Ich gest wywołał poruszenie na całym świecie. Wszystko zaczęło się wiele lat wcześniej. "Zacząłem płakać"

Ich gest wywołał poruszenie na całym świecie. Wszystko zaczęło się wiele lat wcześniej. "Zacząłem płakać"
Li Yibo / PressFocus
Igrzyska olimpijskie w Tokio napisały już sporo ciekawych historii. Była 13-letnia złota medalistka, były krążki dla państw takich jak Filipiny, Kosowo czy San Marino. Ta sytuacja jest jednak inna niż wszystkie. Gianmarco Tamberi i Mutaz Essa Barshim razem zaczynali swoją przygodę ze sportem, przeszli przez poważne kontuzje, a teraz podzielili się olimpijskim złotem. Poznajcie nowych mistrzów skoku wzwyż.
Tamberi oraz Barshim od lat są bardzo dobrymi przyjaciółmi. Poznali się już w 2010 roku, na mistrzostwach świata juniorów w New Brunswick. Wówczas złoty medal wygrał Katarczyk, ale rywalizacja była niezwykle wyrównana. Przez następne lata często spotykali się na rozmaitych zawodach i mityngach. Nigdy nie rozmawiali ze sobą jak rywale, raczej jako koledzy z pracy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Friends will be friends

Razem spędzali dużo czasu po zawodach. Zdarzało się, że wspólnie trenowali, zwiedzali też okolicę miasta, w którym akurat odbywał się mityng. Wspierali się podczas kontuzji, które w ostatnich latach niestety ich nie omijały. Drogę przez mękę jako pierwszy przebył Tamberi. Do zdarzenia doszło podczas mityngu diamentowej ligi w Monako.
Był lipiec 2016 roku, igrzyska zbliżały się wielkimi krokami. Włoskiego lekkoatletę wymieniano jako jednego z faworytów do postawienia nogi na olimpijskim podium. Bez problemu wygrał rywalizację w Monako, jednak podczas jednego z ostatnich skoków nabawił się urazu więzadeł. Konieczna była więc operacja, a następnie założenie gipsu, na którym Włoch napisał później "Road to Tokio 2020". Wiedział, że walka o medal w stolicy Japonii rozpoczęła się dla niego już teraz, podczas pierwszego dnia rehabilitacji.
Powrót do zdrowia nie przebiegał jednak po jego myśli. Kiedy w 2017 roku wrócił do startów w Diamentowej Lidze, prezentował się wręcz tragicznie. Dobitnie pokazał to mityng w Paryżu, na którym Włoch poległ nie tylko sportowo, ale i psychicznie. Tuż po zakończeniu zawodów zamknął się w pokoju hotelowym, zaczął krzyczeć ze złości i nie chciał nikogo do siebie dopuścić. W ten sposób samotnie spędził resztę dnia i całą noc. Nad ranem usłyszał jednak pukanie do drzwi. Przed pokojem pojawił się jego katarski przyjaciel z bieżni.
- Mutaz zaczął uderzać w moje drzwi. Powiedział, że nigdzie nie pójdzie, dopóki mu nie otworzę. Najpierw chciałem go pogonić, ale on powiedział, że bardzo chce ze mną porozmawiać. Po kilku minutach w końcu go wpuściłem. Przegadaliśmy sporo czasu. On próbował mnie uspokoić, ale wtedy ja zacząłem płakać. Powiedział mi jednak kilka ważnych zdań o tym, że potrzebuje jeszcze czasu i sam powrót do sportu jest już moim wielkim sukcesem. To naprawdę mi pomogło - przyznał w wywiadzie dla magazynu "Spikes".
Rok później ich role się jednak odwróciły. Tym razem to Katarczyk doznał poważnej kontuzji, a Włoch musiał podnosić go na duchu. Rok 2018 był dla nich zdecydowanie najtrudniejszy w karierze, ale przeszli przez niego razem. To tylko wzmocniło ich przyjaźń.

Skok po medal

Po kilku latach naznaczonych kłopotami obaj zaczęli wychodzić na prostą. Barshim mógł się cieszyć ze złotego medalu mistrzostw świata w Dosze, a Tamberi ze zwycięstwa w halowych mistrzostwach Europy w Glasgow. Na igrzyska w Tokio jechali więc jako jedni z faworytów do zdobycia medalu. Nikt nie spodziewał się jednak, że obaj wrócą do domu ze złotym krążkiem. Finałowe zawody skoku wzwyż były niezwykle wyrównane. Zarówno Włoch, jak i Katarczyk byli bezbłędni aż do momentu zawieszenia poprzeczki na wysokości 2,39 metra. Po piętach deptał im także Białorusin, który ostatecznie zajął trzecie miejsce ze względu na nieco większą liczbę zrzutek. Każdy z nich zakończył więc zmagania na takiej samej wysokości - 2,37 metra. Po dalszych próbach obok ich nazwisk pojawiły wkrótce się trzy krzyżyki. Na tablicy wyników widniały nazwiska dwóch liderów. Trzeba było szybko znaleźć jakieś rozwiązanie.
Już po chwili doszło krótkiej wymiany zdań między sędzią, a samymi zawodnikami:
- Barshim: Czy możemy zostać przy dwóch złotych medalach?
- Sędzia: Jest to możliwe.
Reprezentant Kataru obrócił się w kierunku Tamberiego.
- Historia, bracie - powiedział.
Włoch momentalnie oszalał z radości. Po kilku chwilach położył się na rozbiegu i zaczął płakać. Oko kamery złapało także jego gips, który od czasu pechowej kontuzji traktuje jako talizman i motywację do dalszej pracy. Znajdujący się na nim napis "Road to Tokio 2021" nabrał zupełnie nowego znaczenia.

Włoska robota

Wygrana na Eurowizji, pokonanie Anglików w finale mistrzostw Europy, a teraz dwa złote medale zdobyte jednego dnia. Włoscy kibice mają w tym roku sporo powodów do radości. Szczególnie, że wspomniane krążki były wielką niespodzianką.
Mówiąc o dwóch medalach, chodzi też oczywiście o wygraną Lamonta Jacobsa w biegu na 100 metrów. Ich sukcesy dzieliło od siebie zaledwie kilka minut, dzięki czemu po przekroczeniu linii mety mogli wspólnie świętować zwycięstwo. Jak sami mówią, jeszcze dzień przed zawodami grali razem w gry na konsoli, a dzisiaj obaj są mistrzami olimpijskimi. O takim wyniku nawet nie marzyli.
- Będę potrzebował czterech lub pięciu lat, by w pełni zrozumieć, co wydarzyło się w Tokio - przyznał sprinter tuż po ukończeniu biegu.
- Oszalałem ze szczęścia, moje serce po prostu eksplodowało - dodał Tamberi, jeden z jego najlepszych przyjaciół w wiosce olimpijskiej. Warto dodać, że sukcesy włoskich lekkoatletów nie uszły uwadze innemu bohaterowi Italii - Giorgio Chielliniemu, który w mediach społecznościowych pogratulował rodakom wspaniałego wyniku.
Przyznanie dwóch złotych medali w skoku wzwyż podzieliło kibiców. Jedni uważają, że jest to jeden z najpiękniejszych momentów igrzysk, natomiast drudzy mówią wprost - to zaprzecza sportowej rywalizacji, powinni walczyć dalej. Ilu ludzi, tyle opinii. Pewne jest jednak to, że dwójka skoczków napisała piękną historię, którą zapamiętamy na lata.

Przeczytaj również