Frank I Niezatapialny. Dlaczego kiepski start w Chelsea nie zaszkodzi Lampardowi?

Frank I Niezatapialny. Lampard w Chelsea jest nie do ruszenia
YT
Panie Franku, pan się nie boi. Dwie trzecie Londynu za panem za stoi. Parafrazując Kazika mogę nieco wejść w ryzykowny ton przesady i tendencyjności, ale sens niewiele odbiega od realiów. Lampard jest obok Guardioli i Kloppa najbardziej spokojnym, pod względem pewność posady, trenerem w Premier League. I potknięcia na starcie rozgrywek będą jedynie kropelkami tłuszczu zsuwającymi się po teflonowej patelni. Tego faceta z zachodniej części Londynu wypchnąć się po prostu nie da.
To był blamaż na inaugurację. Bohaterska, nie do końca zasłużona, ale jednak przegrana w Superpucharze Europy, wreszcie tylko remis w pierwszym ligowym spotkaniu na własnych śmieciach. Początek sezonu niebieskiego reprezentanta stolicy nie można uznać za „bajkowy”, ale optymizmu w ekipie nie brakuje, podobnie jak jaskółek zwiastujących koniec na razie tylko słabszej serii, a nie kryzysu.
Dalsza część tekstu pod wideo
– To spełnienie moich marzeń – mówił Frank Lampard po inauguracji na Stamford Bridge. – Ale jestem tu po to, by wygrywać – dodał szybko, nie narażając się na głupie uśmiechy i przytyki. Na razie osadził drużynę na ligowej mieliźnie, bez zwycięstwa w trzech kolejnych potyczkach i z przeświadczeniem komentatorów, że Chelsea przeciwko imponującej grze Leicester, po prostu nie była wystarczająco dobra.
Szczęście Lamparda polega na tym, że na razie z niczym nie musi się spieszyć, a presja jeszcze nie rozsiadła się na jego klatce piersiowej. Czas działa na jego korzyść dzięki kredytowi zaufania, jaki otrzymał już na samym wstępie. Dlaczego?

… BO JEST LEGENDĄ KLUBU

Spora rzesza kibiców to wie, ale pewne oczywistości zawsze warto przypomnieć. Jeśli odejmiemy wszystkie pieniądze Romana Abramowicza, to Frank jest uosobieniem potęgi Chelsea. Znaną twarzą jednej z najbardziej utytułowanych drużyn tego wieku. Chodzącą, a może jednak bardziej dumnie: kroczącą legendą, rekordzistą pod względem zdobytych goli dla „The Blues”, zdobywcą trzynastu tytułów, a ograniczając litanię wspomnę jedynie o triumfie w Lidze Mistrzów i trzykrotnym mistrzostwie Anglii.
Nawet po zakończeniu zawodniczej kariery i chwilowym opuszczeniu Stamford Bridge pozostaje niezwykle popularną postacią i bez wątpienia otrzyma wystarczającą pulę zaufania od kibiców. Świetne relacje z rosyjskim oligarchą zbudowane podczas lat gry zapewnią mu odpowiednią pozycję w hierarchii klubu. Sam Abramowicz powołując Lamparda niejako zrobił wyjątek w dotychczasowych standardach, jakie wyznaczał. Po raz pierwszy zaproponował długi kontrakt Anglikowi. Ostatnią angielską „miotłą” w Chelsea był Glen Hoddle, a miało to miejsce 23 lata temu.
Z Lampardem będzie współpracował również Petr Cech, były wieloletni golkiper CFC, a jeszcze rok temu zawodnik rywala zza miedzy – Arsenalu. On z kolei pełnić będzie funkcję dyrektora technicznego zespołu. Dwóch byłych reprezentantów na ławce szkoleniowej to prosty sposób na przyciągnięcie nostalgicznej części sympatyków „The Blues”. Nie ma wątpliwości, że zabieg się udał.

… BO NIE MA PARCIA NA SUKCESY

W Anglii szybko utwierdzono się w przekonaniu, że dziś pionki na szachownicy Premier League przesuwa Liverpool i Manchester City, a strącenie którejś z tych ekip z TOP2 będzie zahaczało o „niedasizm”. LFC mają genialnego wodza i mentora, zgraną ekipę, no i są aktualnymi mistrzami Europy. City – najlepszego taktyka pod słońcem, obecnego triumfatora oraz jeszcze bardziej wzmocnioną, względem zeszłego roku, ekipę. A Chelsea?
A Chelsea wyprzedało, gorzej, zostało zmuszone wyprzedać swego najlepszego piłkarza ostatniej dekady, ma transferowy zakaz i nie może szastać pieniędzmi, a także wspomaga się zawodnikami, którzy przez nieprzychylnych są nazywani „odrzutami”. Te „odrzuty” niemieszczące się w kadrze w poprzednim sezonie, dziś mają stanowić o sile ekipy wspominającej z łezką oku o tłustych, mistrzowskich latach.
Lata się zmieniły, koniunktura również, a więc i ambicje. Zdobycie Ligi Europy było czymś takim, jak przyglądanie się z uśmiechem na dziecko odważnie przemierzające osiedlowe uliczki na trójkołowym rowerku, jednocześnie zdające sobie sprawę, że przesiadając się na „dorosły” sprzęt, wywróci się na pierwszym metrze i rozbije kolana.
Chelsea to też drużyna z przykrymi doświadczeniami. Lampard obejmuje stery po frustracie Contem oraz Sarrim, którego umiejętności lingwistyczne nie pomogły zrozumieć nawet prostego angielskiego ostrzeżenia „smoking kills”. W tej sytuacji trybuny Stamford Bridge oczekiwały, tak jak skrzywdzona dziewczyna po rozstaniu z „łobuzem, który kocha najmocniej”, po prostu kogoś „normalnego”. Lampard w tym przypadku to zbawienie ponad miarę. To ukochany chłopak z dzieciństwa. Wybaczy mu się wszystko. Słabe wyniki również.

… BO GRAJĄ ATRAKCYJNY FUTBOL

Ok, miejsce w tabeli nie powala na kolana. Porażka, chociaż po karnych, z Liverpoolem w Stambule również. Ale jakkolwiek można walić w Chelsea jak w bęben, to nie można im odmówić jednego – przyjemnie się ich ogląda. Jeśli o chaotycznej defensywie, czasem nawet obronie Częstochowy, różnych dziwnych potknięciach Kurta Zoumy nie można powiedzieć niczego dobrego, to przednie formacje naprawdę imponują. A to jest właśnie to, co można określić mianem „radosnej” piłki nożnej.
Po dwóch kolejkach chłopcy Lamparda zanotowali najwięcej strzałów na bramkę rywali poza „wariatami” z Manchesteru City, ale jednocześnie dali sobie wpakować już pięć goli. Jedną trzecią całej puli, na którą ekipa Jose Mourinho dopuściła w całym mistrzowskim sezonie 2004/05. Więcej liczb? Proszę bardzo. 23 stworzone okazje z samej gry (odliczając więc stałe fragmenty) to również wynik gorszy tylko od City. Intensywność taktyczna pozwoliła również wygenerować 28 przechwytów piłek (znowu tylko jedna drużyna może się pochwalić większą liczbą).
Po drugiej stronie szali mamy natomiast niepokojące symptomy. „Niebiescy” mogą się zadowolić jedynie co drugim skutecznym odbiorem futbolówki (najgorszy bilans w lidze), rywale przedryblowali ich już 27 razy (drugi najgorszy wynik), a procent posiadania piłki oscyluje wokół 52 – dłużej przy piłce przebywają takie ekipy jak Norwich, Brighton czy Everton.
Wszystkie te liczby wskazują, że w strategii Lamparda daje się duży nacisk na „parcie” do przodu, szybkie przerzucanie działań na połowę przeciwnika i możliwie jak najszybsze konstruowanie i wykańczanie akcji. Efektem tego są natomiast problemy w przegrupowaniu się i przejściu z formacji atakującej do obronnej.
Potwierdzają to słowa Jamiego Carraghera, który styl Chelsea porównuje do gry w koszykówkę.
– Pomysł Lamparda jest jak najbardziej na miejscu, problemem jest to, że zostawia zbyt dużo przestrzeni na kontrataki. Piłkarze są zbyt naiwni, brakuje też organizacji w posiadaniu futbolówki – twierdzi ikona Liverpoolu.

… BO MA ZAUFANIE WŚRÓD PIŁKARZY

Nie ma w tym niczego dziwnego. Zawodnicy patrzą się w niego jak w obrazek. To też kwestia zbudowania hierarchii w drużynie. Trzeba zauważyć, że obecnie w Chelsea nie ma jasno wykrystalizowanego lidera. W kadrze brakuje takiego Lamparda czy Terry’ego, trzon zespołu stanowi młodzież lub piłkarze bez wybitnych zdolności przywódczych. W takiej sytuacji profil obecnego trenera Chelsea aż ocieka charyzmą – nikt nie powinien zaaranżować buntu na pokładzie.
Otaczanie się młodzieżą przynosi za to sporo dobrego. Lampard wierzy w młodzieńczą pasję, dynamikę i świeżość, a sprawy poukładania taktycznego pozostawia sobie. Będąc szkoleniowcem Derby pracował już z Masonem Mountem, którego dzisiaj, już na Stamford, ustawia na „kierownicy”. Trener wziął go w obronę, gdy Jose Mourinho, będąc telewizyjnym ekspertem, skrytykował dyspozycję pomocnika po przegranym 0:4 spotkaniu z United.
Z szatni dochodziły głosy, że Frank był zupełnie zdezorientowany opinią „The Special One”, bo sam miał zupełnie inną ocenę gry Masona. Zaufanie zaprocentowało już w kolejnym meczu, gdy „nabuzowany” od pierwszych minut Mount zaatakował N’Didiego, agresywnie odebrał mu piłkę i skierował ją do bramki Schmeichela.
Lampard w przeciwieństwie do Contego ma zupełnie ludzkie podejście do chłopaków, których trenuje. Nie poszedł w ślady Włocha, który nalegał, by piłkarze codziennie spożywali określoną liczbę orzechów i nasion. Zamiast tego powiedział, że będzie traktował ich jak dorosłych. Oznacza to, że nie ma się co spodziewać zakazów na przyprawy (sic!), ani specjalnie skonstruowanego taryfikatora na drobne przewinienia. Piłkarze po prostu wiedzą, że jeśli nie będą w doskonałej formie na co dzień podczas treningów, zwyczajnie nie znajdą się w składzie na mecz. Ot, cała filozofia bez najmniejszych udziwnień.
***
Chociaż start Chelsea nie był idealny, trener jest przekonany, że jego team odczuje korzyści w późniejszej fazie sezonu. Tak jak to miało miejsce w Derby County, gdzie od marca do maja w 12 spotkaniach zanotowało tylko jedną porażkę i o mały włos nie awansowało do Premier League.
Frank to człowiek urodzony pod szczęśliwą gwiazdą, a kombinacja niezwykłej charyzmy, jaką się cieszy w zespole, pewności siebie, nabytej po długiej i owocnej karierze piłkarskiej i podejścia do pracy musi zaprocentować w niedługim czasie. Mariaż Chelsea i Lamparda będzie trwał w najlepsze.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również