Frustracja i bezsilność napędzają rozkład „Czerwonych Diabłów”. Czy nadszedł czas pożegnania z Jose Mourinho?

Frustracja i bezsilność napędzają rozkład „Czerwonych Diabłów”. Czy nadszedł czas pożegnania z Jose Mourinho?
Ververidis Vasilis/Shutterstock
3 tytuły w Chelsea, potrójna korona w Interze i ligowy finisz nad jedną z najsilniejszych ekip w historii z Realem. „Drugie miejsce w poprzednim sezonie było jednym z największych osiągnięć w mojej karierze” - z przekonaniem wyjawił Portugalczyk spragnionym podobnych „smaczków” żurnalistom. Jakże daleko trzeba sięgać pamięcią, by przypomnieć sobie czas, w którym Jose Mourinho był cesarzem sali konferencyjnym, „tym specjalnym”.
Podkrążone oczy, mizerna postura i twarz pozbawiona jakiejkolwiek werwy – codzienność, zdaje się, już dawno wyssała resztki życia z 55-latka. Każde jego słowo jest wylewem frustracji i płaczliwym manifestem skrajnej bezradności niegdyś potężnego w świecie futbolu indywiduum. Ta niemoc, rzecz jasna, odbija się potężnym echem na murawie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Jak zauważył brytyjski dziennikarz Dominic King, nawet w okresie tak chaotycznym i analitycznie niemiarodajnym jak pre-sezon, „dzieciaki” Pepa Guardioli, czy nawet Jürgena Kloppa grały to samo, z czego kojarzone są pierwsze zespoły ich klubów. Zespół Mourinho? „To było 90 minut nicości”. Bezcelowego biegania, bezsensownej improwizacji.
Przejęcie pałeczki po Aleksie Fergusonie było skrytym marzeniem Mourinho, którego realizacja ostatecznie kosztowała go wyrzeczenia się górnolotnych wartości, takich jak lojalność i przywiązanie. Mourinho śnił o Old Trafford, a „przeorany” przez kadencje Davida Moyesa i Louisa van Gaala „Teatr Marzeń” fantazjował o Mourinho. Czy ziszczenie tego romansu jest jednak ślepym strzał losu, który częściej chybia, aniżeli trafia?

Drugie miejsce – sromotna porażka?

Z dwóch rożnych stron można się zapatrywać na osiągnięcia Manchesteru United w sezonie 2017/18. „Czerwone Diabły” bowiem hamulec ręczny zaciągnęły znajdując się na drugim miejscu ligowej stawki, pierwszy raz od ponad połowy dekady. Z drugiej strony jednak odległość dzieląca ich od zwycięzcy wyścigu, Manchesteru City, wyniosła 19 punktów, czyli liczbę skrajnie absurdalną, rodem z ligi szkockiej czy niemieckiej.
A był to przecież ten słynny „drugi sezon”! Ten w którym Mourinho kończy proces adaptacji i rusza na pełnym gazie w kierunku trofeum! To znaczy, zazwyczaj tak robił. Przynajmniej ten dawny Jose. Niedosyt w parze z niedowierzaniem wzięły więc górę nad (i tak) wątpliwą radością. Jeżeli coś jednak miało się wydarzyć, to czas właśnie minął.
Wodząc dalej palcem po schemacie pracy Portugalczyka, dochodzimy do tego nieszczęsnego „trzeciego sezonu”, czyli etapu piętrzenia się wszelkich drużynowych kataklizmów. To wtedy Mourinho traci szatnię, taktycznie ogranicza się do obrony własnej szesnastki, a w kontakcie z mediami traci jakiekolwiek połączenie z rzeczywistością.
Jose Mourinho nie jest człowiekiem, który potrafi utrzymać jedną posadę dłużej, niż te wspominane 3 lata. On sam doskonale zdaje sobie z tego sprawę, co objawia się przez pierwsze działania mechanizmu obronnego, który już sprytnie zaczął uruchamiać. Najważniejsze jest bowiem, żeby nic nie było jego winą.
Na pierwszy ogień padł więc zarząd, z Edem Woodwardem na czele. Niedawno wyszła na jaw informacja o sporządzonej przez Mourinho liście 5 nazwisk, które są mu niezbędne do dalszej pracy. Położył ją na biurku szefostwa i cierpliwie czekał. Do klubu kolejno witali Diogo Dalot, Fred i Lee Grant. Summa summarum – jedno jedyne wzmocnienie pierwszej jedenastki w postaci Brazylijczyka.
„Chcę jeszcze jednego”, „chcę jeszcze dwóch” - na przemian przeplatał żądania wobec zarządu przed obliczem żurnalistów - „to naturalne wśród nas, trenerów, chcemy więcej”. Na pytania, czy uważa, że jego obecna kadra jest wystarczająca, odpowiedział wymownym milczeniem, z kolei po wielokroć z zawiścią spoglądał w kierunku Liverpoolu i tamtejszych wydatków.
Priorytetem stał się stoper, ledwie rok po wyłożeniu 32 milionów za Victora Lindelofa i 2 lata po zakupieniu Erica Bailly'ego za podobną kwotę. Koniecznością stało się więc sprowadzenie... stopera numer 6, oczywiście z olbrzymim nazwiskiem i za olbrzymią kwotę. Raz po raz jednak musiał obchodzić się ze smakiem, gdyż żaden z trójki: Alderweireld, Boateng i Godin nie widzieli swojej przyszłości na Old Trafford. Zainteresowanie Harrym Maguire'em również błyskawicznie uciął Claude Puel.

Z dzieciakami nic nie ugrasz

Apogeum frustracja Mourinho osiągnęła przy okazji towarzyskiego spotkania z Liverpoolem. Tajemnicą poliszynela jest bowiem, że spotkania tych dwóch drużyn nawet w takich okolicznościach mają nieopisane znaczenie dla obu stron. Jose jednak, operując na swoim ulubionym polu gierek umysłowych, musiał zastosować zagrywkę ściągającą presję.
Z pomundialowych wakacji bowiem nie wrócili jeszcze: Paul Pogba, Jesse Lingard, Romelu Lukaku, Ashley Young, Phil Jones, Marcus Rashford i Marouane Fellaini. Okoliczności te zmusiły Portugalczyka do złożenia prowizorycznego składu, mieszając swoje gwiazdy (Sanchez, Bailly, Mata) z adeptami akademii. „To będzie mecz dzieciaków z Manchesteru przeciwko pierwszemu składowi Liverpoolu. Nie pokonali nas od dwóch lat i dzisiaj mogą poczuć, że mają szansę” - tymi słowami otworzył przedmeczową konferencję, szykując skuteczną wymówkę już przed pierwszym gwizdkiem.
W istocie średnia wieku jedenastki, jaką wystawił Mourinho była o rok wyższa od składu Kloppa, a wynosiła 26 lat. „Dzieciaki” Mourinho przegrały 1:4. „To nie jest skład, z którym będę pracował. Nawet nie 30%. Jak Sanchez ma być szczęśliwy, grając z takim składem!?” - podsumował mecz Mourinho, odbierając resztki pewności siebie młodym chłopakom. Skarżył się uporczywie, tylko komu... i na co?
Cały świat znów stanął przeciwko Mourinho. FIFA zaplanowała okres odpoczynku po Mundialu tak, by on nie miał z kim pracować, natomiast same mistrzostwa zostały tak ustawione, żeby trzon jego składu zaszedł jak najdalej i wrócił jak najpóźniej. Swoją złość postanowił obrócić w kierunku, w którym jeszcze miał moc sprawczą. Wracający z urlopu Antonio Valencia został upomniany za „karygodny” brak formy fizycznej, natomiast najgorzej oberwało się Anthony'emu Martialowi.
Młody Francuz miał w te wakacje zostać świeżo upieczonym ojcem, więc pomimo braku powołania do kadry mundialowej, nie wrócił w pierwszym terminie do Manchesteru. Jego wybranka miała lada chwila urodzić jego córkę, a trudno o bardziej priorytetowe wydarzenie dla mężczyzny niż obecność przy porodzie swojego potomstwa.
„Dzięki Bogu, że jego dziecko jest zdrowe, natomiast powinien już tu być, a go tu nie ma” - wściekał się selekcjoner „Czerwonych Diabłów”, kiedy Martial zdecydował, że zostanie przy swojej rodzinie do momentu, aż będzie pewny, że nie ma żadnych komplikacji ze zdrowiem dziecka. W opozycji, Jürgen Klopp podarował Nathanielowi Clyne'owi tyle czasu, ile jego podopieczny potrzebował, by nacieszyć się swoim synem. Z dnia na dzień Mourinho zaczynał tracić zwolenników w szatni.
Portugalczyk dotąd słynął z wychowywania pokoleń piłkarzy, które były gotowe za niego ginąć na polu bitwy. Zarówno wielcy liderzy, tacy jak John Terry, czy postacie tak frywolne i niepokorne, jak Zlatan Ibrahimović, darzyli swojego szkoleniowca wielkim autorytetem. Problemy Mourinho zaczynają się jednak w momencie, kiedy coś przestaje iść po jego myśli. Odtąd obserwujemy efekt domina, powoli sypie się cała struktura.
Portugalczyk wywleka brudy z szatni do mediów, krytykuje swoich podopiecznych i usilnie szuka kozła ofiarnego, którym – broń Boże – nie jest on sam. Zapewnienia, że „media powtarzają kłamstwa po tysiąckroć”, a on sam „lubi” swoich piłkarzy, wyglądają jak desperackie próby polewania ognia małym wiaderkiem wody. On sam wyciągnął problemy do okrutnego świata mediów i próżno próbował zamknąć je z powrotem w swoich czterech ścianach.

Nie z chaosu, lecz w chaos

„Nie wydaje mi się, żeby United miało tę samą jakość, jaką prezentują obecnie City i Liverpool. Zwyczajnie nie widzę, żeby United zbliżyło się do City. Oni mają świetny zespół, świetnego menedżera, styl, który wszyscy rozumieją. Manchester United zdaje się nie mieć pojęcia co się dzieje” - skwitował swoje obserwacje z pre-sezonu Paul Scholes.
Podsumowując obecny stan rzeczy w Manchesterze United, „Czerwone Diabły” mają trenera, który jest niezadowolony ze swojego składu, kadrę, która dotąd nie poparła swojego szkoleniowca i zupełny brak określonego stylu gry, który jedynie w pewnych pierwiastkach klaruje się w aspektach gry czysto obronnej. Słowem – chaos. Olbrzymi chaos.
Nic nie przemawia za tym, żeby to był jedynie okres przejściowy. Klub pilnie potrzebował reform i przespał okres, w którym można było je przeprowadzić. W kuluarach natomiast narasta opozycja wobec Mourinho, a wdarcie się na Old Trafford wściekłego tłumu z pochodniami i widłami wydaje się być jedynie kwestią czasu.
Rozstanie dwóch coraz bardziej zwaśnionych stron w sprzyjającym temu okresie „trzeciego sezonu” wydaje się być coraz bardziej prawdopodobne. Manchester United musiałby po raz kolejny przyznać się do porażki i przełknąć gorzką pigułkę realiów nowoczesnego rynku szkoleniowców. Po tym świecie nie chodzi drugi Alex Ferguson, niestety.
Wczorajszego wieczoru Mourinho stanął przed olbrzymią próbą, którą jest pozornie zwyczajny mecz o 3 punkty. To był wieczór, w którym miał okazję jeszcze udowodnić istnienie nici porozumienia z kadrą i zarządem i obrócić swoje puste słowa w czyny.
Po meczu na Old Trafford Jose Mourinho nie tylko dopisuje sobie 3 zwycięskie oczka w tabeli, ale i wyrównuje stan rzeczy w starciu z żurnalistami. Jego drużyna co prawda bała się inicjatywy, w większości grała za linią piłki, na co pozwolił im strzelony w pierwszych minutach rzut karny. Mourinho jest jednak zwycięzcą, bezwzględnym makiawelistą.
Oczywiście jedna jaskółka wiosny nie czyni. Problem jest, i jest nadzwyczaj zauważalny. Istotą jest więc dotarcie do jego źródła i wykazanie inicjatywy poprawy. O ile Jose Mourinho jest w stanie spojrzeć w lustro i zauważyć swoje własne przywary, można wierzyć, że jest w stanie zahamować przekonanie o tłoczącym klub rozkładzie i rozpocząć bój o to, by „trzeci sezon” wsadzić między bajki o czarownicach i smokach.
Rafał Hydzik
Redakcja meczyki.pl
Rafał Hydzik11 Aug 2018 · 09:37
Źródło: własne

Przeczytaj również