Ich trener nie jedzie na picu. Byli jak Adam Małysz, dziś straszą Bayern. Imponująca przemiana "Kozłów"

Ich trener nie jedzie na picu. Byli jak Adam Małysz, dziś straszą Bayern. Imponująca przemiana "Kozłów"
Ulrich Hufnagel/Xinhua/PressFocus
Kiedyś jeden z dziennikarzy zapytał Apoloniusza Tajnera, dlaczego Adam Małysz przestał dobrze skakać. - Panie, my nawet nie wiemy, czemu on zaczął dobrze skakać! - wypalił pół żartem, pół serio były trener kadry polskich skoczków. Z 1. FC Koeln w ostatnim czasie było tak samo. Po przyjściu Markusa Gisdola zespół zaczął nagle wygrywać. Chyba nawet sam Gisdol nie wiedział tak do końca dlaczego. Hossa trwała przez kilka miesięcy, potem jednak gra “Koziołków” wróciła do wcześniejszej normy i w kolejnym sezonie trzeba było ratować ligę, podmieniając w końcówce sezonu Gisdola na otrzaskanego w roli strażaka Friedhelma Funkela.
Nie oszukujmy się - Kolonii w poprzednim sezonie nie dało się oglądać. Markus Gisdol to wyznawca futbolu zachowawczego i pragmatycznego, skupionego raczej na przeszkadzaniu innym niż na propagowaniu siebie. Była to piłka bojaźliwa, skupiona wokół bronienia dostępu do własnego przedpola, zamiast na odważnym wyjściu do przeciwnika. Gisdol nie próbował nawet eksponować zalet swoich piłkarzy. W pomyśle taktycznym ograniczał się jedynie do tuszowania ich wad. I w niczym to w sumie nie pomagało, bo Kolonia miała trzecią najgorszą ofensywę w lidze i druga najgorszą defensywę. Owszem, trzeba też przyznać, że Gisdol miał też sporo problemów kadrowych. Wielu graczy było kontuzjowanych, a zimowe nabytki Horsta Heldta, czyli Max Meyer i Emmanuel Dennis, okazały się być totalnymi pomyłkami. Wobec przewlekłej kontuzji Sebastiana Anderssona, przez większą część sezonu w roli napastnika musieli się odnajdywać piłkarze z zupełnie innych pozycji, jak Ondrej Duda czy Jonas Hector. Momentami można było nawet Gisdolowi współczuć.
Dalsza część tekstu pod wideo

Letnie zmiany

Latem Kolonię lekko przebudowano, choć trudno powiedzieć, by ją wzmocniono. Owszem, za wartość dodaną można było uznać powrót Marka Utha. Spodziewano się też, że Dejan Ljubicic zrekompensuje odejście Elvisa Rexhbecaja, ale ubytki Sebastiana Bornauwa i Ismaila Jakobsa to jednak duży odpływ jakości. Trudno zatem powiedzieć, by “Effzeh” było personalnie mocniejsze niż w poprzednim sezonie. W najlepszym przypadku utrzymało poziom. Tymczasem w jego grze zmieniło się absolutnie wszystko. Zespół grający piłkę na “raczej nie”, przeistoczył się w kilka miesięcy w drużynę preferującą futbol na “zdecydowanie tak”. Nawet jadąc do Monachium, na spotkanie z Bayernem, czy grając u siebie z Lipskiem, piłkarze Kolonii nie mają zamiaru chować się po kątach. Wychodzą na mecz z konkretnym i ofensywnym planem, nie czekają z niecierpliwością na końcowy gwizdek. Biorą sprawy w swoje ręce i tworzą arcyciekawe widowiska. Okazuje się, że z tej drużyny da się wycisnąć zdecydowanie więcej, niż czynili to w poprzednich sezonach Achim Beierlorzer i rzeczony wyżej Gisdol. Tylko trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Steffen Baumgart wie to doskonale.
A propos Lipska - w poprzednim sezonie Friedhelm Funkel ograł na finiszu sezonu RB Juliana Nagelsmanna. Mecz życia rozegrał Jonas Hector, który ustawiony na nietypowej dla siebie pozycji napastnika zdobył dla “Kozłów” dwa gole. Oczywiście, można chwalić nos trenerski Funkela, można się zachwycać tym, że wymyślił takie rozwiązanie, które mu w 100% wypaliło, prawda jest jednak taka, że Lipsk był w tym meczu drużyną zdecydowanie lepszą i przegrał spotkanie, którego w zasadzie przegrać się nie dało. Baumgart nie zwykł swoich wypowiedzi cedzić przez sitko. Na przedmeczowej konferencji powiedział wprost, że tamta wygrana to był czysty przypadek, a on nie chce wygrywać przypadkiem. Chce, by prowadzony przez niego zespół wygrywał, bo gra lepszą piłkę niż przeciwnik. Zjeżył tym oczywiście Friedhelma Funkela, który stanowczo protestował przeciwko takiej wykładni tamtego wyniku, ale kupił kibiców, którzy są zachwyceni jego podejściem do piłki. I co najważniejsze - Baumgart nie poprzestaje na gadaniu. Zawodnicy Koeln faktycznie realizują na boisku to, czego on od nich oczekuje. Mecz Kolonii z Lipskiem był bez wątpienia jednym z najlepszych spotkań w tym sezonie Bundesligi i nikt z oglądających go nie miał przeświadczenia, że ogląda potyczkę dwóch drużyn o skrajnie różnych potencjałach. To była otwarta wymiana razów i wzajemne zagryzanie się pressingiem. Kolonia nie przyjęła w tym starciu warunków Lipska, tylko podyktowała swoje. I tak próbuje grać w każdym meczu.

Wskrzeszenia

No to do konkretów - co dokładnie zmieniło się w grze “Kozłów” w porównaniu do poprzedniego sezonu? Najprościej odpowiedzieć, że wszystko, ale zanim przejdziemy do szczegółowych statystyk, spójrzmy na postęp, jakiego dokonali poszczególni piłkarze. Timo Horn w bramce zaliczał w poprzednim sezonie sporo klopsów. Kiedyś wymieniano go nawet w kontekście transferu do Borussii Dortmund, natomiast w poprzednim sezonie zaczęto się nawet zastanawiać, czy to jeszcze odpowiedni poziom na drużynę z dołu tabeli Bundesligi. W rozgrywkach 2020/2021 odbił zaledwie 62% strzałów, w bieżącym wskaźnik ten wynosi aż 71%, a sam Horn - pod względem średniej not w “kickerze” - znów należy do ścisłego topu bramkarzy w całej lidze.
Benno Schmitza traktowano jak piąte koło u wozu. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że grał wtedy, gdy z obiegu wypadali boczni obrońcy, stadionowy greenkeeper i kierowca autokaru. W ciągu trzech sezonów rozegrał w drużynie tylko 34 mecze, przy czym zdecydowana większość to pospolite “ogony”. Od dłuższego czasu próbowano go wypchnąć z klubu, a w kontekście Kolonii ciągle mówiono o problemie z obsadą prawej obrony. Tymczasem u Baumgarta Schmitz nie tylko wskoczył do składu, co wręcz stał się motorem napędowym ataków drużyny. Jest czwartym najczęściej dośrodkowującym piłkarzem w lidze i, co ważne, robi to dobrze, bo co trzecia jego centra znajduje odbiorcę w polu karnym, a to z kolei najlepszy wskaźnik w całej lidze. No i te dośrodkowania przynoszą efekty, bo ma na koncie już dwie asysty przy golach Anthony’ego Modeste’a.
Jonasa Hectora poszczególni trenerzy rzucali po całym boisku, bo cenili jego uniwersalność. Z czołowego lewego obrońcy w Niemczech stał się pospolitą zapchajdziurą. Wszędzie grał przyzwoicie, nigdzie świetnie. Baumgart ustawił go na powrót tam, gdzie Hector najlepiej się czuje, a ten - podobnie jak Schmitz - odwdzięcza się bardzo solidną grą w defensywie i konkretami w ofensywie (dwie asysty). U nowego trenera kolejny oddech złapał też Florian Kainz, a odradza się powoli Ondrej Duda. Słowak nie gra jeszcze co prawda tak dużo, jak chciałby grać, ale nadrabia zaległości. Najważniejsze dla niego jest to, że wie, nad czym musi popracować (zachowanie w pressingu) i że w systemie Baumgarta uwzględniania jest optymalna dla niego pozycja numer 10.
Wszystkie te przemiany bledną jednak przy tym, czego Baumgart dokonał odzyskując dla drużyny Anthony’ego Modeste’a. Bieżący sezon dobitnie pokazuje, że to nie było tak, że drużyna nie miała w poprzednim sezonie napastnika. Owszem, miała, tylko ówczesny szkoleniowiec nie potrafił z niego skorzystać. Modeste u Gisdola nie funkcjonował, bo ani nie czuł zaufania ze strony szkoleniowca, ani trener niespecjalnie chciał mu pomóc, by ustawić zespół pod jego atuty. Nie powalczył o powrót Modeste’a do formy, wolał go lekką ręką oddać na wypożyczenie do St Etienne i rozłożyć ręce w geście bezradności, grając przez niemal cały sezon Dudą na szpicy. Francuz to nie jest piłkarz, który dobrze się czuje w drużynie okopanej na własnym przedpolu i czekającej na kontry czy na stałe fragmenty gry. On musi być ciągle pod prądem, trzeba go karmić piłkami z bocznych stref, bo gra w powietrzu to jego największy atut. Podobnie rzecz się ma w przypadku Sebastiana Anderssona. On też uwielbia taki futbol.
Nic więc dziwnego, że mając takich napastników, Baumgart wyczula swych graczy, by jak najczęściej korzystali w bocznych stref i stamtąd dogrywali piłki w pole karne. Póki co, robią to doskonale, bo z dziesięciu strzelonych w tym sezonie goli, aż osiem zdobyli właśnie po centrach. “Koziołki” wykonują najwięcej dośrodkowań w lidze (101 jak dotąd, drugi w tej klasyfikacji Eintracht ma ich o 20 mniej) i co więcej - pod względem celności też są w czołówce ligi, ustępując jedynie BVB, Lipskowi, Unionowi i Stuttgartowi, a więc drużynom, które - może za wyjątkiem Unionu - szukają raczej grania środkowym pasem i wykonują tych dośrodkowań w meczu dwa lub nawet trzy razy mniej niż Kolonia.
Baumgart wyciągnął Modeste’a z niebytu. Na każdym kroku okazywał mu zaufanie, także poprzez żarciki na treningach. Wciągnął go do rady drużyny, żeby wysłać sygnał, że Anthony jest dla niego ważny. Oczywiście istotnym faktem było też to, że Modeste wreszcie mógł w pełni przepracować cały okres przygotowawczy. I to widać po statystykach. Właściwie w każdej kategorii biegowej wypada lepiej niż cztery lata temu - wykonuje więcej sprintów, pokonuje w meczu większą liczbę kilometrów, ba - nawet średnia prędkość jego biegu wzrosła! Efekt jest taki, że Francuz znowu strzela gole, znowu prezentuje te swoje charakterystyczne cieszynki, a w wywiadach z mediami nie przebiera w słowach, mówiąc, że “trener jest zaje***** i po prostu go kocha”. Trzeba coś więcej dodawać?

Imponująca intensywność

Modeste to symbol tego, jak zmieniła się gra całego zespołu. Przygotowanie fizyczne rzeczywiście odgrywa tutaj istotną rolę, bo Kolonia należy dziś do najintensywniej grających zespołów w lidze. W poprzednim sezonie, pod względem liczby pokonywanych kilometrów, “Koziołki” zajęły dziesiąte miejsce w tabeli. Obecnie ustępują w tej klasyfikacji jedynie Arminii, Eintrachtowi i nieznacznie Unionowi, przy czym pod względem liczby wykonywanych sprintów i intensywnych przebieżek, a także pod względem dystansu pokonywanego szybkim i maksymalnym tempem, nie mają sobie równych. Taki styl gry sprawia, iż mimo wysoko zakładanego pressingu trudno ich zaskoczyć. Jeszcze nikomu nie udało się w tym sezonie strzelić Kolonii gola po kontrze. Jeśli przeliczymy osiem goli straconych w tym sezonie po sześciu kolejkach (a pamiętajmy, że grali już z Bayernem czy Lipskiem) na 34 mecze w sezonie, wyjdzie nam, że Kolonia jest na kursie 45 straconych goli na koniec sezonu. W poprzednim było ich aż 60. W poprawieniu gry defensywnej olbrzymia rolę odgrywa zaciekły pressing. “Kozły” pozwalają przeciwnikowi średnio na 6,69 podań w akcji, zanim odbiorą mu piłkę. To zdecydowanie najlepszy wskaźnik w lidze i jedyny poniżej 7,00. Nawet Lipsk nie jest w stanie zbliżyć się do tej wartości. Na tej podbudowie można też oczywiście rozwijać się pod względem stricte piłkarskim. W poprzednim sezonie Kolonia posiadała futbolówkę średnio przez 46% czasu, za Baumgarta współczynnik ten skoczył do 54%, w wygranych pojedynkach poprawiono się z 51 na 54%, a w liczbie oddawanych strzałów na mecz z 10 do blisko 15.
Warto też wspomnieć słówko o pomysłach taktycznych Baumgarta. Utarło się w Niemczech, że to trener, który nie należy w tej kwestii do innowatorów. Sam zresztą prowokuje tego typu opinie, wyśmiewając dzisiejszą nowomowę piłkarską i szafowanie skomplikowanymi zwrotami, zrozumiałymi tylko dla wąskiego grona odbiorców. Ale to tylko pozory. Baumgart “nie jedzie na picu”, doskonale wie, jak poruszać się w meandrach taktycznych ciągów i wzorów. Nominalnym ustawieniem Kolonii jest obecnie 4-4-2 z rombem w środku, przy czym “ósemki” grają wyjątkowo szeroko. To z kolei pozwala przechodzić płynnie w ustawienie 4-2-3-1, jeśli któraś z “ósemek” wyjdzie wyżej, a druga zejdzie niżej do środkowego pomocnika. I zdarzają się takie przesunięcia także w trakcie poszczególnych meczów.
Tak było choćby we wspomnianym wyżej starciu z Lipskiem. Wszystko zależy od tego, jak Kolonia chce organizować pressing w danym spotkaniu i które strefy na boisku chciałaby mocniej kontrolować. O taktycznej zajawce Baumgarta wiele mówi również sytuacja po potyczce z Freiburgiem. Kolonia, grając na wyjeździe, zremisowała 1:1. W poprzednim sezonie uznano by to za sukces. Ale Baumgart był wściekły. Na drugi dzień zaserwował piłkarzom półtoragodzinną analizę wideo (normalnie odprawy trwają u niego do 40 minut), by pokazać im, jak źle ustawiali się w tym spotkaniu. Potem okazało się, że tak naprawdę chodziło o to, że w drugiej połowie stali o pięć metrów za głęboko względu tego, co sobie założyli przed meczem.
Ani kroku w tył. Taki właśnie jest Baumgart i taka też jest jego Kolonia w tym sezonie.

Przeczytaj również