"Gdyby wymyślił ją Jose Mourinho, wszyscy by się nią zachwycali. A z Polaka się śmieją"

"Gdyby wymyślił ją Jose Mourinho, wszyscy by się nią zachwycali. A z Polaka się śmieją"
youtube
Początki były trudne. Na trybunach szyderczy uśmiech, drwiny. Kiedy zawodnicy ustawiali się do rzutów rożnych, wyglądało to zabawnie. Z czasem jednak zaczęło to przynosić efekty i dodało kolorytu Ekstraklasie. Poznajcie „Szarańczę” Marka Motyki.
Wydaje się, że w dzisiejszych czasach futbolu trudno wymyślić coś innowacyjnego w taktyce. A jeśli chodzi o stałe fragmenty gry? Przez pewien czas wydawało się, że nic nas tu nie zaskoczy. Dopóki trener Marek „Marcyś” Motyka nie wdrożył swojego kultowego wariantu. A właściwie przeniósł go na polski grunt i udoskonalił. Pewnego dnia, zasiadając przed telewizorem, włączył mecz ligi hiszpańskiej.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Nie przypominam sobie nawet, jaki to był zespół. Pamiętam natomiast, że wrażenie zrobiła na mnie nie tyle zdobyta bramka, ile reakcja obrońców. Byli bezradni, całkowicie zaskoczeni sposobem rozegrania stałego fragmentu - opowiadał przed laty.

Piłkarska wariacja

Ten sposób był co najmniej zadziwiający, niektórzy nazywali go „pozorowanym chaosem”, „szaleństwem, w którym była metoda”. Zanim wykonawca stałego fragmentu gry dośrodkował piłkę w pole karne, jego partnerzy w grupie znajdowali się poza szesnastką. Na początku komicznie dreptali, by po chwili bardzo szybko wbiec w pole karne, każdy w inną stronę.
- Zwyczajnie wszyscy mieli się rozbiec w swoją stronę, oczywiście według schematu, ale tylko nam znanego - tłumaczył mediom. Dodawał również, że niezwykle ważny jest wzrost jego zawodników. - Trzeba mieć kilku wysokich chłopów! - wyjaśniał. Końcowy efekt? Zaskoczenie defensywy rywali i piłka w sieci.
W 2008 roku Marek Motyka objął wówczas ekstraklasową Polonię Bytom. Choć elementy swojej taktyki stosował już wcześniej, prowadząc Polonię Warszawa i Górnika Zabrze, to dopiero na Śląsku stała się tak znana. Wkrótce niemal w całej Polsce „szarańcza” była znakiem rozpoznawalnym jego zespołu. Sama nazwa powstała jednak zupełnie przypadkowo.
- Wyglądało to fantastycznie, a do tego było efektywne. Problem pojawił się natomiast w szatni: jak to nazwać, żeby jeden tekst zrozumiało w sekundę reszta zespołu? Jeden z zawodników rzucił mimochodem hasło "szarańcza". Nazwa jest groźna, a mimo to budzi uśmiech na twarzy widzów. Całkiem inaczej wtedy było z piłkarzami przeciwnych drużyn. Tym zawodnikom wcale do śmiechu nie było. Oni naprawdę nie wiedzieli, jak się przed tym bronić - zwierzał się później „Sportowi Śląskiemu” Motyka.

Plaga „szarańczy”

Początkowo więcej było śmiechów niż wypracowanych sytuacji, ale później coraz częściej pojawiały się bramki. O rozwiązaniu Motyki rozpisywały się media, a rywale popadali w konsternację. „Szarańcza” stała się symbolem Polonii, który dał niebiesko-czerwonym kilkanaście bramek. I to naprawdę przedniej urody. Kiedy z czasem przeciwnicy przyzwyczaili się do tego typu zagrań, szkoleniowiec dokonywał modyfikacji wariantu. Tak stało się chociażby w meczu z Lechią Gdańsk, w którym Marcin Komorowski zdobył przepięknego gola. Wystarczyło zrezygnować z tradycyjnej wersji „szarańczy”, a były reprezentant Polski miał mnóstwo miejsca, by efektownie przymierzyć.
- Cała akcja była zaplanowana, można ją nazwać "szarańcza 2" - śmiał się po spotkaniu Komorowski, obrońca, autor hat-tricka w tamtym starciu.
Mimo całkiem przyzwoitych wyników, „Marcyś” w Bytomiu nie popracował nawet roku. Po zimowej wyprzedaży zespołu i dwóch kolejnych porażkach po 0:3, zakończono współpracę. Szybko znalazł jednak kontynuatorów „dzieła”. Jednym z pierwszych był Michał Probierz, który ten wariant zastosował jeszcze przeciwko… drużynie Motyki. Stało się tak podczas meczu Jagiellonii Białystok z Polonią.
- Na początku było miło, fajnie, przyjemnie. Aż nagle Jagiellonia dostała rzut rożny. Patrzę, co oni wyczyniają, i jakby mnie piorun trzasnął! Trener Probierz zarządził, żeby jego zawodnicy grali "szarańczą"! Myśmy zgłupieli, a ja stanąłem jak wryty i nie wiedziałem, co zrobić! Przecież ja nigdy nie uczyłem zawodników, jak się przed "szarańczą" bronić. Ani razu nie wykonałem defensywnego schematu tego zagrania. Aż tu nagle mamy walczyć z czymś, co stworzyliśmy - nie dowierzał autor tego nietypowego sposobu.
A choć drużyna z Białegostoku bramki nie zdobyła, to Probierz zachwalał pomysł swojego kolegi po fachu. - Gdyby wymyślił ją Jose Mourinho, wszyscy by się nią zachwycali. A z Polaka się śmieją - mówił w swoim stylu.

Jedno skojarzenie

„Szarańcza” miała swoje pięć minut, ale jej popularność szybko wygasła. Drużyny nauczyły się przed nią bronić. Motyka długo jednak nie się nie poddawał. Próbował stosować ją w kolejnych klubach - Koronie Kielce czy Kolejarzu Stróże, ale nigdy już nie zyskała takiej popularności. Co więcej, szkoleniowiec w końcu sam porzucił swoją myśl, ale nie zapomnieli. Kiedy objął stery Garbarnii Kraków, zarzekł się, że nie będzie stosował taktycznej nowinki. To nie do końca spodobało się miejscowym fanom, którzy z trybun wołali: “kiedy będzie ta szarańcza?!”
Pojawiły się dylematy. Mimo kilku wyjątków (jak bramka Hetmana Zamość powyżej), Motyka do szarańczy na dobre już jednak nie wrócił. Jak sam przyznaje, wpływ miała na to otoczka wokół niej. Drwiny zrobiły swoje, a trenerowi nie było łatwo oswoić się z myślą, że kibice postrzegają go wyłącznie z racji tego wariantu. Motyka to przecież były zawodnik Wisły Kraków, w której spędził 12 lat, zanotował ponad 300 występów, a ponadto zaliczył nawet epizod w reprezentacji Polski. - Czasami robiło się człowiekowi przykro, że ten cały dorobek był rozmieniany na drobne przez stałe fragmenty gry - wyznał.
W taki sposób zakończyła się fala „szarańczy”, która zalała piłkarską Polskę dekadę temu. Dzisiaj niektórzy szkoleniowcy wracają jeszcze do niej, co pokazuje, że przetrwała w pamięci. Natomiast Motyka może zapisać sobie w CV coś innowacyjnego. W końcu „szarańcza”, choć dziwna, była jego pionierskim pomysłem.
Przemysław Gawin

Przeczytaj również