Manchester United. Gdzie Diabeł mówi „dzień dobry”. Daniel James pięknie przywitał się z Premier League

Gdzie Diabeł mówi „dzień dobry”. Daniel James zaliczyl debiut godny starych legend
Calabrese / Pressfocus
Choć to dopiero początek sezonu, już ruszył plebiscyt na najtrafniejszy ruch kadrowy w Manchesterze United. Harry Maguire? Aaron Wan-Bissaka? Może decyzja o niesprzedawaniu Paula Pogby? Wszystkie te opcje po pierwszej kolejce będą miały rzesze swoich zwolenników. Ale na czoło peletonu wysuwa się kandydatura, za którą włodarze klubu nie musieli łożyć ogromnej gotówki. Kim jest skrzydłowy, który z taką gracją przywitał się publiczności na Old Trafford?
Zanim jednak wszedł „z buta” w inauguracyjnym spotkaniu z Chelsea, 21-letni Daniel James z wielką pokorą i z młodzieńczą nieśmiałością pojechał na tournée Czerwonych Diabłów do Australii. Już tam zmierzył się z zainteresowaniem, które nawet w jednym procencie nie przypominało jego wcześniejszych doświadczeń w Swansea.
Dalsza część tekstu pod wideo
„Surrealizm” – wybąknął tylko w pierwszym wywiadzie udzielonym po towarzyskim meczu w Perth. W tym jednym słowie mieściło się wszystko: wrażenia z gry z czołowymi piłkarzami na świecie, liczby kibiców z Antypodów, którzy przyszli na mecz drużyny z drugiego końca świata i momentu, kiedy wbiegł na murawę we wściekle czerwonej koszulce z charakterystycznym herbem na piersi.

Walijski produkt na skrzydle

Trzeba sobie od razu powiedzieć – nie będzie miał łatwo. Nie zaczyna całkowicie od zera, a na plecach od pierwszego ligowego gwizdka będzie nosił bierzmo hasła, przed którym wzbraniają się wszyscy młodzi i utalentowani skrzydłowi na świecie. „Oto idzie nowy Giggs” – wrzeszczą nagłówki niemal wszystkich brytyjskich magazynów sportowych. I nawet jeśli James będzie uciekał od porównań, pewnych rzeczy łączących go z legendarnym piłkarzem United nie da się ominąć.
Po pierwsze – też jest Walijczykiem. Po drugie, sam Ryan Giggs, jako selekcjoner reprezentacji „Smoków”, dał zadebiutować nastolatkowi w kadrze podczas zeszłorocznego spotkania przeciwko Albanii. I to właśnie Giggs, całkiem nieformalnie, ma sterować po cichu karierą zawodnika z hrabstwa Yorkshire. Kiedy w styczniu James był o jeden podpis od przejścia ze Swansea do Leeds, to właśnie jego mentor miał wysypać transfer na ostatniej prostej. Chciał widzieć swego następcę tam, gdzie sam spędził całą karierę. Na Old Trafford.
Cofając się jeszcze bardziej, lewy skrzydłowy mógł wylądować jeszcze niżej. Latem zeszłego roku był wiązany z występującą w League Two ekipą Yeovil, lepiej znaną przez graczy wczesnych wersji Championship Managera. James potrzebował występów w pierwszym składzie, ówczesny trener Swansea nie do końca widział go natomiast w swoich planach.
Ostatecznie pomysł wypożyczenia piłkarza do drużyny, która w końcu zleciała do piątej klasy rozgrywkowej, upadł w ostatniej chwili – Graham Potter dał szansę Danielowi po solidnej dyspozycji zawodnika podczas przedsezonowych sparingów.

Debiut marzeń w Teatrze Marzeń

Pomyślcie tylko. Grajek, który rok temu mógł kopać się w czoło z drwalami ledwo odróżniającymi piłkę od nóg przeciwników, w niedzielę w 74. minucie zbił „piąteczkę” z Solskjaerem i ze zmienianym Pereirą, wbiegł na murawę, dostał piłkę od jednego z najlepszych środkowych pomocników na świecie i dobił konającą w męczarniach Chelsea.
Fakt, nie było to najpiękniejsza bramka, futbolówka przeszła przez nogi obrońcy „The Blues”, czym zmyliła rozpaczliwie interweniującego Kepę. Styl nie miał tu większego znaczenia. Powtórki i tak wielokrotnie przechodziły przez informacje sportowe BBC, Sky Sports i innych liczących się stacji sportowych. A moment strzelonego gola przebijały fragmenty nieopisanej wręcz radości wymalowanej na jego twarzy. I delirycznego wręcz szału, jaki rozegrał się na trybunach, stanu, który odzwierciedlał obietnicę tego, co w przyszłości może nadejść.
Skromność, opanowanie i twarde stąpanie po ziemi to część „mentalu” Walijczyka. Ale sportowe piękno ukryte jest w umiejętnościach, a tych Jamesowi nie brakuje. Ma niesamowitą parę w nogach. Rozwija prędkości, których nie powstydziliby się nawet całkiem sprawni lekkoatleci. W zeszłym sezonie w pucharowym meczu z Brentford przebiegł 70 metrów w niecałe 8,5 sekundy. Co warto dodać – z piłką przy nogach. To wydaje się nierealne, ale operując futbolówką „odstawił” goniących go rywali na odległość dziesięciu metrów! Mając takiego sprintera w składzie zdolność przeprowadzania kontrataków wzrasta od kilkadziesiąt procent.

Pochwały od idola

W porządku. Usain Bolt jest najszybszym człowiekiem na Ziemi, a jednak rekordzista świata na sto metrów kariery piłkarskiej nie zrobi. Przynajmniej nie w Manchesterze United. Co zatem sprawiło, że działacze zdecydowali się na zakup skrzydłowego o podobnym profilu? James od początku pobytu przy Matt Busby Way pracuje głównie nad grą z piłką: otrzymuje od asystenta Mike’a Phelana jasne wytyczne: kiedy dośrodkowywać, kiedy uderzać na bramkę.
Walijczyk zanim zostanie technicznie ociosany przez specjalistów, których w klubie nie brakuje, będzie traktowany jako „zadaniowiec”. Gracz od mijania obiegiem przeciwnika i wrzucenia piłki w pole karne. 5 asyst ogółem, średnio 5 dośrodkowań i 7 dryblingów na mecz (w tym prawie 70% udanych) w trudnym pejzażu Championship to wystarczająca wizytówka, by narobić popłochu wśród większości defensyw Premier League.
- Chłopak ma dokładnie to, czego oczekuję od profesjonalisty. Ma umiejętności, szybkość, a do tego ciężko pracuje na każdym treningu. Latem miał swoje wzloty i upadki, ale moment zdobycia bramki i przedstawienia się przed Stretford End… to naprawdę było coś – mówił na gorąco po meczu z Chelsea Ole Gunnar Solskjaer.
Z obecnym trenerem „Czerwonych Diabłów” Daniel od kilku dni ma zresztą coraz więcej wspólnego. I on, i Norweg zadebiutowali w United wchodząc z ławki i obaj zdążyli wpisać się na listę strzelców już w pierwszym oficjalnym meczu. Na domiar tego – zrobili to dokładnie w tym samym czasie, po siedmiu minutach od wejścia na boisko.
Z pięknym debiutem i golem oraz przeprowadzką do Manchesteru wiąże się też niestety przykra chwila w życiu Daniela. Smutek polega na tym, że gry syna w czerwonym trykocie nie zdążył doświadczyć ojciec Jamesa. Kevan, którego James nazywa swoją „inspiracją”, zmarł kilka dni przed tym, jak potomek przeszedł do nowego klubu. Syn na portalach społecznościowych obiecał, że „będzie z niego dumny”. Słowa dotrzymał już siedem minut po wejściu na boisko na oczach kilkudziesięciu tysięcy widzów. A to dopiero początek.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również