Cel Lecha Poznań? Nie skończyć jak Legia Warszawa. Dumny "Kolejorz" nie może popełnić tych samych błędów

Cel Lecha Poznań? Nie skończyć jak Legia Warszawa. Dumny "Kolejorz" nie może popełnić tych samych błędów
Pawel Andrachiewicz / PressFocus
Grubo ponad 20 milionów euro zarobił w minionym okienku Lech Poznań. “Kolejorz”, po latach upokorzeń polskich drużyn, imponująco awansował też do fazy grupowej Ligi Europy. Teraz musi jednak iść za ciosem. W Poznaniu nie powinni zachłysnąć się chwilowym sukcesem, bo skończą jak Legia Warszawa, a tego w stolicy Wielkopolski nikt by raczej nie chciał.
Kiedy jesienią 2010 roku „Poznańska Lokomotywa” rywalizowała jak równy z równym z rywalami pokroju Juventusu czy Manchesteru City, zanosiło się na to, że zaledwie krok dzieli ją od dołączenia już na stałe do wielkiej europejskiej rodziny. Może nikt nie spodziewał się, że Lech będzie rok w rok walczył w Lidze Mistrzów, ale jego obecność przynajmniej w fazie grupowej Ligi Europy wydawała się od tego czasu oczywistością.
Dalsza część tekstu pod wideo
Tymczasem „Kolejorz” od tamtego momentu jeszcze tylko raz doszedł do grupy, rzecz jasna - Ligi Europy. Jesień 2015 roku i ostatnie potyczki na tym poziomie europejskich pucharów nie są jednak w Poznaniu raczej zbyt dobrze wspominane. Zostały okraszone bojkotem kibicowskim podczas spotkania z Belenenses oraz porażkami również u siebie z Fiorentiną i FC Basel. Jednym pamiętnym występem była wówczas wygrana w niemal rezerwowym składzie w wyjazdowym meczu z „Violą”, jednak i ona została odniesiona bez jakiegoś pięknego stylu. Ten teraz w grze Lecha jest jak najbardziej obecny. Podobnie jak przy Bułgarskiej pojawiają się coraz większe fundusze. Dlatego tym bardziej poznańscy kibice liczą na to, że teraz to wreszcie będzie „ich moment”. Nie tylko na trybunach, ale także na boisku.

Pięćdziesiątki nie ma, ale też jest zajebiście

- Najbardziej prawdopodobne jest, że w kilku najbliższych latach Lech i Legia będą dominować w lidze. To rywalizacja, która korzystnie wpływa na obydwa te kluby. Nie wiem, jaką pozycję będzie miała w 2020 roku Legia, ale my zamierzamy być w 50-tce najsilniejszych klubów Europy - powiedział prezes „Kolejorza” Karol Klimczak pod koniec lipca 2014 roku w wywiadzie dla biznesowego miesięcznika „Forbes”.
Te prorocze słowa włodarza Lecha sprawdziły się jedynie do pewnego stopnia. Lech w rankingu UEFA zdecydowanie nie spełnił zakładanego przed nim celu i aktualnie plasuje się w nim na dopiero 170. miejscu. Jeśli już jednak patrzeć na tę prognozę nieco bardziej przychylnie, „Kolejorz” poprzez sam awans do fazy grupowej znalazł się bądź co bądź wśród czołowych 80 klubów Europy. A wydaje się, że spośród nich wszystkich, akurat gra drużyny trenera Dariusza Żurawia plasowałaby się raczej w górnej stawce tej grupy.
Rankingi i współczynniki klubowe mogą nie mieć jednak żadnego znaczenia, jeśli zabraknie do tego świadomego rozwoju klubu. Dobitnie przekonała się o tym Legia Warszawa, która po awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów miała odjechać reszcie Ekstraklasy na długie lata. Tymczasem od tamtej przygody z Europą „Wojskowym” ani razu nie udało się zagrać w fazie grupowej choćby LE. Lech tego błędu popełnić nie chce.
- Lech ma obecnie najlepszy okres od dłuższego czasu, ale nie może się tym zachłysnąć. Musi kontynuować obraną drogę i rozsądnie się rozwijać na każdym polu, a to przyniesie dalsze plony - prognozuje w rozmowie z nami Dawid Dobrasz, szef działu sportowego w „Głosie Wielkopolskim”.

Zrównoważony rozwój zamiast „polityki awanturniczej”

Dobry okres przeżywa nie tylko sama drużyna z trenerem Dariuszem Żurawiem na czele, ale także dyrektor sportowy Tomasz Rząsa, wiceprezes Piotr Rutkowski oraz prezes Karol Klimczak. Tylko na transferach w zakończonym w tym tygodniu letnim oknie „Kolejorz” już teraz zarobił na swoich trzech wychowankach (Robercie Gumnym, Kamilu Jóźwiaku oraz Jakubie Moderze) ponad 18 milionów euro, a przecież do sum podstawowych tych transakcji mogą dojść jeszcze korzyści z bonusów. Ktoś mógłby spodziewać się, że tym razem wiceprezes Rutkowski, jako także współwłaściciel klubu, wraz ze swoimi doradcami postawi na „awanturniczą politykę transferową”, o której wspominał już w 2016 roku.
Nic bardziej jednak mylnego. Lech tego lata sprowadził aż ośmiu piłkarzy, ale na transfery wydał w sumie zaledwie 700 tysięcy euro. I to dokładnie na jednego gracza, Jana Sykorę, sprowadzonego za tę kwotę ze Slavii Praga. Zamiast tego postawił na wypożyczenia (tych dokonał aż czterech) oraz zawodników bez kontraktów (trzy takie przypadki). „Kolejorz” przede wszystkim wreszcie znalazł jednak własny sposób na konstruowanie drużyny. Planuje tworzyć ją z mieszanki młodości - wyjętej z jednej z najlepszych akademii w tej części Europy - oraz zagranicznych piłkarzy, którzy będą dla tego zespołu nie tylko zapchajdziurami, lecz autentycznymi wzmocnieniami. Dlatego właśnie „Dumie Wielkopolski” wielkie wydatki są teraz tak naprawdę niepotrzebne.
- Lech nie musi szastać pieniędzmi na prawo i lewo. Ważne, by unikał spektakularnych pomyłek transferowych i sytuacji, w których np. wyłożył kilkaset tysięcy albo milion euro, a dany piłkarz okaże się niewypałem. Przykładów było w poprzednich latach aż nadto, a ostatnio Lech poprawił skuteczność w ruchach kadrowych - przyznaje Szymon Mierzyński z „WP Sportowe Fakty”.

Przepiękny wstęp do wspaniałego jubileuszu

Jakub Moder nie jest pierwszym i nie jest ostatnim wyróżniającym się piłkarzem „Kolejorza”, który opuszcza (choć dopiero za chwilę) Bułgarską. Lech będzie sprzedawać w dalszym ciągu, a w kolejce ustawiać się już mogą choćby Tymoteusz Puchacz czy Jakub Kamiński. Kibice muszą się z tym pogodzić, ale zarazem w ich gestii pozostaje domaganie się godziwych następców tych piłkarzy.
- Jeśli będą przychodzić lukratywne oferty, nikomu przy Bułgarskiej ręka nie zadrży przed złożeniem podpisu na umowie transferowej. Ważne jednak, żeby za tych odchodzących ściągano w porę następców. W przeszłości Lech miał z tym spore problemy. W trwającym okienku klub wreszcie stanął w tej kwestii na wysokości zadania - dodaje Mierzyński.
Awans Lecha Poznań do fazy grupowej Ligi Europy oraz rekordowy, pierwszy w historii Ekstraklasy ośmiocyfrowy transfer rodzimego piłkarza, są tak naprawdę wstępem do czegoś znacznie ważniejszego. „Kolejorz” za nieco ponad półtora roku będzie obchodzić stulecie istnienia. W stolicy Wielkopolski do obchodów tego jubileuszu wszyscy chcieliby przystąpić jako przynajmniej mistrzowie Polski. I to, oprócz godnego zaprezentowania się w Europie, jest teraz celem numer jeden ekipy Żurawia.
- W przyszłym roku zapowiada się najwyższy budżet od lat i uważam, że Lech Poznań ruszy mocniej, by rok 2021 zakończyć trofeum i udanie wejść w sezon stulecia klubu. Wystarczy podążać dalej obraną drogą, a będzie dobrze. Mam przeczucie, że przy Bułgarskiej to wiedzą - przyznaje Dobrasz. - Teraz potrzebny jest spokój i cierpliwość, a to przyniesie podobne i większe sukcesy jak awans do fazy grupowej Ligi Europy jako jeden z trzech zespołów od I fazy eliminacji - dodaje.
I to właśnie na te sukcesy sportowe, nie na miliony na koncie, kibice w Poznaniu czekają najbardziej.

Przeczytaj również