować zmiany systemu i tego dokonał z pożytkiem dla zespołu, co nie oznacza, że nie wróci jeszcze bardziej klasycznego w Ekstraklasie ustawienia z czwórką.
Czego zatem Legii potrzeba, by z powodzeniem walczyć przynajmniej o Ligę Europy?
Stabilizacji składu, utrzymania. Wzmocniłbym zespół może na jednej pozycji. Jak wspomniałem, Szabanow nie przekonuje, poza tym kończy mu się umowa i nie wiem, czy chciałbym, by został w drużynie. Albo więc poprawi grę, albo rozglądałbym się za kimś innym na pozycję lewego-środkowego obrońcy. Oczywiście zawsze warto rozwijać drużynę, wzmacniać konkurencję na różnych pozycjach, ale w mojej ocenie na dziś warunkiem podstawowym powodzenia w eliminacjach jest utrzymanie składu, który Legia dziś posiada.
Młodsi kibice mogą nie pamiętać, ale był pan bohaterem transferu z Lecha do … Legii. I to takiego, do którego doszło w atmosferze podejrzeń, niejasnych zależności. By trafił pan do Warszawy, legioniści mieli odpuścić Lechowi punkty, dzięki którym utrzymaliście się w lidze.
Legia na pewno nie odpuściła tego meczu. Pamiętam, że miałem za zadanie kryć Sylwka Czereszewskiego, a potem Jacka Kacprzaka i byłem po tym spotkaniu wykończony. Owszem wygraliśmy 3-0, ale wynik nie oddawał przebiegu gry. Pamiętajmy, że “Wojskowi” też musieli wygrać, by zagrać w europejskich pucharach. Porażka ich wykluczała. Byli bardzo spięci, ale od początku to legioniści, którzy mieli lepszych piłkarzy, dominowali, my się broniliśmy i graliśmy z kontrataków. W pierwszej połowie stworzyli kilka dogodnych okazji, bodaj Marcin Mięciel trafił w poprzeczkę. W Lechu swój dzień miał jednak Piotrek Reiss, który trafił trzykrotnie. Nie mam żadnych wątpliwości, że ten mecz był czysty.
Pan chyba nie planował przyjścia do Warszawy?
Rzeczywiście, dobrze czułem się przy Bułgarskiej, chciałem tam grać, ale, jak to wówczas w Lechu często bywało, w klubie brakowało pieniędzy. W Legii jednak od początku czułem się dobrze i miło wspominam ten czas. Nie miałem problemów ze stołecznymi kibicami, nigdy bowiem nie wypowiadałem się źle o tym klubie, a myślę, że jednocześnie doceniali moje zaangażowanie, bo nawet jeśli mi nie wychodziło, to zawsze dawałem z siebie wszystko.
Ci w Poznaniu nie mieli pretensji, gdy w 2000 r. przyczynił się pan do spadku Lecha z ligi? Przy Bułgarskiej Legia po dramatycznym spotkaniu wygrała 2-1, co oznaczało pożegnanie “Kolejorza” z Ekstraklasą.
Nie, bo przecież to po moim faulu w polu karnym był rzut karny dla gospodarzy (śmiech). Inna sprawa, że nawet nie dotknąłem atakującego. To była 81. minuta i czułem się bardzo nieswojo. Na szczęście chwilę później wyrównał Bartek Karwan. W końcówce zaś samobójcze trafienie zaliczył Michał Goliński, prawdziwy lechita, który był wówczas najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem w mieście.
Cztery lata w Legii przyniosły panu mistrzostwo Polski, transfer do Bundesligi i występ na mistrzostwach świata w 2002 r. Warszawskie powietrze panu posłużyło.
Gra w Legii to jest wyjątkowe doznanie dla każdego piłkarza z kraju. Klub ma masę sympatyków w każdym zakątku, a jednocześnie masę ludzi nieprzychylnych. Te emocje, które towarzyszom meczom w Krakowie, Poznaniu, czy kiedyś w Łodzi są niesamowite. Praktycznie wszędzie Legia ściąga masę kibiców na trybuny. Jest to doświadczenie, które można zyskać grając tylko w tak wyjątkowym klubie, ale też ogromne wyzwanie, by poradzić sobie z presją i oczekiwaniami, bo w Warszawie zawsze ma się grać o zwycięstwo. Jednocześnie każdy sukces smakuje wyjątkowo.
A czego możemy się spodziewać po dzisiejszym starciu Lecha z Legią?
Legioniści są zdecydowanym faworytem, ale jak już mówiłem, to są takie mecze, w których lechici zawsze stają na rzęsach i zrobią wszystko, by sprawić niespodziankę. Biorąc pod uwagę obecną sytuację obu zespołów, spodziewam się dobrego spotkania, otwartej gry. Myślę, że będzie co oglądać.
***
Na relację na żywo ze spotkania Lech - Legia zapraszamy do naszego serwisu od 17:00. W jej trakcie dostępny będzie czat live dla zarejestrowanych użytkowników. Pierwszy gwizdek sędziego powinien wybrzmieć o 17:30.

Przeczytaj również