Gigant wstaje z kolan. Olympique Marsylia wraca do wielkiej piłki

Gigant wstaje z kolan. Olympique Marsylia wraca do wielkiej piłki
YouTube
W tym roku mija 25 lat od ostatniego wielkiego triumfu marsylczyków. W sezonie 92/93, a więc w pierwszym świeżo utworzonej wówczas Ligi Mistrzów, piłkarze OM sięgnęli po to najważniejsze klubowe trofeum. Po zwycięstwie nad Milanem, a także uzyskaniu piątego z rzędu mistrzostwa Francji wydawało się, że Europa stoi otworem przed klubem z Orange Vélodrome.



Niestety sprawdziło się powiedzenie "miłe złego początki". Niedługo później ze względu na aferę korupcyjną, klub został relegowany do Ligue 2. Zaczęło się pasmo chudych lat, okraszonych porażkami w finałach Pucharu UEFA w roku 1999 oraz 2004. Na ponowny triumf w lidze francuskiej marsylczycy czekają 17 długich sezonów.

W cieniu innych

Dalsza część tekstu pod wideo
Ligue 1 ma pewną unikatową cechę w stosunku do innych topowych lig Europy. Francuska liga lubi monotonię i stabilizację. Po erze zwycięstw OM nastąpił chwilowy okres szaleństwa (w latach 1994-2001 sześć rożnych klubów sięgało po tytuł mistrza) po czym nad Sekwanę wróciła stara, dobra regularność. Hegemonem na 7 lat został Olympique Lyon, co czyni go pod tym kątem współrekordzistą w TOP 5 lig Europy (w tym roku rekord ten wyrównał Juventus).
Marsylia wróciła na tron w sezonie 2009/10, co wydawało się być dobrym prognostykiem na kolejne lata. Kibice na pewno dobrze wspominają okres 2010-2012, podczas którego klubowa gablota wzbogaciła się aż o 6 trofeów (1x mistrzostwo Ligue 1, 3x Puchar Ligi Francuskiej, 2x Superpuchar).
I w momencie, w którym klub z południa Francji wydawał się na dobre przebudzić ze śpiączki, w stolicy pojawił się Nasser Al-Khelaifi, detronizując na nowo rozgrywki i tworząc erę PSG, która trwa do dzisiaj.

W kraju źle, w Europie jeszcze gorzej

Minęło 8 lat od zdobycia mistrzostwa, a w tym czasie Marsylia już dwukrotnie nie zakwalifikowała się do europejskich pucharów. Największym sukcesem XXI wieku pozostawał ćwierćfinał LM z sezonu 2011/2012, w którym piłkarze Olympique ulegli Bayernowi Monachium.
Od tego momentu wózek z literkami OM zaczął staczać się po równi pochyłej, rozbijając się ostatecznie w roku 2016. Odpadnięcie z Ligi Europy już w 1/16 było niczym, w porównaniu do miejsca, które marsylczycy zajęli w tabeli ligowej. Trzynasta lokata sprawiła, że Olympique kolejny sezon spędził poza Europą.

Ratunek zza oceanu

Zasłużony klub zdawał się opadać coraz głębiej, a włodarzom i kibicom zaczynało brakować tlenu. I nagle na scenie pojawił się ratownik, Amerykanin Frank McCourt. Rzucone przez niego finansowe koło ratunkowe pozwoliło zaczerpnąć świeżego powietrza i uwierzyć, że legenda francuskiej piłki klubowej odbije się jeszcze od dna.
Były właściciel baseballowej drużyny Los Angeles Dodgers na zakup francuskiego giganta wydał 45 mln euro. Odkupił OM od Margarity Louis-Dreyfus (wdowy po Robercie Louisie-Dreyfusie), bardzo krytykowanej przez lokalne środowisko piłkarskie.
Zarzucano jej między innymi niekompetencję oraz głośno negowano błędne decyzje. Na Orange Vélodrome dochodziło nawet do tak absurdalnych sytuacji, jak puszczanie muzyki z „Benny Hilla”, aby tylko dopiec bogatej właścicielce.

Pieniądze i rozsądek w jednej osobie

Frank McCourt zaskarbił sobie sympatię kibiców już od samego początku. Zresztą, czy mogło być inaczej, skoro Amerykanin na wstępie zadeklarował zainwestowanie w ciągu 4 lat 200 mln euro? To więcej niż OM wydał w ciągu wcześniejszych 20 lat!
Pieniądze to jednak nie wszystko, ważny był również plan działania. Nowy właściciel zakontraktował sprawdzonego we Włoszech trenera, Rudiego Garcię. Panowie mieli jeden wspólny cel - wygrać Ligę Mistrzów.
Co prawda nie od razu, bo McCourt wyraźnie zaznaczył kolejność najważniejszych zadań. Pierwsze to zwycięstwo w Ligue 1, drugie to stabilizacja w ligowej tabeli (czyli zdobywanie mistrzostwa częściej niż dotychczas), a dopiero trzecie to zdobycie Pucharu Mistrzów.

Rekordowy transfer

Ledwo otwarto okno transferowe, a Olympique przeprowadził transakcję, o której śniły PSG i Manchester United. Pobito transferowy rekord klubu, wydając 30 mln euro na powrót Dmitriego Payeta.
Biorąc pod uwagę, że wszystkie gwiazdy marzą we Francji o założeniu trykotu PSG, ewentualnie Monaco, to zakup ofensywnego pomocnika był prawdziwą „bombą”. Marsylia tymczasem wydała na zakupy 50 mln euro! To był znak, że OM wraca do poważnej gry.

Ruszyła maszyna...

Powoli, ospale ale konsekwentnie do przodu. Olympique wrócił do żywych. Udało się zakwalifikować do europejskich pucharów, zająć w tabeli w miarę dobre 5. miejsce, z przewagą 11 punktów nad kolejnym pretendentem do startu w rozgrywkach międzynarodowych.



Plan minimum został wypełniony. Orange Vélodrome znowu zaczęło przyciągać ciekawych zawodników, którym spodobał się projekt prezesów i dyrektorów. Wydano jeszcze więcej gotówki, ściągając do klubu Luiza Gustavo, Adila Ramiego, Konstantinosa Mitroglou, Floriana Thauvina czy Valere Germaina. W ciągu dwóch lat Marsylia wydała na wzmocnienia 112 mln euro!

...Już nikt nie zatrzyma!

I jak tu powiedzieć, że pieniądze szczęścia nie dają? Od wicemistrzostwa piłkarzy Olympique’u dzielą tylko 3 punkty (teoretycznie, bo walka o 2. miejsce w tym sezonie jest niesamowicie wyrównana), a zwycięstwo w finale Ligi Europy jest na wyciągnięcie ręki (relację tekstową z tego meczu zaczniemy na około godzinę przed pierwszym gwizdkiem).
Wszystkie transfery wypaliły, a ściągnięci piłkarze grają w zespole pierwsze skrzypce. Już nikt nie jest w stanie zabrać marsylczykom możliwości gry w Europie w następnym sezonie, zagadką pozostaje tylko czy będą walczyć o Ligę Mistrzów czy o Ligę Europy..
Nadzieje powróciły na Orange Vélodrome. Jeśli dziś uda się pokonać Atletico kibice znów uwierzą, że droga z piekła do nieba wcale nie musi być taka długa.
Adrian Jankowski

Przeczytaj również