Hiszpanie w Ekstraklasie znów robią furorę. Chuca, Exposito i Ramirez na przywitanie "zjedli" polską ligę

Wszyscy spodziewali się hiszpańskiej inkwizycji. Piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego znów czarują w Ekstraklasie
alphaspirit / shutterstock
Zrezygnowali z wielkich karier, pełnych stadionów, pięknej pogody. Futbolową przygodę kontynuują w Polsce, godząc się na gorsze warunki, czasem tragikomiczny poziom sportowy, ale za to zyskują coś, czego nie otrzymują w poważniejszych niż Ekstraklasa rozgrywkach: status bohatera i ligowego wymiatacza.
Następna trójka Hiszpanów od lipca koloruje nam polskie stadiony. O Angulo, Carlitosie, Cabrerze czy Jesusie Imazie pisaliśmy już wcześniej. Przybysze z Półwyspu Iberyjskiego z miejsca stali się ulubieńcami kibiców w swoich zespołach, filarami tychże, a też nierzadko liderami. Moda na Hiszpanię nie zanika, a wręcz przeciwnie – jest w pełnym rozkwicie. Działacze chętnie sięgają po kolejne nabytki z południa i nie żałują wydanych pieniędzy na transfery oraz pensje.
Dalsza część tekstu pod wideo
I tak oto od lipca mamy trójkę nowych aktorów, którzy dołączyłi do sprawdzonego hiszpańskiego zaciągu w Ekstraklasie. Dani Ramirez nie jest piłkarzem anonimowym, bo umiejętnościami czarował przez dwa lata w 1. lidze. Erik Exposito został ściągnięty do Śląska z myślą o zastąpieniu bramkostrzelnego Marcina Robaka. No i Chuca, który mimo młodego wieku może się pochwalić najbardziej imponującym CV (a chyba jeszcze lepszymi rekomendacjami), a mimo to, wybrał bardzo egzotyczny jak na tę skalę talentu kierunek – Wisłę Kraków. Po kolei.

Perła Łodzi

To aż nieprawdopodobne, że Dani Ramirez jeszcze w zeszłym sezonie kopał piłkę na pierwszoligowych boiskach. Ktoś o takiej swobodzie w zagraniach piłki, sposobie poruszania się, koordynacji i boiskowej wizji był zjawiskiem w Łodzi, Olsztynie, Niecieczy, Bytowie, wszędzie, gdziekolwiek się pojawiał. Wielu mówiło – spokojnie, Ekstraklasa go zweryfikuje i wyprostuje. Zszarzeje i będzie jednym z kilkunastu pomocników, którzy potrafią prosto zagrać futbolówkę, ale nic więcej. Tymczasem…
To nie jest piłkarz od kosmicznych liczb. Gol i asysta w czterech spotkaniach dla prawego skrzydłowego to dobry wynik, ale nie sprawia, że skauci z topowych europejskich drużyn padną na kolana. Tu chodzi o to, w jaki sposób 27-latek wywiera wpływ na grę ŁKS-u. A jest on nie do przecenienia. W premierowym spotkaniu z Lechią wszędzie było go pełno. Schodził do środka, odbierał piłki, rozprowadzał je, w końcu wrzucał w pole karne. Wszystko na wysokim procencie skuteczności. 93 proc. dokładnych podań, jak na pozycję wymagającą gry na pełnym ryzyku – doskonały wynik. Dzięki jego postawie łodzianie zupełnie nie wyglądali jak beniaminek, zespół, który po latach wraca do polskiej elity.
Spotkanie z trzecią drużyną ubiegłego sezonu nie było odstępstwem od normy. Ciekawszy spektakl Dani odegrał tydzień później przeciwko Cracovii. Asysta, jaką zanotował przy bramce Sekulskiego, była ozdobą całej kolejki. Do tego najczęściej (bo sześć razy) dogrywał swoim kolegom tzw. mądre piłki, czyli takie za linie obrony czy podane bezpośrednio na strzał. W starciu z Lechem zdobył pierwszego gola, ale próbował zaskoczyć bramkarza rywali jeszcze sześciokrotnie, ciągle się urywał i aktywną postawą wciąż nękał defensywę poznańskiej lokomotywy. Trzy razy znalazł się w jedenastce kolejki – czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że mamy do czynienia z geniuszem na skalę Ekstraklasy?

Nietypowa „dziewiątka”

Gdy przechodził do Śląska mówił dziennikarzom „Nie jestem tylko od dostawiania nogi. Nie czekam tylko na podania, staram się pokazywać do gry, robić miejsce innym zawodnikom” – chwalił się w wywiadach. Zapowiedzi takie, jak u innych – i tak wszystko sprawdza się w praniu. Ale Erik Exposito, nowy nabytek Dumy Dolnego Śląska, nie kłamał. Można wręcz powiedzieć, że „dziewiątka”, jaką dzierży na plecach, jest mocno symboliczna.
Najbardziej było to widać w ostatnim starciu z Lechem, gdzie nie miał zbyt wielu dogodnych sytuacji strzeleckich, ale pracował na boisku za trzech, a karny, po którym na prowadzenie wyszli wrocławianie, został odgwizdany dzięki indywidualnemu pressingowi hiszpańskiego napastnika. Swoją rolę odegrał znakomicie.
Początek za to nie należał do najłatwiejszych. Jeśli Exposito sądził, że jako były piłkarz Las Palmas z występami w La Liga będzie miał pewny plac gry w słabej Ekstraklasie – musiał się przeliczyć. Dziennikarze nawet szybko ukuli mu pseudonim – „Despacito”, bo tak powolutku wdrażał się w grę w nowym środowisku. W okresie przygotowawczym nie strzelił ani jednego gola, spisywał się poniżej oczekiwań i pojawiły się pierwsze głosy krytyki.
Wszystko zmieniło się w drugiej kolejce, kiedy w meczu z Piastem wszedł na ostatni kwadrans i zdobył decydującego gola. Zyskał olbrzymi kredyt zaufania, przede wszystkim od szkoleniowca Śląska. „Mamy hierarchię wśród napastników. Na tę chwilę on jest numerem jeden” – mówił Vitezslav Lavicka. Musi jednak pamiętać, że łaska kibiców Śląska na pstrym koniu jeździ. Przyszedł do klubu jako następca Marcina Robaka, dwukrotnego króla strzelców Ekstraklasy, oczekiwania więc są spore. Jak na Hiszpana - umiejętnościami technicznymi nie grzeszy, nie jest „ballerem”, ale ma decydować o wartości ofensywnej drużyny. Pod tym względem na razie nie zawodzi.

Wschodząca gwiazda z Reymonta?

Specjalistami od sprowadzania Hiszpanów do Polski w ostatnich latach zostali kierownicy Wisły Kraków. Nie dość, że bezgotówkowo sprowadzili do ligi takie osobistości jak Carlitos czy Jesus Imaz, to wypromowali ich na tyle dobrze, że „Biała Gwiazda” potrafiła na ich transferach zarobić (dyskusyjna sprawa, czy wystarczająco, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności). Krakowianie postanowili zatem pójść na całość, a efektem tego jest chyba najbardziej zaskakujący transfer tego lata na rodzimym rynku.
Bądźmy szczerzy, nieczęsto zdarza się, by młody piłkarz (22-latek) z przeszłością w La Liga i Lidze Europy, ze świetnymi rekomendacjami, przenosił się do kraju nad Wisłą. Victor Moya Martinez, czyli Chuca, w Villarrealu występował na środku drugiej linii oraz na skrzydłach, a o pierwszy skład rywalizował m.in. z Rodrim, który tego lata za 80 milionów euro został wytransferowany z Atletico do Manchesteru City. Trzeba więc przyznać, że zaprawę do profesjonalnej piłki miał co najmniej niezłą. Do tego zanim zadebiutował w „Żółtej łodzi podwodnej” zyskał łatkę „geniusza z piłką”. Ostatecznie Chuca zdecydował się porzucić hiszpański futbol, ale przygoda z Polską nie powinna zamknąć mu drzwi do poważnego grania.
Z Ekstraklasą przywitał się szybciej niż przewidywano. Miał wejście smoka już w swoim pierwszym spotkaniu, kiedy przeciwko Górnikowi wszedł w końcówce i po genialnej akcji całego zespołu (siedem podań bez przyjęcia!) pewnie wpakował piłkę do bramki ,zdobywając dla swojej drużyny trzy punkty w ostatniej minucie. Czy można w lepszym stylu zyskać sympatię połowy Krakowa?
W kolejnych dniach dał kilka wywiadów, w których przyznał się, że 25 razy oglądał tę sytuację, cieszył się z tego gola jak małe dziecko. To kolejny element, który charakteryzuje hiszpański styl grania: zabawa, a jednocześnie pewność w boiskowych poczynaniach. Tylko czekać, aż pomocnik wejdzie w swoje regularne tryby – kto wie, może oczaruje stolicę Małopolski w podobny sposób, jak niegdyś inni stranieri: Maor Melikson czy Mauro Cantoro?
***
Hiszpańska inkwizycja jest na polskich terenach już coraz mniej niespodziewana. Trzech nowych ligowych „chicos” wskazuje, że niemal każde wskazanie na piłkarza z kraju tapas i pomarańczy staje się świetnym wyborem. Od tego sezonu stanowią oni najliczniejszą grupę obcokrajowców w Ekstraklasie (przegonili tym samym Słowaków i Serbów), ale niech bardziej niż o liczbie, mówi o nich jakość. A tu teza się nie zmienia od lat: to absolutnie pierwszy sort.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również