Głowacki obronił pas mistrzowski! Ale kibice części walki nie zobaczyli... [VIDEO]

Głowacki obronił pas mistrzowski! Ale kibice części walki nie zobaczyli... [VIDEO]
YouTube
Krzysztof Głowacki po raz pierwszy obronił tytułu mistrza świata federacji WBO w wadze junior ciężkiej, pokonując Steve'a Cunninghama. Nie obronili się za to realizatorzy transmisji, która stała na, delikatnie mówiąc, rozczarowującym poziomie.


Dalsza część tekstu pod wideo
W pierwszej rundzie nie doczekaliśmy się bardzo mocnych ciosów, obaj zawodnicy przeznaczyli ją raczej na rozpoznanie rywala. Lepsze warunki fizyczne Amerykanina Głowacki starał się zniwelować przez skracanie dystansu, ale nie przebił się przez dobrze postawioną gardę.


Co nie udało się w pierwszej rundzie, udało w drugiej. Pół minuty zajęło Głowackiemu posłanie Cunninghama na deski. Amerykanin błyskawicznie wstał i... po paru sekundach znowu leżał na macie. Zdesperowany przeciwnik polskiego zawodnika podjął rękawicę i poszedł na otwartą wymianę ciosów, ale walka szybko się uspokoiła. Cunningham doszedł do siebie, jednak Polak ciągle próbował wyprowadzać silne, w zamierzeniu nokautujące ciosy. Było widać, że koncentruje się na jak najszybszym zakończeniu walki. W tym starciu się jeszcze nie udało, "Główka" zdecydowanie wygrał je jednak na punkty.




Trzecia runda to nadal częste ataki Polaka i próby posłania przeciwnika na deski, co zresztą nasz bokser zapowiadał w wywiadach przed walką. Cunningham przyjmował kolejne uderzenia, momentami ratował się klinczem, widać było, że ma problemy z dłuższym ustaniem na nogach. Tym razem nokdaunu nie było, ale sędziowie nie powinni mieć wątpliwości: to Głowacki znów miał przewagę.


W czwartym starciu Cunningham spróbował ataków, ale jego uderzenia nie miały wielkiej siły rażenia. Co ciekawe, spokojniej zaczął walczyć Głowacki, który nie wyprowadzał już zbyt wielu prujących powietrze ciosów. Polak czekał na swoją szansę - i na minutę przed końcem udało mu się kilka razy trafić. Amerykanin odpowiedział dopiero w samej końcówce, ale raczej nie przekonał tym sędziów.


Piąta runda znów zaczęła się od otwartej walki z obu stron. Cunningham szybko zreflektował się, że po własnych ciosach warto skrócić dystans i uniemożliwić Polakowi skuteczną kontrę. Na punkty w dalszym ciągu wyraźnie prowadził Głowacki, ale był już znacznie dalszy skończenia walki przed czasem niż kilkanaście minut wcześniej.


W szóstym starciu walka nieco zwolniła, Amerykanin nie przyjmował już tylu ciosów, co wcześniej, choć sam niespecjalnie wiele wyprowadzał. Tym razem było blisko remisu.


Większości siódmej rundy kibice nie zobaczyli z uwagi na... fatalną jakość przekazu. Transmisja w pewnym momencie zupełnie się zerwała, zamiast przekazu na żywo mogliśmy obserwować fragmenty innych walk. 


Ósme starcie wyglądało podobnie, czyli: nie wyglądało. Przynajmniej dla widzów, którzy chcieli zobaczyć boks sprzed telewizorów. O tym, co się działo na ringu, wiedzieli tylko uczestnicy gali. Dziennikarze Polsatu zapewniali, że to wina amerykańskiego organizatora widowiska, nie zmieniało to jednak faktu, że telewidzowie nie mogli sprawdzić, jak radzi sobie nasz zawodnik.


"Realizacja jest spinana na sznurek od snopowiązałki" - ocenił w pewnym momencie jeden z komentatorów Polsatu. Z przekazów pozatelewizyjnych wiemy, że w dziewiątej rundzie obaj bokserzy poszli na wyniszczenie. Dziesiąta runda była kontynuacją otwartej wymiany ciosów, a na deski został  posłany Cunningham. "Fenomenalna runda" - donosił na Twitterze Przemysław Gancarczyk (pisząc jednocześnie, że dla Polaka mógł to być przełom, bo wygrał tę część dwoma punktami), a my mogliśmy tylko powtórzyć słynne "szkoda, że państwo tego nie widzą". 


Jedenasta runda wreszcie ukazała się oczom polskich telewidzów. Obejrzeliśmy w niej sporo dość chaotycznych prób Głowackiego, który nadal miał w sobie chęć wyprowadzenia kończącego ciosu. Amerykanin nie pozostawał dłużny i na pewno nie można powiedzieć, że walka była nudna. Obaj bokserzy zachowali sporo sił, każdego stać było na nagły zryw. W przypadku Cunninghama to nie dziwiło - zaliczył trzy nokdauny i nie miał wiele do stracenia.


W ostatnich trzech minutach ponownie do przodu poszedł Amerykanin, co próbował wykorzystać Głowacki. Ale przez długi czas nie udawało się ani jednemu, ani drugiemu. Cunningamowi zależało, by przynajmniej raz posłać przeciwnika na matę i odwrócić wynik punktowy. Z kolei "Główka" liczył na efektowny nokaut. Bliższy celu był Polak, który pół minuty przed końcem po raz czwarty sprawił, że Amerykanin znalazł się na deskach. Cztery nokdauny i o wynik mogliśmy być spokojni.


Tak też się stało. Sędziowie w komplecie ogłosili zwycięstwo naszego reprezentanta ( punkty: 116:108, 115:109 oraz 115:109). Krzysztof Głowacki po raz pierwszy obronił pas mistrza świata!

Przeczytaj również